Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna Nasze Forum "VOX MILITARIS"

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

O lepszą Polskę
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> A JA UWAŻAM, ŻE ...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:34, 26 Sty 2012    Temat postu: O lepszą Polskę

Zastanawiające jest, z jaką łatwością ludzie naginają hasła do swoich czynów, realizując programy odbiegające od zawartych w określonych dokumentach, a przyjmowanych w uroczystych przysięgach i ślubowaniach. Dawni działacze Solidarności zdają się nie pamiętać o postulatach zapisanych na tablicy w Stoczni Gdańskiej i jakby dla ułatwienia sobie zadania zlikwidowali nie jedną, a wszystkie polskie stocznie. I to wszystko, jak zdają się mówić przy każdej okazji, w walce O LEPSZĄ POLSKĘ.

Jeżeli dzisiaj przy aroganckim zachowaniu decydentów, ambasador Polski w Tokio podpisał pakt AKTA, trzeba zadać sobie pytanie, czy o TAKIEJ POLSCE MYŚLELI WYPISUJĄCY TE POSTULATY W STOCZNI GDAŃSKIEJ? Czy nie powinno nam nic zwrócić uwagi, że dawny działacz Solidarności na znak protestu, odsyła prezydentowi otrzymany Krzyż Kawalerski? Czy to jest normalne, że człowiek w swojej bezradności, na znak protestu podpala się w Urzędzie Pracy i umiera na drugi dzień na skutek oparzeń, tylko dlatego, że w tej nowej Polsce nie ma pracy i nie może utrzymać rodziny?

Nikt dzisiaj nie mówi o tym, że dzięki likwidacji miejsc pracy w naszym kraju, w państwach Unii Europejskiej utrzymujemy 1.2-1.5 mln. miejsc pracy. Jednocześnie wstydliwie i ukrywając prawdę nie mówi się nic o ponad 2 milionowej emigracji zarobkowej.Milczeniem przykrywa się też sytuacje Polaków na emigracji. Całe szczęście, że Amerykanie nie zgodzili się na ruch bezwizowy, bo kolejny milion wyemigrowałoby za ocean. Czy możemy akceptować taką sytuację, że mniej niż 50 % Polaków w wieku produkcyjnym ma pracę?

Po dwóch dekadach transformacji nowego systemu musimy zdać sobie sprawę, że mniej niż 10 % polskiego społeczeństwa akceptuje dokonane przemiany, a mniej niż 15 % naszych rodaków zadowolonych jest z takiego kształtu demokracji. Trudno bowiem zgodzić się, że oznaką poprawy sytuacji naszych rodaków jest fakt, że w ciągu ostatniej dekady odsetek społeczeństwa żyjący poniżej minimum socjalnego wzrósł z 20% do ponad 50 %.

Niestety przyzwyczailiśmy się, ale nie możemy uznać, że to w trosce o lepszą przyszłość Polaków głosi się hasła i realizuje w praktyce- OPODATKOWANIE BOGATYCH MUSI BYĆ OBNIŻONE, WYDATKI PUBLICZNE MUSZĄ BYĆ OBCIĘTE, A DEFICYTY BUDŻETOWE MUSZA BYĆZMNIEJSZONE.
Czy nie mamy szukać rozwiązań? Jeżeli jest tak teraz, to czy musi tak być dalej i gorzej? O lepszą Polskę musimy zadbać wszyscy, bo milcząca akceptacja nie spowoduje zmian decyzji.

Rządzący, tylko na skutek protestów, zaczynają coś mówić o pakcie AKTA, a milczący pacjenci niezależnie od zmian zapisów dotyczących lekarzy i aptekarzy nie będą w stanie wykupić niezbędnych leków. A to oznacza, eliminację problemu dla rządu. Ale my o takiej lepszej Polsce nie myślimy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 14:47, 26 Sty 2012    Temat postu:

Jeszcze nie jest tak źle z tym myśleniem. Często jednak jesteśmy ograniczani miejscem rozpoczęcia dyskusji. Praktycznie poza tym forum, emeryci wojskowi nie mają możliwości wyrażenia własnych myśli. Jest oczywiście witryna związku kierowanego przez generała Rębacza, ale tam, możesz napisać, tak jak do pana prezydenta.
To co napiszę, to przeczyta tylko adresat, ale gdybym chciał napisać, aby przeczytał to szerszy krąg osób, bym ze swoimi myślami chciał podzielić się z szerszymi kręgiem kolegów, to obawa o otwartość dyskusji zamyka możliwość nieskrępowanego wypowiedzenia się.

Inna spraw, to sama chęć wypowiadania się. Jest to” polska słabość”. Mamy nieźle opanowane gadulstwo, ale do przelania myśli na papier mamy opory.

A wracając do tematu mamy wiele do zrobienia. Musimy sobie wreszcie odpowiedzieć, czy chcemy odpartyjnić nasze państwo, czy też partyjniactwo i rozbudowująca się administracja doprowadzi nas do żałosnego końca? System czteroszczeblowy administracji państwa jest niewydolny i zbyt kosztowny. Nie możemy normalnie funkcjonować, gdy nasz administracja „ przejada „ połowę środków przeznaczonych na nasze zaniedbane i dziurawe drogi.

Władza ciągle żyje historią i uważa, że poparcie, jakiego kiedyś udzieliło społeczeństwo na zmianę systemu, zostało udzielone na zawsze. Nic bardziej mylnego. Uczciwe sondaże wyraźnie pokazują, że większość z nas uważa, że sprawy idą w złym kierunku.
Nie ma zgody na taki kapitalizm. Nie ma też zgody na zasłanianie się kryzysem na beznadziejne rządy. Niestety nierówności są coraz większe.
Dzieje się to tak dlatego, ponieważ elity władzy nie posiadają ani woli, ani koncepcji rozwiązywania realnych problemów. W tym samozadowoleniu są ciągle wspierane przez media. A dlaczego miałoby być inaczej. Skoro znani celebryci i dziennikarze, dzienne zarobki porównują do rocznych dochodów niektórych emerytów, to jedynie wielki wstrząs może ten „ wspaniały” układ wywrócić.

Widzimy każdego dnia poprzez oddane władzy media, że elity polityczne nie tylko nie robią, ale zrobią wszystko by „raz zdobytej władzy nie utracić”.
To w ramach widocznej tzw. pozornej demokracji polska klasa polityczna/ zwana przez niektórych mafijną / właśnie dzięki współdziałaniu z mediami rozgrywa naród tymi samymi politykami, wysyłając ich w coraz inne miejsca. Opornych skarci się, a podległych wysuwa się na coraz bardziej intratne posady. Nie ważne, że głupi, ale swój. Spójrzmy na ministrów i innych najwyższych urzędników.

Nawet system wyborczy został zawłaszczony przez władzę, a opozycji też nieźle wiedzie się w tym układzie. Zakłada się dalsze trwanie w tym systemie, a progi wyborcze mają jedynie utrwalać mechanizmy utrącania nowych ruchów i formacji politycznych myślących o zmianie władzy. Jednak to wszystko podpowiada, że nożyce rozwierają się. Samozadowolenie elit władzy i coraz bardziej niepewna przyszłość społeczeństwa staje w szranki do ostrej walki. Polska nie jest odosobniona i wzorem innych państw może dojść do zdecydowanego buntu społecznego.

Lepszej Polski nie zbuduje się według zasady „ przetrwanie dla najbogatszych”, a przegrani to najbiedniejsi. Jeżeli w dalszym ciągu będą rosły dysproporcje, to naród zmieni formy dialogu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:33, 06 Lut 2012    Temat postu:

REZYGNACJA Z GMAIL

Cytat:
Redakcja Nowego Ekranu i Zarząd spółki Nowy Ekran SA w proteście przeciwko nowej polityce prywatności Google podjęły decyzję o rezygnacji z korzystania z usługi Gmail jako hostinga dla kilkudziesięciu adresów pocztowych z domeną @nowyekran.pl

Decyzja nasza choć manifestacyjna, by zwrócić uwagę Internautów i samej Google na problem do którego doprowadziła wynika z racjonalnych pobudek. Otóż nie jesteśmy w stanie się zgodzić na warunki, na mocy których od 1 marca 2012 będą dziennikarze i blogerzy Nowego Ekranu (którzy maja lub zamierzaja mieć skrzynki e-mail z naszą domeną) śledzeni przez Google w sieci na podstawie szerokich i nie dokońca zdefiniowanych informacji gromadzonych m.in. podczas przesyłania wiadomości e-mail.

Za niecały miesiąc, zgodnie z ichnią nową polityką prywatności, ma to działać tak: jeśli jesteś zalogowany do Google, to Mountain View może łączyć informacje, jakie uzyskuje wskutek korzystania przez Internautów z jednej usługi (np. wyszukiwarki) z informacjami, które pozyskało z innych usług (np. Gmaila, Google+ czy telefonów z Androidem). Z perspektywy prywatności użytkownika wszystkie usługi Google'a stają się więc jedną. Zdaniem firmy to prostsze, „bardziej intuicyjne doświadczenie Google”. Zdaniem Nowego Ekranu to absolutna inwigilacja pozwalająca na identyfikację i przypisanie do imienia i nazwiska wszelkich, nawet najwrażliwszych danych, które następnie mają być wykorzystywane w polityce marketingowej i handlowej Google. Nie znamy przy tym ani algorytmów ani szczegółowych rodzajów informacji jakie będą gromadzone i wykorzystywane w tym systemie. Mamy obawy, że będą to także informacje zawarte w treści osobistej korespondencji e-mail (mowa bowiem o informacjach udzielonych podczas korzystania z usług Google), co stanowiłoby złamanie konstytucyjnych praw tajemnicy korespondencji.

Nie zgadzamy sie także, by dziennikarze i Internauci związani z Portalem Nowy Ekran byli narażani na bezczelne wkraczanie w ich prywatnosć poprzez śledzenie ich ruchów w Internecie, łączenie z zainteresowaniami, znajomościami, listami czy gustem filmowym na YouTube. To skandal, gdyż zasada śledzenia, zbierania informacji i ich kojarzenia, będzie obligatoryjna i użytkownik nie będzie mógł jej wyłaczyć. Takiej wiedzy jakiej będzie miała Google nigdy nie miała żadna Służba Bezpieczeństwa.

Jednocześnie Google zastrzega sobie prawo do korzystania z tych informacji prywatnych swoich użytkowników, w szerokich i nieprecyzyjnie okreslonych celach.

Niestety jesteśmy skazani na razie na korzystanie z wyszukiwarki Google, ale jeśli system personalizacji będzie działał tak jak sie obawiamy - czyli okokaniając nas nie tymi informacjami, które najczęściej poszukiwane w całym Internecie będą najlepiej pasowały do naszych zapytań, ale dostarczając nam tylko tych informacji, które wg. Google będą pasowały do naszych oczekiwań i naszego profilu - to Nowy Ekran będzie wycofywał się z korzystania z pozostałych usług Google.

Konsekwencją naszej decyzji jest wykupienie własnego serwera, chronionego w najlepszy z możliwych sposobów, celem przeniesienia naszych skrzynek e-mail o domenie @nowyekran.pl w specjalnie dedykowane dla Nowego Ekranu miejsce. A, że miejsca na tym serwerze jest sporo (a może być jeszcze więcej) to wszystkim naszym blogerom i komentatorom proponujemy założenie u nas swojej skrzynki o domenie @nowyekran.pl. Wprawdzie skrzynka nie będzie darmowa, jej koszt to 10 zł. miesięcznie, ale za to gwarantujemy absolutną prywatność i bezpieczeństwo informacji zachowanych na wynajetym u nas koncie e-mail. Przy obsłudze skrzynki nasi użytkownicy będą mogli skorzystać z jednego z bardziej znanych interfejsów, słynacych z funkcjonalności.

Osoby chętne wydzierżawieniem skrzynki od Redakcji Nowy Ekran uzyskają bliższą informację w ciągu najbliższych kilku dni. Dla bezpieczeństwa i ochrony danych, rzecz będzie instalowana indywidualnie w każdym przypadku. Już zostają do tej misji oddelegowani pracownicy i współpracownicy naszej redakcji.

Jednocześnie w najbliższym tygodniu mogą zaistnieć kilkugodzinne trudności w odbieraniu poczty przez naszych redaktorów, gdyż bedziemy dokonywać migracji skrzynek pocztowych Nowego Ekranu z Gmail na specjalny serwer.

Mamy nadzieję, że nowa polityka prywatności to nie przygotowanie się Google do śledzenia i inwigilowania Internautów na potrzeby ACTA czy jej odpowiedników w USA, oraz że wskutek protestów (a takie już sie zaczęły w kilku krajach) Google zrezygnują z wprowadzenia od 1 Marca zasad tak przerażających, stygmatyzujących i gwałcących prywatność Internautów.

Bo jeśli nie, to może się zdarzyć, że w ślady Nowego Ekranu pójdą inni użytkownicy - co Google łatwo prześledzi nawet starymi matodami.


I CO DALEJ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jaskol
Administrator



Dołączył: 03 Sty 2008
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:43, 10 Lut 2012    Temat postu:

Państwo w rękach zasrańców

Janusz Sanocki

Cytat:
Sprawa rzekomego uprowadzenia sześciomiesięcznej Magdy pokazuje więcej prawdy o stanie polskiego państwa, niż setki naukowych analiz.
Najpierw była opowieść matki o porwaniu, dwutygodniowe śledztwo specjalnego zespołu policyjnego, poruszenie setek ludzi wstrząśniętych faktem rzekomego porwania. Były opinie psychologów na temat rzekomego porywacza i oficjalny komunikat katowickiej prokuratury publikujący jego portret pamięciowy.
A potem przyszedł jeden detektyw Rutkowski i w dwa dni rozwiązał zagadkę, nad którą policja mordowała się wiele dni. Co ciekawe – nic nie zapowiadało, że policja jest na właściwym tropie – no bo i po co było publikować „portrety pamięciowe”.
Działania policji kosztowały ponad 100 tys., Rutkowski wydał na wykrycie prawdy 15 tys. zł. Trudno o większą kompromitację prokuratury i policji - organów państwa polskiego, które są wyposażone w ogromne środki techniczne, zaplecze biegłych, i które po prostu pokazały, że nie potrafią posługiwać się nie tylko środkami technicznymi, ale i zwykłym zdrowym rozsądkiem.
Oczywiście ani policja, ani prokuratura nie przyznały się do błędów, a za to mogliśmy usłyszeć na sobotniej konferencji prasowej, że policja rozważa skierowanie przeciwko Rutkowskiemu zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, stosowania rzekomo niedopuszczalnych metod przesłuchania. Jest to oczywista bzdura – Rutkowski wszystko nagrywał i widać było, że nie torturuje matki zaginionej dziewczynki, po prostu z nią rozmawia. Ale nieudolna prokuratura i policja musi jakoś pokryć obraz degrengolady, jaki ujrzała opinia publiczna, i najprostszym sposobem jest zemścić się na Rutkowskim.
Moje doświadczenie z policją i prokuraturą pokazuje, że kompromitacja tych organów dokonana przez Rutkowskiego jest regułą – nie wyjątkiem. Tak jest w całym kraju. Tak jak całe państwo polskie – policja i prokuratura została dobrana wg zasady doboru negatywnego. Tylko ci mogą zagrzać w tych organach miejsce, którzy się nie wychylą z jakimiś ambicjami czy umiejętnościami, i nie przeszkodzą większości w spokojnym oczekiwaniu na wcześniejsze emerytury. Do tego dochodzi powszechny nepotyzm grupowy, tolerowanie drobnych nadużyć (np. wożenie rodziny służbowymi radiowozami), czy nawet korupcji. Na skutek tego ani w policji, ani w prokuraturze nie działa żaden system wewnętrznej kontroli; i w przypadku, gdy następuje jakaś wpadka i ktoś się skarży, zbywa się go pisaniem setek papierów, które niczego nie wyjaśniają. W efekcie otrzymujemy instytucje niezdolne do sprawnego działania, drogie i niewydajne, ale za to zazdrośnie i mściwie reagujące na wszelką krytykę. Spodziewam się więc, że detektyw Rutkowski będzie teraz na celowniku prokuratury i policji jeszcze bardziej niż był poprzednio.
Sprawa małej Madzi z Sosnowca była stosunkowo prosta. Niezrównoważona dziewczyna naopowiadała niestworzonych historii, które od razu budziły poważne wątpliwości i które okazały się łatwe do wykrycia. Bezradność policji i prokuratury każe zapytać, co ze sprawami bardziej skomplikowanymi? Jeśli w sprawie prostej te instytucje zawodzą, to jak poradzą sobie z takim np. śledztwem smoleńskim? Wiadomo jak. Nie zrobią nic, bo i dotąd zaniedbały podstawowe czynności.
Najgorsze jest to, że podobna sytuacja panuje w innych instytucjach państwa polskiego. Krańcowa nieudolność wynikająca z braku czynnika moralnego. Napoleon miał kiedyś powiedzieć: „Honor jest bogiem armii!” - rozumiał bowiem, że bez kośćca moralnego każda instytucja, nawet wojsko, zamienia się bezładną kupę maruderów.
Z kolei w innym cesarstwie, gdzieś nad modrym Dunajem ktoś inny miał powiedzieć: „Mann kann singen, Mann kann tanzen, aber nicht mit den Zasrancen.”
Z zasrańcami jak się okazuje – nie tylko nie da się ani zatańczyć, ani zaśpiewać. Pomysł, żeby powierzyć im budowanie normalnego państwa z góry skazany jest na niepowodzenie. To właśnie obnażył detektyw Rutkowski. goda

Janusz Sanocki
No niestety, ale pan Redaktor ma zupełną rację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:15, 28 Lut 2012    Temat postu:

Jeżeli nikt nie chce pisać, to czytajmy:


Przecież to proste. Jeżeli znajdziemy kandydata na Prezydenta, który uzyska zmasowane poparcie społeczne –np. 75% - Prezydenta, który będzie prawdziwie reprezentował - interesy obywateli Naszego Kraju, Interesy Narodu to można bardzo szybko i pokojowo:
1. Zmienić Konstytucję
2. Zmienić Ordynację Wyborczą
3. Rozwiązać Sejm i Senat
4. Zmienić system sprawowania władzy – Silna Centralna Władza Prezydenta
5. Zmienić całkowicie system struktur i funkcjonowania Państwa.
6. Zbudować alternatywę dla UE Niemiec – Federację krajów Europy Środkowej
Przystąpmy więc do naszej wspólnej misji dziejowej: Budowy IV Rzeczpospolitej. Przystąpmy do budowy masowego ruchu społecznego.
Jeszcze Polska nie zginęła – póki my żyjemy. Dała nam przykład Islandia – jak zwyciężać mamy…

Czytaj całość: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 14:21, 04 Sty 2013    Temat postu: Zanim zagra orkiestra Owsiaka.

Wkrótce zagra znana orkiestra. Rozreklamowane przedsięwzięcie pokazuje, że mozna kupic potrzebny sprzęt medyczny. Przed II WŚ kupowano bron dla armii. To nie pomogło. Niemcy posiadali państwowe pieniądze i podbili nasz kraj. Marnotrawione środki w służbie zdrowia, chybione inwestycje, brak nadzoru kosztuje kraj znacznie więcej niz zbiera Owsiak.
Ciekawe spojrzenie.
ŻĄDZA PIENIĄDZA, CZYLI CAŁY WOŚP

Od dawna były znane zbiórki na… jakiś szlachetny cel. Np. przed II wojną światową była zbiórka na uzbrojenie dla wojska polskiego. Byliśmy świadomi i rozumieliśmy potrzebę. Inną formą, już w PRL, były tzw. czyny społeczne. Po tym zostały chociaż jakieś parki czy zagrabione skwery.
W marcu 1993r. powstała Fundacja WOŚP. Fundusz założycielski – 2 tys. zł. I zaczęło się. Cel – głównie pomoc medyczna chorym dzieciom. Kto jest przeciw pomocy dzieciom? Fundacje, hmm, to zależy, jaki jest rzeczywisty cel powołania. Jaką szansę „przebicia się” miałaby fundacja z funduszem założycielskim 2 tys. zł, gdyby nie pomoc kogoś znacznego? W dobie, gdzie reklamy w TV są warte setki tys. zł za parę minut, dla Fundacji media mętnego nurtu oddały studia niemal bez ograniczeń. Wsparcie wielkich stało się nakazem moralnym dla pozostałych. Nikt już nie śmiał mówić o kosztach, o zasadności takiego działania, o rozliczeniu (takim faktycznym, a nie tzw. kreatywnej księgowości). Kto miał jakiekolwiek wątpliwości, był oszołomem poddanym ostracyzmowi „od salonu”. Media wykreowały osobnika niby apolitycznego i takiego „trendy”, by zrobić z niego idola młodzieży. On „podbił” serca młodych luzackim stylem bycia oraz naczelnym, ale jakże szkodliwym hasełkiem – „róbta co chceta”. Pokazywano potem tego idola a to na kutrach, a to w F-16 czy innych „ekstremalnych” pozycjach, by budować image „guru młodzieży”. Potem przyszedł – „Przystanek Woodstock”, czyli z zebranych pieniędzy, koncert zespołów hard metal a nawet satanistycznych (pacyfki na scenie). Przez kilka dni w miasteczku namiotowym Woodstocku następowała deprawacja młodych, inicjacja z narkotykami (namioty ze znakami listka marihuany), seksem, piciem itd. W pewnym momencie rozdano (czytałem o tym w prasie) – 3 tony prezerwatyw. Oprócz tego promowanie sekty – Hare Kriszna, który corocznie rozbija tam swoje namioty (odmówiono za to namiotom - Przystanku Jezus). Tego w mediach mętnego nurtu nie usłyszysz. Cała akcja opiera się na żerowaniu na uczuciach ludzi. Są pokazywane chore dzieci, co ma wpływać pozytywnie na darczyńców. Nagonka do takich „Finałów” trwa długo przed każdym styczniem. „Uwrażliwia” się ludzi na hojność, bo przecież „każdy” daje, a jak tu nie pomóc chorym dzieciom? Na wolontariuszy „organizuje” się młodych, wrażliwych i… nieświadomych. Potem wszyscy są zadowoleni: młodzież – bo z wrażliwości serca spełniła dobry uczynek, ludzie – bo choć raz w roku mogli komuś dać pieniądze „na dobry cel” a tym samym „zagłuszyć” sumienie – przecież pomogłem, a także WOŚP- bo pobiła kolejny rekord zbiórki. Zajrzyjmy zatem za kulisy!
Corocznie MSWiA wydaje Fundacji pozwolenie na zbiórkę pieniędzy. Corocznie Fundacja pisze sprawozdania finansowe. Przyjrzyjmy się. Weźmy trzy ostatnie lata – 2009, 2010 i 2011r. Informacji można zaczerpnąć ze strony: [link widoczny dla zalogowanych] Fundusze są zbierane w trojaki sposób: bezpośrednio do puszek, z darowizn i z 1% podatku. W prasie tylko w 2009r. ukazało się ok. 11 tys. publikacji o WOŚP. Bardzo interesująco wyglądają porównania przychodów do wydatków: (2009) zebrano 54,5 mln zł zaś koszty realizacji wyniosły 37,2 mln zł, co stanowi 68% zebranej kwoty. Z tego na zakup sprzętu dla placówek zdrowia przeznaczono – 26,1 mln zł, co daje 48% zebranej sumy. Do kosztów realizacji zaliczamy m. in. szkolenia – 5,1 mln zł, koszty organizacji – 2,2 mln zł, koszty administracyjne (27 pracowników Fundacji) - 2,7 mln zł. Wówczas jeszcze podano koszt Woodstock – 2,66 mln zł.( w następnych latach tej pozycji nie afiszowano). Przychód z odsetek od depozytu – 1,6 mln zł. W roku 2010: przychód - ok. 59 mln zł, wydatki - 45,4 mln zł. Na propagandę wydano 4,8 mln zł, koszty administracyjne (25 osób) - 3,4 mln zł. Ok. 80 akredytowanych redakcji w ok. 10 tys. artykułach mówiło o WOŚP. Grajewo dostało urządzenie do badania słuchu - OTO READ. Bardzo ciekawy jest rok 2011. Przychody - 59,7 mln zł, koszty realizacji - 49,3 mln zł a bezpośredni zakup sprzętu do szpitali to 38,2 mln zł, co stanowi 64% zebranej kwoty. Wydatki na propagandę to 6 mln zł. Majątek Fundacji WOŚP opiewał już na 16,5 mln zł w tym środki transportu – 655 tys. zł, a budynki i inne obiekty to 15,6 mln zł. Czytamy (2011) - koszty administracji (33 osoby) to 12,5 mln zł!, w tym pozostałe koszty - 8,4 mln zł. Co się okazało – Fundacja zakupiła nieruchomość za ponad 8 mln zł ! i przeznaczyła na biuro. Zysk z odsetek to 2 mln zł. Na same premie dla pracowników wydano 100 tys. zł. W ostatnim roku nawet nie było listy, komu i gdzie WOŚP przekazała sprzęt.
Aby sobie uzmysłowić o co chodzi, podajmy przykład Caritasu, gdzie 99% zebranych datków trafia bezpośrednio do potrzebujących. Dziś, chyba już na każdym kanale TV i Radia, zaczyna się promowanie pana Owsiaka i kolejnego finału WOŚP. Można jednak inaczej. Mądrzy włodarze miast już dawno skończyli z tą „charytatywnością”. Np. tylko w Nysie, w akcji „Nysa – dzieciom” w latach 2000-2011 zebrano 300 tys. zł. I wcale nie jest prawdą, że taki szpital „za karę” nic nie dostaje. Czytamy, że Nysa dostała w 2009r. dwa urządzenia, w 2010 także dwa, w tym wysokiej klasy USG. Łukasz Warzecha pisze:
„W licytacjach WOŚP biorą udział wszystkie liczące się firmy, wydając w ten sposób pieniądze swoich klientów bez pytania ich o pozwolenie, ewentualnie pieniądze państwowe. Nie ma wysokiego urzędnika, który mógłby się wyłamać z obowiązkowego entuzjazmu – w tym cyrku biorą udział i prezydent, i premier. Szantaż moralny odnosi skutek. Kto w entuzjazmie nie bierze udziału, zostaje napiętnowany”.
Ostatnio nasz wykreowany „guru” ma dziwne przemyślenia życiowe i mówi: „Eutanazja to dla mnie pomoc starszym ludziom w cierpieniach”. To może od razu o tę usługę poszerzyć działalność WOŚP? Jako myślący Polacy, zanim w coś się zaangażujemy, najpierw powinniśmy sprawdzić, w co wchodzimy. Część prawdy lansowanej przez usłużne media - jest nie tylko częściowym kłamstwem, ale całym kłamstwem. BUDUJEMY (komuś) IMPERIUM FINANSOWE - CZY BĘDZIEMY MĄDRZEJSI?
JEHU


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:04, 05 Cze 2013    Temat postu:

Wojskowy Prokurator Garnizonowy w Warszawie





WEZWANIE DO ZAPRZESTANIA DALSZYCH NARUSZEŃ DÓBR OSOBISTYCH ORAZ USUNIĘCIA SKUTKÓW NARUSZEŃ DÓBR OSOBISTYCH. Na podstawie art. 24 § 1 K.c. w związku z art. 43 K.c., wzywam Szefa Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie płk. Grzegorza Skrzypka oraz prokuratora WPG w Warszawie kpt. Wojciecha Skrzypka do: I. dobrowolnego zaprzestania dalszych naruszeń moich dóbr osobistych, mojego dobrego [...]



WEZWANIE DO ZAPRZESTANIA DALSZYCH NARUSZEŃ DÓBR OSOBISTYCH ORAZ USUNIĘCIA SKUTKÓW NARUSZEŃ DÓBR OSOBISTYCH.

Na podstawie art. 24 § 1 K.c. w związku z art. 43 K.c., wzywam Szefa Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie płk. Grzegorza Skrzypka oraz prokuratora WPG w Warszawie kpt. Wojciecha Skrzypka do:

I. dobrowolnego zaprzestania dalszych naruszeń moich dóbr osobistych, mojego dobrego imienia, czci i godności,

II. dopełnienia czynności potrzebnych do niezwłocznego usunięcia skutków naruszeń tych dóbr osobistych, jakich dopuścił się prokurator WPG w Warszawie kpt. Wojciech Skrzypek w treści uzasadnienia dokumentu z dnia 16 maja 2013 r. w postaci „Postanowienia o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego” (śledztwo o sygn. akt Pg. Śl. 45/13, w którym otrzymałam status osoby pokrzywdzonej),

poprzez:

1. wydanie przez kpt. Wojciecha Skrzypka oświadczenia o treści:

W związku z zapisanym w dokumencie pt. “Postanowienie o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego” zdaniem o brzmieniu:
“Z uwagi na fakt, iż zachodzą wątpliwości co do stanu rozwoju umysłowego, zdolności postrzegania i odtwarzania poczynionych spostrzeżeń oraz ewentualnych skłonności do konfabulacji pokrzywdzonej”,
które to zdanie narusza dobre imię, cześć i godność dr Grażyny Niegowskiej, jak również dobre imię oraz renomę spółki Avengers Lawyers Ltd., której dr Grażyna Niegowska jest dyrektorem, oświadczam, iż w sposób całkowicie nieuzasadniony, nie mając żadnych dowodów, insynuowałem nieprawidłowe funkcjonowanie dr Grażyny Niegowskiej, jak również podważyłem Jej autorytet i wiarygodność, podejmując bez żadnej istotnej przyczyny wątpliwości co do stanu rozwoju umysłowego, zdolności postrzegania i odtwarzania poczynionych spostrzeżeń oraz ewentualnych skłonności do konfabulacji dr Grażyny Niegowskiej, a w efekcie podważyłem kompetencje Grażyny Niegowskiej do zarządzania spółką Avengers Lawyers Ltd.
W związku z powyższym przepraszam panią dr Grażynę Niegowską oraz spółkę Avengers Lawyers Ltd. (Company Number 8329176) za przedmiotowe naruszenia oraz zobowiązuję się dołożyć wszelkich starań, aby w przyszłości nie doszło do podobnych sytuacji,


które to oświadczenie zostanie następnie opublikowane na stronie głównej portalu Klubu Inteligencji Polskiej.

2. Wycofanie „Postanowienia o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego” z obiegu prawnego – jako dokumentu wadliwego i bezprawnego, gdyż wydanego na okoliczność wdrożenia postępowania krzywdzącego (por. A. Łobaczewski: „Ponerologia polityczna”) – i z tego powodu zawierającego elementy naruszające dobra osobiste oraz treści niezgodne z prawdą i ze stanem faktycznym.

3. Wydanie postanowienia wynikającego z treści wniosku z dnia 28 marca 2013 r., w którym domagam się przeprowadzenia dowodu z danych teleinformatycznych, pozwalających jednoznacznie zidentyfikować parametry aparatu komórkowego użytego w dniu 11 listopada 2012 r. do wykonania połączeń na alarmowy numer 997, z wykorzystaniem danych z mojej karty SIM i z mojego aparatu telefonicznego.

4. Zaprzestanie wytwarzania dokumentów obliczonych na skierowanie śledztwa o sygn. akt Pg. Śl. 45/13 przeciwko mnie – tj. przeciwko osobie pokrzywdzonej.

W przypadku niezastosowania się do niniejszego wezwania w ciągu 14 dni od daty jego doręczenia, sprawa zostanie skierowana na drogę postępowania sądowego, co będzie się wiązało z dodatkowymi kosztami, w tym kosztami zastępstwa procesowego.


Uzasadnienie

W dniu 16 maja 2013 r. prokurator Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie kpt. Wojciech Skrzypek sporządził dokument w postaci „Postanowienia o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego”, w uzasadnieniu którego zapisał zdanie zacytowane powyżej, co w sposób oczywisty naruszyło moje dobra osobiste, to jest moje dobre imię, godność oraz cześć, a także dobra osobiste reprezentowanej przeze mnie spółki Avengers Lawyers Ltd., tj. renomę i dobre imię, ponieważ w protokole przesłuchania podałam, iż jestem udziałowcem i dyrektorem tej spółki.

W związku z treścią „Postanowienia o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego”, które otrzymałam w dniu 28 maja 2013 r., wysłałam drogą mailową na adres Wojskowej Prokuratury Garnizonowej pismo procesowe z żądaniem niezwłocznego poinformowania mnie na piśmie:

„Kto, gdzie, kiedy, na jakiej podstawie i w oparciu o jakie przesłanki faktyczno-prawne, powziął uzasadnione wątpliwości co do stanu mojego rozwoju umysłowego, zdolności postrzegania i odtwarzania poczynionych spostrzeżeń oraz istnienia ewentualnych skłonności do konfabulacji, skutkujące koniecznością przesłuchania mnie przez prokuratora WPG w Warszawie w charakterze świadka w obecności biegłego psychologa”?

Dodam, że kpt. Wojciech Skrzypek powołał biegłego psychologa z Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego Centralnego Szpitala Klinicznego MON Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.

Zamiast odpowiedzi na pismo procesowe, następnego dnia otrzymałam na mój adres mailowy informację o zmianie terminu przesłuchania mnie w charakterze świadka (wezwanie z datą dzienną 29 maja 2013 r.). Pod nowym wezwaniem nie podpisał się już prokurator WPG w Warszawie kpt. Wojciech Skrzypek, tylko asesor WPG w Warszawie, por. mgr Łukasz Kawalec.

Należy zatem przyjąć, że Postanowienie z dnia 16 maja 2013 r. o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego nie ulega modyfikacjom i że WPG w Warszawie utrzymuje w mocy jednozdaniowe uzasadnienie dla przeprowadzenia opisanej w nim czynności procesowej.

Taka sytuacja potwierdza, że naruszenia dóbr osobistych, jakich dopuścił się prokurator WPG w Warszawie kpt. Wojciech Skrzypek, nie mogą być usprawiedliwione jakimikolwiek okolicznościami chronionymi prawem, z czego funkcjonariusz publiczny, zajmujący się z mocy Ustawy o prokuraturze egzekwowaniem przestrzegania prawa, doskonale zdaje sobie sprawę.

Prokurator kpt. Wojciech Skrzypek ma również świadomość tego, że zarządzenie czynności procesowej opisanej w przedmiotowym postanowieniu może służyć ominięciu niewygodnych przesłanek wynikających z obiektywnych dowodów – w postaci wykazów połączeń, danych z komórkowych stacji bazowych (tzw. BTS-ów) oraz z numeru IMSI, z którego 11 listopada 2012 r. inicjowane były połączenia na alarmowy numer 997 (szczegółowe dane zawiera wniosek dowodowy z dnia 28 marca 2013 r., dostarczony WPG w Warszawie oraz opublikowany na portalu Klubu Inteligencji Polskiej).
Dlatego formułując – zaledwie w dwa dniu po wszczęciu śledztwa w sprawie sygn. akt Pg. Śl 45/13 ! – stygmatyzujące, nie polegające na prawdzie obiektywnej i procesowej treści, prokurator kpt. Wojciech Skrzypek przekroczył w sposób rażący granice zawodowej rzetelności i ludzkiej przyzwoitości, naruszając tym samym normy zawarte w art. 30 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, wedle których „przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Obowiązek ten został przez prokuratora Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie kpt. Wojciecha Skrzypka pogwałcony.

Takie postępowanie pozostaje także w sprzeczności z „Kodeksem Honorowym Żołnierza Zawodowego Wojska Polskiego”, w którym czytamy m.in.: „Honor żołnierza zawodowego to postawy i działania, które znamionują uczciwego i prawego człowieka. Jest źródłem czci oraz moralnych wartości środowiska zawodowego” (Obwieszczenie Ministra Obrony Narodowej z dnia 3 marca 2008 r., Dz. Urz. MON z dnia 26 marca 2008 r.).

Zachowaniu prokuratora kpt. Wojciecha Skrzypka nie sposób przypisać jedynie cechy niedbalstwa, gdyż zostało ono wywołane działaniem ukierunkowanym na skrzywdzenie, a w szczególności poniżenie i zdyskredytowanie mnie w oczach władz państwowych oraz opinii publicznej.

Trzeba też zauważyć, że zachowanie prokuratora kpt. Wojciecha Skrzypka nosi znamiona poplecznictwa, udzielonego już na wstępie śledztwa oficerowi Służby Kontrwywiadu Wojskowego płk. Krzysztofowi Badei, który jest podejrzewany o dokonanie czynu zabronionego objętego w/w śledztwem i który w 2005 r. rozpoczął – wspólnie z WPG w Warszawie – postępowanie krzywdzące wobec mojej osoby (por. akta sygn.: Pg. Śl. 136/05; Pg. Śl. 63/05; Pg. Śl. 55/08; Pg. Śl. 11/12).

W kontekście całokształtu okoliczności nietrudno dostrzec, że działanie kpt. Wojciecha Skrzypka zostało wyprzedzająco ukierunkowane na uniemożliwienie dochodzenia słusznych roszczeń oraz na definitywne pozbawienie waloru wiarygodności wszystkich moich zawiadomień do organów ścigania, składanych w warunkach uporczywego naruszania moich praw i wolności.

Z uwagi na duże zainteresowanie opinii publicznej bezprawnym działaniem płk. Krzysztofa Badei, które ujawniłam m.in. w artykułach:

- „Oskarżenie pułkownika SKW” (Klub Inteligencji Polskiej: [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] ),

- “Oskarżenie pułkownika Służby Kontrwywiadu Wojskowego” (3obieg.pl: [link widoczny dla zalogowanych] )

- oraz we wnioskach dowodowych: (http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/index.php/klub-inteligencji-polskiej-walczy-z-bezprawiem/508-pani-dr-grazyna-niegowska-oskarza.html; [link widoczny dla zalogowanych]),

jest oczywiste, iż wyeliminowanie skutków naruszenia dóbr osobistych może nastąpić jedynie przez wydanie i publikację jednoznacznego oświadczenia o treści wskazanej na wstępie niniejszego pisma oraz przez skuteczne usunięcie bezzasadnych zarzutów, sformułowanych w „Postanowieniu o zarządzeniu przesłuchania świadka z udziałem biegłego psychologa oraz o powołaniu biegłego”, godzących w moje dobra osobiste oraz w dobra Spółki, której jestem dyrektorem i współudziałowcem.

Z poważaniem
dr Grażyna Niegowska

Tags: avengers lawyers, inwigilacja przez komórkę, naruszenie dóbr osobistych, przestępstwo, wojskowy prokurator garnizonowy w warszawie






Napisane przez: Grazyna Niegowska


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 10:44, 30 Mar 2014    Temat postu:

Kult bylejakości
Pisząc przed dwoma laty artykuł pt. „Zapaść cywilizacyjna państwa polskiego” („Myśl Polska” z 12-19 lutego 2012), pobieżnie nakreśliłem obraz nędzy i rozpaczy panujący w wielu dziedzinach naszego życia społecznego. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że w sprawach, o których wtedy pisałem nie zaszły żadne zmiany na lepsze, a nawet uległy one dalszemu pogorszeniu. Życie dopisało kolejne rozdziały do księgi hańby obecnego rządu.
Jak bowiem inaczej określić sytuację, która zapanowała na „zliberalizowanym” rynku usług pocztowych. Poczta Polska nie miała do tej pory zbyt wielu wielbicieli, a do jej pracy zgłaszano dużo zastrzeżeń, ale po świeżych doświadczeniach z nowym operatorem pocztowym - Polską Grupą Pocztową, która od 1 stycznia przejęła doręczanie korespondencji z sądów i prokuratur, dotychczas krytyczna ocena funkcjonowania tej państwowej instytucji zaczęła ulegać zmianie. Już dawno temu przestrzegałem przed fatalnymi konsekwencjami komercjalizacji usług pocztowych, a rozwój sytuacji zdaje się potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia. Zmiany w funkcjonowaniu sektora pocztowego zmierzające do stworzenia konkurencji dla Poczty Polskiej miały podnieść jakość świadczonych usług. Jednak stało się inaczej i wcale nie dlatego, że życie rozminęło się z intencjami „reformatorów”, ale z tego powodu, że od samego początku cała ta reforma była jedną wielką ściemą. Przedkładane projekty, szumne zapewnienia i fałszywa troska o komfort klientów, miały tak naprawdę uśpić naszą czujność i ułatwić przedstawicielom nomenklatury skok na kasę. A w grę wchodzą niebagatelne kwoty, ponieważ według ujawnionych danych, tylko jeden dwuletni kontrakt jaki PGP wygrała w przetargu na obsługę korespondencji z sądów i prokuratur wart jest 500 mln zł. Jeśli więc weźmiemy pod uwagę pozostałe instytucje i urzędy, to uzbierają się wręcz niebotyczne sumy.
Zjawiskiem normalnym jest proces zastępowania gorszej jakości usług lepszą ofertą, ale w tym przypadku zafundowano nam prawdziwy festiwal bałaganu i niekompetencji. A jak wskazują ostatnie doświadczenia, PGP nie daje sobie rady z obsługą korespondencji wymiaru sprawiedliwości i można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ta firma wygrała przetargi na kolejne tego typu usługi. Zamiast rozbudowanej infrastruktury, którą posiada przecież Poczta Polska, nowy operator oparł obsługę klientów na zaimprowizowanej sieci punktów obsługi, które dotychczas nie miały nic wspólnego ze świadczeniem usług pocztowych. Przesyłki z sądów i prokuratury zamiast na poczcie zostawiane są teraz m.in. w kioskach, sklepach osiedlowych (warzywniakach, monopolowych, itp.) czy placówkach instytucji finansowych, gdzie zlokalizowane są punkty InPost. Odbiorcy listów skarżą się na złe funkcjonowanie punktów odbioru, które są zbyt krótko otwarte, a ich pracownicy nie są przygotowani do wydawania korespondencji, czego i ja niedawno osobiście doświadczyłem. Zresztą trudno się temu dziwić, ponieważ jakie pojęcie o pracy urzędnika pocztowego może mieć ekspedientka ze sklepu osiedlowego, która obsługę odbiorców przesyłek pocztowych traktuje jako zajęcie dodatkowe wykonywane pomiędzy sprzedażą wódki i kiszonej kapusty. Do tego dochodzą jeszcze problemy z kurierami nieznającymi procedur, trudności w odnalezieniu niedostarczonych przesyłek i opóźnienia w dostarczaniu do nadawców potwierdzenia odbioru listu, co w przypadku korespondencji z organami wymiaru sprawiedliwości ma wręcz fundamentalne znaczenie. W takim zamieszaniu wiele osób może w ogóle nie zdawać sobie sprawy o przesyłce z sądu czy prokuratury, a przecież korespondencja nieodebrana dwukrotnie traktowana jest jako dostarczona. Z jednej strony może to powodować negatywne skutki prawne dla osób, które na czas nie stawią się na wezwanie wspomnianych organów, a z drugiej niepotrzebnie wydłuża przebieg procesów, bo strony nie są w odpowiednim czasie informowane np. o terminie rozpraw.
W tej drażliwej kwestii wypowiedziała się m.in. Naczelna Rada Adwokacka, która w swojej opinii stwierdziła, że: nawet uzyskanie przez Skarb Państwa zakładanych oszczędności finansowych na doręczeniach przesyłek pocztowych nie uzasadnia podjętego ryzyka i nie rekompensuje kosztów społecznych dokonanej zmiany. Wspomniane koszty są bardzo wysokie, ponieważ oprócz nieopisanego chaosu, który zapanował w wymiarze sprawiedliwości, możemy mieć w niedługim czasie do czynienia z całkowitym załamaniem systemu usług pocztowych. Spowodowane to jest pogłębiającymi się problemami finansowymi Poczty Polskiej, która po przegranym przetargu zapowiedziała zwolnienie tysięcy pracowników, realna jest też likwidacja wielu placówek pocztowych. W konsekwencji upragniona przez liberalnych doktrynerów demonopolizacja rynku pocztowego może przynieść zamiast poprawy jakości świadczonych usług poważne utrudnienia w komunikacji, a przecież sprawnie funkcjonująca poczta była od zawsze cechą charakteryzującą państwa cywilizowane. Czyżby więc Polska się do nich nie zaliczała?

Nie lepiej przedstawia się sytuacja w innych dziedzinach życia publicznego. Nowa „gwiazda” PO, Elżbieta Bieńkowska, która po aferze zegarkowej zastąpiła ministra Sławomira Nowaka i stanęła na czele połączonego Ministerstwa Transportu i Ministerstwa Rozwoju Regionalnego zwanego przez prasę „superministerstwem”, dostała jednocześnie nominację na wicepremiera i skupiła w swoim ręku prawie wszystkie decyzje dotyczące środków unijnych. Jednak po trzech miesiącach jej rządów niewiele się zmieniło w podległych jej instytucjach, poza pewnymi korektami kadrowymi. Natomiast w ogóle nie uległo zmianie to, co od zawsze charakteryzuje przedstawicieli partii rządzącej, mianowicie buta i arogancja. Na początku roku, jak zwykle, mieliśmy do czynienia z problemami na kolei, ponieważ w związku z oblodzeniem trakcji wiele pociągów miało wielogodzinne opóźnienia, a niektóre nawet stanęły w polu, co pani minister skwitowała bez ogródek: - Pasażerom to można tylko powiedzieć: Sorry, taki mamy klimat. Podobnego wystąpienia z pewnością nie powstydziliby się bohaterowie kultowego filmu „Miś” Stanisława Barei, którzy doskonale rozumieli, że jak jest zima, to musi być zimno. Tylko zdaje się, że takiej opinii nie podzielają zmarznięci pasażerowie, a i Donald Tusk określił jej słowa jako niefortunne, ponieważ miały negatywny wpływ na medialny wierunek „ojca narodu”. Jednak szybko przyszła odmiana, pogoda nam się poprawiła, a premier wybaczył „superminister” jej zimową wpadkę. Trudno się temu dziwić, zważywszy na informacje, jakie coraz natarczywiej zaczynają krążyć w środkach masowego przekazu, jakoby po wyborach do Parlamentu Europejskiego Elżbieta Bieńkowska miała zastąpi
Donalda Tuska na stanowisku premiera, który ma podobno dostać propozycję objęcia funkcji przewodniczącego Komisji Europejskiej. Jak więc widać, klimat klimatem, a niektórzy bez względu na wszystko i tak spadają na przysłowiowe cztery łapy, czego najlepszym przykładem jest narastający eksodus wielu prominentnych działaczy Platformy na lukratywne posadki do Brukseli.
W styczniu stoczono w Sejmie kolejną batalię o odwołanie ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, znanego celebryty i nieudacznika, którego i tym razem nie udało się odwołać ze stanowiska. Pomimo burzliwej debaty i solidarnego wystąpienia całej opozycji parlamentarnej, która zarzucała mu doprowadzenie ochrony zdrowia do zapaści, rządząca koalicja PO-PSL obroniła pupila premiera i odrzuciła wotum nieufności. Katalog jego zaniedbań jest bardzo długi i aby uświadomić sobie ich skalę wystarczy tylko wymienić: wydłużające się kolejki do lekarzy, postępującą komercjalizację szpitali publicznych, błędny podział środków na ochronę zdrowia i uleganie wpływowym lobby funkcjonującym na rynku świadczeń medycznych. Wydaje się być prawdziwym twierdzenie, że Arłukowicz nie powinien nawet kierować apteką, a pacjentów w systemie zdrowia traktuje się coraz częściej jak towar. Tyle, że dla rządzących to bez znaczenia, bowiem premier nazwał słowa krytyki pustosłowiem, a próbę odwołania przez opozycję nieudolnego ministra przykładem jej bezradności. Tymczasem stale ulega pogorszeniu bezpieczeństwo zdrowotne Polaków, czego przykładem są coraz częstsze zgony pacjentów, szczególnie niemowląt, zawinione przez personel medyczny.
W świetle przytoczonych faktów polityka obecnego rządu jawi się więc kpiną ze społeczeństwa, ale nie może być inaczej, skoro na czele naszego państwa stoją nieudacznicy i karierowicze, którzy gorliwie uprawiają kult bylejakości i zamiast dbać o dobro obywateli, „kręcą lody” na prywatyzacji szpitali oraz uganiają się za unijnymi posadami. Dlatego polskie społeczeństwo, wobec tak wielkiej arogancji i złej woli rządzących, nie ma innego wyjścia, jak tylko odsunąć od władzy szkodników, którzy przyczyniają się do upadku Rzeczypospolitej.
Wojciech Podjacki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 16:01, 03 Kwi 2014    Temat postu:

„Wizja polityki wschodniej” Jerzego Giedroyca

jest jednym z kilku wspólnych mianowników łączących polono-sceptyczną lewicę i patriotyczną centroprawicę. Na gruncie stosunku do państw graniczących z Polską od wschodu po samorozwiązaniu Związku Sowieckiego w łonie estaliblishmentu panował nienaruszony przez nikogo konsensus, którego ofiarą padła polska racja stanu na Kresach.


Aby mówić o jakiejkolwiek wizji, trzeba ją podeprzeć możliwie szeroką i dogłębną analizą rzeczywistości, wynikającymi z niej diagnozami, przez które można dojść do sformułowania postulatów i sprecyzowania środków, za pomocą których osiąga się pożądane cele. Zaproponowane przez Giedroycia rozwiązania nie wyczerpują znamion wizji czy też doktryny, bliżej im zdecydowanie do zbioru imperatywów, wierność którym ma wywołać określone skutki. Nie spotkamy się jednocześnie z analizą zaistniałych faktów i okoliczności, poza tymi, które trudno posądzić o wymykanie się banałowi i zaskakiwanie swą nieoczywistością.

O tym, że Polska znalazła się po II wojnie światowej pod komunistyczną okupacją, społeczeństwo w swej masie wiedziało, pokazując na ogół czerwoną kartkę zainstalowanym w Warszawie przez sowiecki reżim władzom. Zanim Polacy zostali zmuszeni do przejawiania postaw konformistycznych wobec rządzącej monopartii, do współpracy z czerwonym aparatem garnęli się zazwyczaj ludzie ze społecznego marginesu, przed wojną mający problemy z prawem, analfabeci, osoby z przedwojennego półświatka przestępczego. Nie sformułował więc Giedroyc żadnych odkrywczych dla kogokolwiek wniosków co do powojennego położenia Polski. To, iż odzyskanie niepodległości musi się wiązać z erozją komunizmu, od moskiewskiej centrali poczynając, również nie nosi znamion czegoś, co można by nazwać wizją. Postulat rozrywania imperium po szwach narodowościowych głosił z kolei przed nim Piłsudski. Był on skądinąd słuszny, jednocześnie szedł jednak za daleko, gdy chodziło o budowę czegoś w rodzaju środkowoeuropejskiej federacji, czyli bytu zupełnie utopijnego.

Analizę poświęconą m.in. sytuacji Polski po II wojnie światowej napisał swego czasu człowiek rzeczywiście niebanalny i przejawiający talenty wizjonera. Był nim wileński pisarz polityczny i publicysta, Józef Mackiewicz (nie mylić z bratem, Stanisławem Catem-Mackiewiczem). Głosił on konieczność bezkompromisowej walki z bolszewizmem we wszelkiej jego postaci oraz nazywał „Polskę Ludową” po prostu kolejną formą okupacji Polski, z której należy się wyzwolić. Przede wszystkim kładł jednak nacisk na to, jak komuniści zawłaszczają sferę języka i pojęć, co ułatwiało im wprowadzanie swojego systemu w podbitych przez Sowiety krajach. Sposób formułowania przez komunistów celów oraz stadium, w jakim znajduje się proces ich osiągania, skłoniły wileńskiego pisarza do zatytułowania książki poświęconej temu zagadnieniu mianem „Zwycięstwa prowokacji”.
Ile narodów tworzyło Rzeczpospolitą?

Wielu odpowiedzi dotyczących sytuacji, w jakiej znajduje się państwo polskie, trzeba szukać jeszcze w okresie zaborów, jeśli nie wcześniej. Tym bardziej jest to wskazane, gdy do wyobrażeń o historii przedrozbiorowej odwołuje się wiele środowisk, które na ich postawie formułują określone postulaty w polityce wschodniej.

Kultura polska była bezspornie wiodącą na ogromnych obszarach od Dźwiny po dolny Dniepr, a wzorce kulturowe, których nośnikiem był stan szlachecki, stanowiły atrakcyjną propozycję dla miejscowych elit. Nośnikiem polskiej tożsamości narodowej była szlachta różnego pochodzenia – litewsko-ruskiego czy też chociażby niemieckiego. Na ogół pan był właśnie synonimem Polaka w oczach włościanina. Ten z kolei – co nie było wyjątkiem w ówczesnej Europie – był zazwyczaj indyferentny narodowo. Dopiero po rewolucji francuskiej nastąpiło rozpowszechnienie tożsamości narodowej na klasy niższe. Sam przypadek Francji jest o tyle pouczający, że między ówczesnymi grupami regionalnymi żyjącymi na jej terytorium występowały większe różnice niż w tym samym czasie chociażby między włościanami z Mazowsza i Rusi. Jednakowoż to we Francji powstał stosunkowo jednolity naród, jednocześnie Rzeczpospolita zeszła ze sceny dziejowej, a wraz z nią szansa na ogarnięcie polskimi wzorcami kulturowymi szerokich mas ludności do tej pory obojętnej na zagadnienia tożsamości narodowej. Dość dodać, że język polski był nośnikiem wysokiej kultury na tyle powszechnym, że zaznaczył się także w prawosławiu na ziemiach Rzeczypospolitej, a nawet prowadzono w nim polemikę z katolicyzmem i polską myślą państwową z pozycji pro-moskiewskich.
Pamięć o istniejącym niedawno państwie polskim, a przede wszystkim siła jego kultury, sprawiała, że nawet miejscowa włościańska ludność na obrzeżach dawnej Rzeczypospolitej rozróżniała terytoria należące do rdzennej Rosji od tych włączonych w ramach rozbiorów. Chłopi w swoim narzeczu mówili, że do linii Dniestru i Dniepru jest „Polszcza” (nazwa naszego kraju w obecnym języku białoruskim i ukraińskim), podobne relacje mamy z obszarów dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, gdzie Mohylew to Polska, a Smoleńsk to już Rosja, o czym pisał chociażby Jan Ludwik Popławski.

Pogląd o polskości I Rzeczypospolitej nie jest obecnie popularny. Logicznie wydaje się on dość dobrze uzasadniony – skoro mamy III Rzeczpospolitą Polską, mieliśmy II-gą, to siłą rzeczy była również I Rzeczpospolita Polska. Przeciwnicy tej tezy stosują zazwyczaj argument o „wielonarodowości”, myląc pojęcie etnosu z narodowością, której warunkiem sine qua non istnienia jest jej wewnętrzne uświadomienie przez jednostkę.
Nikt nie neguje tego, iż pochodzenie etniczne mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej – w tym szlachty – było najrozmaitsze z możliwych. Polskość, polska świadomość narodowa jest jednak przede wszystkim zinternalizowanym systemem wartości i postaw, jest faktem społecznym, a nie zjawiskiem regulowanym przez rzekomo obiektywne kryteria takimi jak pochodzenie etniczne. Mamy do czynienia ze swoistym paradoksem – przeciwnicy endecji, stosujący wobec niej zarzut o skoncentrowaniu się na „rasowych” kryteriach narodowości (niczym u niemieckich narodowych socjalistów), sami jednocześnie negują polskość I Rzeczypospolitej, posługując się retoryką odwołującą się do kryterium etnicznego pochodzenia, kryteriów rasowych.
W związku z rozróżnieniem dawnej Rzeczypospolitej i Polski jako dwóch osobnych bytów, z których ten drugi miałby być częścią składową tego pierwszego, pojawia się także w dyskursie termin „Polski etnograficznej”, ochoczo zresztą wykorzystany przez sowiecką propagandę we wrześniu 1939 w ramach „ochrony bratnich narodów Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi”.
Polska etnograficzna to byt mający zamykać się w granicach, gdzie polska ludność żyje na zwartym obszarze, w przybliżeniu – jeśli chodzi o wschód (problematykę Ziem Odzyskanych odstawiamy póki co na boczny tor) – w dzisiejszych granicach odziedziczonych po PRL-u, a mających swoje korzenie w Królestwie Kongresowym. Rosyjska myśl mocarstwowa wygrała wówczas na polu propagandy – narzucając swój aparat pojęciowy – i nie dość, że zdołała przekonać Europę, iż jest spadkobiercą spuścizny dawnej Rusi (a co za tym idzie, należna jest jej nazwa Rosji, czyli Rusi, a nie Moskwy, co wcześniej tak oczywiste nie było), to na dodatek udało jej się narzucić pogląd, że sprawa polska zmyka się w granicach Kongresówki, czyli – uogólniając – na Bugu. Sprawa polska ograniczyła się wobec tego do kwestii takiej lub innej formy autonomii dla ziem na zachód od Bugu.

Po I wojnie światowej odzyskująca swój niezawisły byt Polska pretendowała, rzecz jasna, do Ziem Zabranych (ziem zaboru rosyjskiego nie wchodzących wcześniej w skład Królestwa Kongresowego) – jeśli nie całości, to przynajmniej do ich części. Wywołało to falę oburzenia w kręgach zachodnioeuropejskich i oskarżeń o „imperializm” – nawet w dobie walki o być (także europejskie) albo nie być z bolszewikami w roku 1920. Rosyjskie kręgi konserwatywne były z kolei gotowe uznać niepodległość Polski pod jednym jedynym warunkiem. Nie będzie tu zaskoczenia: warunkiem tym była Polska w granicach „etnograficznych”. Dopiero narzucenie siłą czerwonej Rosji granic sięgających w głąb przedwojennej białej Rosji i tryumf bolszewizmu w rosyjskiej wojnie domowej skłonił państwa zachodnie do uznania polskiego zwierzchnictwa nad ziemiami zwanymi Kresami Wschodnimi, choć wobec Wilna czy Lwowa kresowość jest nader wątpliwa w świetle znaczenia tych miast dla polskiej historii, nauki i kultury, a w przypadku Grodna nie mająca nawet uzasadnienia geograficznego w ówczesnych realiach.

Argumentem „etnograficznym” szafowała również Wielka Trójka, gdy dyskutowano nad powojennymi granicami Polski. Summa summarum okazało się, że Polska nie miała po wojnie żadnych granic – znajdowała się ona bowiem pod kolejną okupacją. Józef Mackiewicz zauważył również, iż w przypadku tzw. Ziem Odzyskanych sam termin jest ze wszech miar kłamliwy. Polska bowiem utraciła niepodległość, nie mogła więc nabyć żadnego terytorium, bo nie była niezawisłym państwem. „Nie można bowiem zyskać części, tracąc całość” – zauważył przytomnie niedoceniany dziś pisarz. W całej tej operacji chodziło jednakowoż o utożsamienie ówczesnej okupacji komunistycznej z państwowością polską, Ziemie Odzyskane miały zaś „związać naród z systemem”, co przyznał wprost Władysław Gomułka, ówczesny minister ds. Ziem Odzyskanych (samo istnienie takiego ministerstwa to swoiste curiosum, ale i dowód na prawdziwe intencje komunistów). Dodatkowo Ziemie „Odzyskane” opodatkowane zostały z Królewca, który bezpośrednio włączono do ZSRS, wobec czego jednolitą do tamtej pory krainę geograficzną przecina po dziś dzień wyznaczona od linijki granica państwowa.
Ostatecznie ludowa atrapa niepodległego państwa polskiego została zamknięta w „sprawiedliwych” granicach odpowiadających kryteriom etnograficznym, dziwnym trafem odpowiadającym z kolei granicom kongresówki i postulatom „białych” Rosjan – tym razem zrealizowanym przez Sowietów. Uczyniono jeden wyjątek – Białystok z okolicznymi terytoriami, który we wrześniu 1939 włączono do Związku Sowieckiego jako obwód białostocki i który był przed I wojną światową pod bezpośrednią władzą carów jako gubernia – został przekazany(!) Warszawie jako… obwód (ros. oblast’) białostocki, a nie uprzednio polska jednostka administracyjna. Zadbano więc o każdy detal, by Polska była krajem małym, nawet jeśli pozornie skorzystała w danym przypadku (pozornie, bo transfer Białegostoku z ZSRS do „Polski Ludowej” to żadna korzyść, dopiero po odzyskaniu niepodległości czerpiemy z tego owoce).
O powrót do wszechpolskości
W swoim dziele „Świat powojenny i Polska” Roman Dmowski zauważył, że wszelkie koncepcje konsolidacji Polaków na jakimkolwiek zwartym terytorium są z góry bezsensowne, gdyż ludzie to nie armie, które można przemieszczać, przegrupowywać i t. d. Nie wiedział wówczas, bo nikomu nie mieściło się to w głowie, że jednak jest to możliwe na masową skalę, co udowodnił Stalin po II wojnie. Polaków z Kresów wysiedlono „do Polski” w miejsce wypędzonych bądź uciekających Niemców na tereny „Ziem Odzyskanych” (zadajmy sobie pytanie – dla kogo „odzyskanych”? dla komunistów zainstalowanych w Warszawie?).
Co wówczas zaproponował Giedroyć? Otóż, ten urodzony w Mińsku Litewskim redaktor pisma „Kultura”, zaprzyjaźniony z ideologiem nacjonalizmu ukraińskiego Dmytro Doncowem, zaproponował zrzeczenie się przez Polaków ogromnych połaci ojczyzny, włączonych przed momentem do zachodnich republik Związku Sowieckiego w bezpośrednim następstwie paktu Ribbentrop-Mołotow. Jednocześnie argumentował, że ci, którzy potępiają ustalenia jałtańskie, jednocześnie muszą się zrzec Ziem Odzyskanych. Diagnoza jest oczywista – Giedroyc uległ opisanej przez Mackiewicza komunistycznej prowokacji, utożsamiając PRL z Polską. Polska jako taka nie miała żadnych granic, nie można się więc czegokolwiek w jej imieniu zrzekać, skoro nie posiada niepodległego bytu. Granice PRL-u były tylko wewnętrznymi granicami komunistycznego imperium, mającymi pomóc PRL-owi w imitacji niepodległego państwa polskiego. O tym, jak bardzo uznaniowe były to granice i od kogo zależał ich przebieg, świadczy przykład Sokala, w rejonie którego znaleziono znaczne pokłady węgla. Moskiewska centrala zdecydowała wówczas o „zamianie” terytoriów, a przy okazji wysiedleniu polskich mieszkańców. W „zamian” przyłączono rejon Ustrzyk Dolnych do komunistycznego państwa ze stolicą w Warszawie, czyli dokonano zamiany jednego fragmentu terytorium RP na inny fragment terytorium RP między dwiema formami okupacji Polski.
W sytuacji, w której zrzekanie się czegokolwiek nie mogło zmienić rzeczywistego położenia Polski, Giedroyć zaczął postulować coś, co urosło do rangi „doktryny”. Jej istota leżała w założeniu, że zrzeczenie się przez Polskę Wilna, Lwowa i Grodna – zasadniczo połowy terytorium, w obronie którego wystąpił żołnierz polski w 1939 – ma sprzyjać powstaniu niezależnych państw między Polską a Rosją.

Trudno powiedzieć, skąd się bierze założenie, że Ukraińcy wobec odwołujących się do legitymizmu deklaracji Polaków o niepodzielności swego terytorium chcieliby pozostać częścią sowieckiego imperium. Również Litwini nie mieli ochoty żyć w ramach sowieckiej republiki i nie mógł zmienić tego faktu polski pogląd na sprawę Wilna. Dla Litwinów czy Ukraińców (przede wszystkim tych zachodnich, dzięki przedwojennej Polsce mających pamięć życia poza władzą Sowietów) lepsza była niepodległość bez Wilna/Lwowa niż jej brak z Wilnem/Lwowem w sowieckich granicach. Polski „rewizjonizm” nie miał prawa przekonać sąsiadujących z nami narodów do rzekomych dobrodziejstw systemu sowieckiego, gdyż odczuwały go one bezpośrednio na własnej skórze.
Bankructwo komunizmu nie było w żadnej mierze uzależnione od kwestii terytorialnych. Kwestia granic Polski stałaby się kwestią otwartą w momencie odzyskania niepodległości przez Polskę – zarówno granic zachodnich, tych gwarantowanych rzekomo przez Moskwę, jak i granic wschodnich, które ów gwarant dowolnie sobie modyfikował. Zresztą, w kwestii granic zachodnich do dziś usilnie lansuje się całkowicie kuriozalną tezę, że każdy przejaw żywego sentymentu Polaków do Kresów podważa legitymizm ich granic zachodnich („A co Niemcy mają powiedzieć na Wrocław?” etc.). Zupełnie tak, jakby jedynym czynnikiem powstrzymującym Niemców przed rewizjonizmem wobec III RP była polska wstrzemięźliwość w sprawie Kresów!
Można żałować, że poglądów Giedroycia nigdy nie skonfrontowano chociażby z wnioskami, jakie formułował Jędrzej Giertych. Sprawa granic zachodnich i wschodnich była dla niego otwarta z oczywistych przyczyn. Pierwszy członek koalicji antyhitlerowskiej i państwo znajdujące się w obozie zwycięzców nie może bowiem w świetle prawa tracić połowy swego przedwojennego terytorium ani zyskiwać czegokolwiek kosztem jednego agresora w charakterze rekompensaty za straty na rzecz drugiego agresora. Giertych, który wykonał mrówczą pracę, uzasadniając historyczne (a nie tylko moralne, czyli te najbardziej oczywiste) prawa Polski do Ziem Odzyskanych, stał na przeciwnym biegunie niż Giedroyć, który wiązał jedną sprawę z drugą. Całość tego toku myślenia zawiera się w zewsząd powtarzanym pytaniu „a co Niemcy mają powiedzieć na Wrocław?”, które jako takie podważa fakt, że Niemcy byli sprawiedliwie ukaranym agresorem, a Polska niesłusznie poszkodowaną ofiarą wojny (na której skądinąd lepiej wyszedł i do dziś wychodzi nasz zachodni sąsiad). Nie będzie zaskoczeniem, gdy odkryjemy źródło tego toku rozumowania. Jest nim owa komunistyczna prowokacja, przed którą Mackiewicz przestrzega. W piątym numerze organu Związku Patriotów Polskich pt. „Nowe Widnokręgi” z dnia 1 marca 1944 roku czytamy w tekście autorstwa Wandy Wasilewskiej: „czy możemy być jednocześnie na Śląsku Opolskim i na Wołyniu, nad Bałtykiem i na Polesiu, nad Odrą i nad Zbruczem? Rzecz jasna, nie”. Dla komunistów być może było to jasne, dla Polaków – nie.
W tym samym czasie Giedroyć powtarzał nieświadomie tezy komunistycznej propagandy. Trzeba przyznać, że oddziaływał on na tyle skutecznie na polskie umysły, iż III RP właściwie od razu zrzekła się wschodnich terenów II RP na rzecz Ukrainy, Białorusi i Litwy, przyjmując granice między PRL a ZSRS jako ostateczne. O tym, że Polska nie otrzymała żadnej rekompensaty z tego tytułu, nie ma potrzeby wspominać, choć i tak warto to zrobić. Oczywiście, taki hojny gest Polski wobec sąsiadów nie był w najmniejszym stopniu katalizatorem ich niepodległości, nie dał też oczekiwanych owoców w postaci budowy propolskiego bufora wobec stale istniejącego zagrożenia ze strony Rosji. Nagle też okazało się, że poza „etnograficznymi” granicami Polski żyją setki tysięcy, jeśli nie miliony Polaków i osób przyznających się do polskiego pochodzenia.
Pogląd głoszący, iż przedrozbiorowa Rzeczpospolita była sumą istniejących dzisiaj państw narodowych: Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy (Łotwa nie wchodzi w skład tego konkretnego zagadnienia) stanowił fundament wiary w to, że wszelkie problemy wynikające z historii rozwiążą się same. „Wspólne korzenie” historyczne narodów Europy środkowo-wschodniej miały generować zgodę między nimi, tym bardziej, że świeżo wyzwolone spod komunizmu narody nie obrócą się przeciw Polsce i Polakom, skoro u zarania niepodległości musiały wybrać orientację antysowiecką i antyrosyjską. Założono bowiem, że ruchy niepodległościowe nie mogą być jednocześnie antyrosyjskie i antypolskie – tak, jakby ładunek niechęci miał jakieś wyczerpywalne zasoby. Okazało się ostatecznie, że antyrosyjskość (i tak mocno dyskusyjna w sferze faktów, a nie deklaracji, odwrotnie ma się rzecz z antypolskością) nie musi oznaczać postawy propolskiej. Z uwagi na to, że w trzech państwach postsowieckich zamieszkiwały mniejszości polskie, to właśnie one miały paść ofiarą „zgody” z Litwą, Białorusią i Ukrainą. Wprost wyraził treść tej polityki Grzegorz Kostrzewa-Zorbas z ówczesnego kierownictwa MSZ-u: „Polaków na Litwie można poświecić w imię zgody między Solidarnością z Sajudisem”. Jest to skądinąd pójście krok dalej i zaprzeczenie nawet samej „doktryny Giedroycia”, która przewidywała, że zrzeczenie się Kresów samo z siebie wywoła propolskie sympatie.
Po co więc istnieje państwo polskie? Państwo polskie istnieje po to, aby przetrwała polska kultura, język i narodowa tożsamość polska. Oczywiście, państwo istnieje też po to, aby zapewniać porządek i praworządność na danym terytorium, jednak są to uniwersalne zadania każdego państwa.
Zadania, jakie ma przed sobą Rzeczpospolita, to właśnie przede wszystkim zachowanie, przetrwanie i przekazywanie polskiej tożsamości, która jest bardzo szerokim pojęciem, lecz mającym w każdej swej odmianie pewne niezmienne cechy. Nie będzie niczym odkrywczym stwierdzenie, że tożsamości sprzyja silne zasadzenie w tradycji, kultywowanie zwyczajów, pielęgnowanie języka, a przede wszystkim – poczucie kontynuacji i więzi z przeszłymi pokoleniami. Niczym zaskakującym nie będzie, gdy przyznamy, że nikt za Polaków zorganizowanych w państwo polskie tego nie zrobi. Jeśli Polacy nie będą zainteresowani w przetrwaniu tożsamości, to ta tożsamość zniknie prędzej czy później.
Trudno pogodzić te oczywiste wnioski z przekonaniem, że odwołania do mitycznej i nader wątpliwej „wspólnej przeszłości” z narodami, które ukształtowały swą tożsamość w kontrze do historii dawnej Rzeczypospolitej bądź monopolizując jej lokalną historię jako wyłącznie litewską/białoruską/ukraińską, będą sprzyjać Polakom mieszkającym na terytoriach ich państw. Jeśli zakładamy, że polskość ma przetrwać jako pewne continuum, to chybione są również rachuby obliczone na to, że poświęcenie Polaków za wschodnią granicą przyczyni się do zgody między narodami rzekomo budującymi dawną Rzeczpospolitą. Skądinąd tożsamość tychże jest budowana nie zawsze w opozycji do Rosji, ale za to zawsze w opozycji do Polski i żadne życzeniowe myślenie o „wielonarodowej Rzeczypospolitej” tego nie może zmienić, bo nie zmieniło nawet wtedy, gdy los Polaków, Ukraińców i Litwinów był podobny pod okupacją komunistyczną (odsyłam choćby do niepodległościowej propagandy ukraińskiej diaspory, która wypuszczała znaczki z „okupowanym Przemyślem” i t. p.). Trudno mówić o wspólnocie dziejów z narodami, które w czasach I Rzeczpospolitej nie były nawet w planach/powijakach, a obecnie odwołują się do tradycji zdrajców Janusza Radziwiłła czy Bohdana Chmielnickiego (któremu pomnik postawili w 1898 roku w Kijowie… Rosjanie, dla których jest on bohaterem o wielkich zasługach w połączeniu Ukrainy z rosyjską „macierzą” – pomnik oczywiście stoi do dzisiaj, tyle że Chmielnicki, morderca grekokatolików, to obecnie bohater Ukrainy).
Stanowisko wobec mniejszości polskich w krajach tzw. ULB – Ukrainy, Litwy, Białorusi – powinno być jasno sprecyzowane. Najbardziej naturalne wydaje się tutaj stanowisko wszechpolskie, a mianowicie: Polacy w kraju oraz Polacy pozostali na Kresach, jak i wszyscy Polacy, gdziekolwiek by mieszkali na całym świecie, są przedstawicielami jednego i tego samego narodu, przedstawicielami tej samej kultury narodowej, o wspólnej historii i tradycjach. Wobec tego Polacy na Kresach zawsze byli i są u siebie i niedopuszczalne jest wpływanie na ich narodową świadomość bądź negowanie ich deklaracji narodowościowych przez kogokolwiek, zaś ze strony państwa polskiego – między innymi po to powołanego i istniejącego – należy się im uznanie za pełnoprawną część narodu, a co za tym idzie, narodowy solidaryzm z nimi i uznanie ich przetrwania jako świadomych swego polskiego pochodzenia za priorytet w polityce wschodniej. Nie ma więc mowy o poświęcaniu ich w imię jakiejkolwiek racji, gdyż nie istnieje żadna racja nadrzędna wobec ich interesów, które są częścią składową sumy interesów narodu polskiego.
Jesteśmy Polakami, więc mamy obowiązki polskie – gdziekolwiek by te obowiązki miały skupić nasze zaangażowanie.
O odbudowę polskiego imperium
"Brakuje wam żywiołu ojczystego, tego, co niebo ojczyste daje, co starożytni nazywali genius loci, tego, co tak pomogło nam w życiu, nie macie kraju, tej wielkiej Polski". - Adam Mickiewicz podczas rozdania nagród uczniom szkoły polskiej w Paryżu, 12 sierpnia 1852
Stanisław Cat-Mackiewicz odważył się w roku 1942 postawić tezę, iż „instynkt całego narodu polskiego, że bez ziem wschodnich Polska jest niczym, był zupełnie słuszny. W Europie jest wiele narodowości, lecz jest tylko kilka narodów politycznych mogących być ośrodkami życia politycznego Europy. Do tych narodów należą Anglicy, Francuzi, Niemcy, Rosjanie, Hiszpanie, Włosi. Czy Polacy mają do nich należeć, czy też nie, decyduje przynależność do Polski ziem wschodnich”. Dobrze rozumieli to Sowieci, a wcześniej biała Rosja, umiejscawiając Polskę w kadłubowej postaci za Bugiem, jednocześnie ograniczając przy tym jej znaczenie, co zawsze wiązało się z utratą suwerenności.
Wobec wschodu Polska musi, nawet jeśli tego bardzo nie chce, zdefiniować swoje interesy, bo rzecz idzie o jej istnienie jako takiej. Pierwszym i podstawowym interesem jest z pewnością zniwelowanie skutków tragedii roku 1945, powrotu do polityki państwa nie tylko reaktywnego, ale też kreującego na tym obszarze wydarzenia w kierunku przez państwo pożądanym. Polska na powrót musi stać się spadkobiercą swojej własnej historii, historii państwa rozległego i wpływowego, tym bardziej, że Polacy na Kresach to żywy pomnik tej wielkości. Raz na zawsze trzeba zarzucić odwołania do Rzeczypospolitej jako tworu rzekomo wielonarodowego, bo po pierwsze, tylko my w ową wspólnotę dziejów wierzymy – zaś Litwini, Ukraińcy czy Białorusini twardo realizują swoje interesy kosztem polskich mniejszości, a po drugie, ponieważ sami uszczuplamy swoją historię do terenów Polski „etnograficznej”. Wreszcie, sprowadzamy na siebie propagandę nacjonalistów ukraińskich, białoruskich czy litewskich głoszącą, że Polacy na ich obecnych ziemiach nie byli i nie są u siebie, obecnie żyjące tam polskie społeczności są spolonizowanymi przedstawicielami narodów tytularnych w ich państwach, ewentualnie potomkami kolonistów czy nawet okupantów.
W Polsce trzeba na nowo rozbudzić i zbudować imperium ducha, w którym rozległe obszary, na których Polacy przez setki lat budowali cywilizację, są częścią oswojonej przestrzeni będącej ich duchową ojczyzną; a zarazem włączyć w główny nurt życia narodowego Polaków na Kresach. Tym bardziej, że nawet „pragmatyczne” zrezygnowanie z obrony ich praw w imię tworzenia środkowoeuropejskiego bloku okazało się i tak naprawdę zawsze było mrzonką. Można to sprawdzić w bardzo prosty sposób – poprzez stosunek obecnych państw narodowych do Polaków tam żyjących. Jeżeli również tamtejsze elity wierzą we wspólnotę dziejów z Polakami w ramach Rzeczypospolitej, to siłą rzeczy ich stosunek do tamtejszych Polaków musi być pozytywny, gdyż to oni są jedną z pozostałości tamtego rozległego (wspólnego ponoć) imperium. Jeśli będzie negatywny, to nie pozostaje nic innego jak skonstatować, iż państwa te na podobieństwo białej Rosji i bolszewików widzą „polskie terytorium etnograficzne” jedynie w obecnych granicach Polski, zaś obecność tam Polaków utrudnia im skonstruowanie narodowej narracji, która może się odwoływać do historii niezwiązanej z Polską i polskością.
Stosunek do mniejszości polskiej w danym kraju jest więc niezawodnym probierzem tego, czy dany kraj poczuwa się do wspólnoty losów z Polską. Praktyka świadczy, że oczekiwanie tego zazwyczaj jest jedynie myśleniem życzeniowym.
O realne podstawy polityki
Myli się ten, kto twierdzi, że niemożliwa jest przyjaźń polsko-litewska. Zupełnie serdeczne stosunki między Polakiem a Litwinem są tak samo możliwe, jak między dwoma Polakami, o ile bariera językowa nie jest przeszkodą w nawiązaniu kontaktów.
Zasadniczym błędem wielu obserwatorów jest ocena sytuacji międzynarodowej na podstawie wyłącznie własnych osobistych doświadczeń kontaktów z przedstawicielami innych narodów i wniosków z nich płynących na stosunki międzynarodowe. Mylenie stosunków między PRZEDSTAWICIELAMI danego narodu ze stosunkami międzynarodowymi to właśnie ten moment, gdzie zaczyna się zupełne amatorstwo, gdzie rzetelna analiza ustępuje miejsca emocjom.
Aby nie dostrzec intencji władz Republiki Litewskiej wobec Polaków na Wileńszczyźnie trzeba wykazywać się albo zupełnym amatorstwem, albo złą wolą wobec tej gałęzi narodu polskiego i lekceważeniem jej dążeń. Od początku istnienia litewskie państwo było pomyślane jako organizm stworzony przez etnicznych Litwinów i dla etnicznych Litwinów, gdzie etniczne terytorium litewskie miało sięgać w głąb dzisiejszej Białorusi, obejmując zupełnie pozbawione litewskiej ludności miasta i powiaty jak Grodno, Lida czy Brasław. Nie omieszkał o tym wspomnieć Mykolas Birziska, który szczerze wyznał, że nonsensem jest samookreślenie narodowe ludności na terytorium, które uznaje się za litewskie. Wobec tego litewskim miał być m.in. powiat Lida. Warto pamiętać o tej udzielonej nam wskazówce przez czołowego działacza litewskiego ruchu narodowego, a to dlatego, że w białoruskiej dziś Lidzie tylko oficjalne dane mówią o 40% społeczności polskiej.
To, że w postulowanych granicach nadbałtyckiego państwa, które początkowo nie było niczym innym jak niemieckim protektoratem na Wschodzie, nie znalazły się te terytoria i że dzięki Żeligowskiemu nie weszło w jego skład polskie Wilno, nie oznacza wcale, że nie mieszkała w jego granicach autochtoniczna ludność polska. Historia Polaków na Litwie Kowieńskiej doczekała się kilku opracowań naukowych, z których oczywiście nikt decyzyjny nie wyciągnął nigdy żadnych wniosków. Oprócz imponujących przedsięwzięć na rzecz zachowania tożsamości, robiącym szczególnie duże wrażenie wysiłku wydawania polskiej prasy, mamy do czynienia w zasadzie z opisem nieustających zmagań z wyjątkowo złośliwymi poczynaniami litewskiej administracji. Na tym oczywiście nie koniec – napady na procesje kościelne, ataki na siedziby polskich instytucji, a wreszcie – co najbardziej szokujące – zaangażowanie litewskiego kleru katolickiego w walkę z Polakami, oddają tylko część całokształtu niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło żyć rodakom na Litwie Kowieńskiej i rozmiar szowinistycznego szału, w jaki popadł ten bałtycki etnos – do niedawna niemal zupełnie obojętny na sprawy narodowościowe. O tym, że Polaków na Kowieńszczyźnie dziś już praktycznie nie ma, choć były ich tam setki tysięcy, trzeba powtarzać naszym litewskim sąsiadom prosto w oczy i nigdy nie będzie tego za mało.
Brak możliwości pisania nazwiska w oryginale czy też brak tabliczek z polskimi nazwami ulic czy miejscowości nie są najważniejszymi problemami Polaków na Wileńszczyźnie, która Litwie przypadła akurat na podstawie prawnej pod niezbyt dobrze kojarzącą się nazwą: pakt Ribbentrop-Mołotow (co też stawia pod znakiem zapytania wyłączną suwerenność Litwy wobec Wileńszczyzny w przypadku łamania tam praw narodowych polskich autochtonów – potomków obywateli polskich w końcu). Tym problemem nie są być może nawet zamykane szkoły polskie, które finansowane jedynie przez biedne samorządy (dlaczego biedne, o tym dalej) nie mają szans na konkurencję z dobrze wyposażonymi szkołami litewskimi finansowanymi z budżetu centralnego – czyli także przez podatników-Polaków z Wileńszczyzny.
Tym problemem jest państwowy i zintensyfikowany rabunek ziemi, która ukradziona przez komunistów nie wraca wcale do przedwojennych właścicieli, a nie wraca dlatego, że ci są – co oczywiste – Polakami.
Wobec tego wileńska bądź podwileńska ziemia przechodzi na własność Litwinów bądź nie jest zwracana, gdy leży w granicach Wilna, bo tej zgodnie z ustawą nie zwraca się. Wilno ma, rzecz jasna, granice poszerzone w taki sposób, że administracyjny obszar miasta nie pokrywa się zupełnie z prawdziwą tkanką miejską tej kresowej metropolii, wobec czego Wilno to nie tylko Stare Miasto, Zwierzyniec czy Antokol, ale też hektary ciągnących się w nieskończoność lasów i innego rodzaju niezabudowanych gruntów, które do prawowitych właścicieli już nie powrócą.
Gdyby upośledzenie ekonomiczne tym powodowane dotykało wszystkich, to byłoby to marnym, ale jednak pocieszeniem. Jednak dyskryminacja Polaków w stosunku Litwinów jest już czymś daleko bardziej niebezpiecznym, gdyż skazuje ludność polską na życie na marginesie, bez ekonomicznego zaplecza. Gorszą pozycję mają też pozbawione sporej części zaplecza ekonomicznego samorządy, utrzymywane przecież przez mieszkańców danej jednostki administracyjnej. Rekordowe w skali świata zmienianie granic okręgów wyborczych akurat na Wileńszczyźnie też nie jest z pewnością ukłonem w stronę obywateli narodowości polskiej, chyba że jej nieproporcjonalna reprezentacja we władzach pochodzących z wyboru ma być dla nich jakąś szczególną formą docenienia.
Jak w całej tej sytuacji zachowywali się polscy politycy? Listę hańby sporządził dr Krzysztof Kawęcki w opracowaniu „Polacy na Wileńszczyźnie 1989-2012”. Lektura jest zupełnie szokująca, ogrom ignorancji i totalnego lekceważenia rodaków, którzy wbrew swej woli znaleźli się poza granicami Polski i którzy z godnym podziwu uporem przetrwali czasy sowieckie, każe głośno stawiać pytanie, czy wszyscy ci, którzy dopuścili się zaniedbań, nie powinni kiedyś stanąć przed jakimś sądem wolnej Polski za zdradę stanu, którą na pewno było wycofanie już na samym początku poparcia dla autonomii narodowo-terytorialnej Polaków na Litwie (wbrew obiegowym opiniom wcale nie prosowieckiej, ponieważ ignoranci piszący na te tematy a mający znane nazwiska mylą ze sobą różne autonomie polskie z tamtego okresu).
Na usprawiedliwienie tych wszystkich, od decyzji których mieli nieszczęście zależeć nasi rodacy na Litwie, może przyjść jedynie zupełny brak wiedzy na temat stosunków tam panujących. Bo mając o tym choćby cząstkową wiedzę nie da się nie zrozumieć, że celem Litwy jest powtórzenie scenariusza kowieńskiego na Wileńszczyźnie z identycznym efektem finalnym w postaci braku Polaków.
Ten, kto tego nie rozumie, ten w życiu nie zrozumie już chyba niczego.
Białoruś to z kolei przykład uśpienia pewnych problemów w stosunkach między narodami na rzecz wyniknięcia problemów innego rodzaju.
Póki co kraj jest rządzony przez postsowieckiego dyktatora, który stawia na model zarządzania gospodarką bezpośrednio zaczerpnięty z poprzedniego systemu, za co przychodzi Białorusi płacić określoną cenę. Nie mają bowiem uzasadnienia tezy, w których głosi się rzekomą równowagę między rozwojem ekonomicznym a społecznym w białoruskim ustroju gospodarczym, zaś z samego Łukaszenki czyniące niemal geniusza ekonomicznego. Ukryte bezrobocie, bardzo wysoka inflacja czy też zacofane kołchozowe rolnictwo są niezawodnym remedium na podatność na tego typu propagandę. Białoruska gospodarka odziedziczyła sporą bazę przemysłową po sowieckich czasach i zachowała ją w rękach państwowych. Wobec tego na Białorusi większość wielkich zakładów jest w rękach państwa, co z kolei pozwala prowadzić odpowiednią polityką zatrudnienia, tj. utrzymywania dyscypliny politycznej wśród pracujących w nich obywateli. Dodatkowo pracują tam wydziały ds. ideologii, co z kolei skłania niektórych do zachwytu nad Białorusią jako alternatywą wobec „zgniłego Zachodu”, który zgniłym jest akurat naprawdę – zupełnie tak jak Białoruś.
Odkąd leczenie dżumy cholerą się nie sprawdziło, nikt rozsądny nie powinien wracać do podobnych koncepcji. Zakładając nawet szczególnie wysoki poziom ideowości białoruskich obywateli i ich przywilej życia w poczuciu bezpieczeństwa socjalnego, to z punktu widzenia najbardziej nas interesującego – czyli niezależności Białorusi od Rosji – białoruski model gospodarczy pogłębia tylko tę zależność, istniejącą zresztą i tak od dawna. Pomijając to, iż Rosja jest głównym rynkiem zbytu białoruskich towarów, to państwowa własność zakładów z pewnych gałęzi gospodarki jest ogólnie ciekawą propozycją ustroju gospodarczego, alternatywną wobec tej głoszącej, iż „kapitał nie ma narodowości” (za to kapitaliści mają…). Cóż jednak z tego, gdy w momencie przejęcia BielTransGazu przez rosyjski Gazprom niepodległość Białorusi doznała sporego uszczerbku? Przypomnijmy – sprzedanie strategicznego z punktu widzenia niezależności państwa przedsiębiorstwa przesyłu gazu Rosjanom było warunkiem uzyskania kredytu w momencie kryzysu gospodarczego, który Białoruś odczuła szczególnie dotkliwie. Od dawna też białoruski model państwa socjalnego jest oparty na wyjątkowo tanich surowcach kupowanych z Rosji po nierynkowych cenach. Ponieważ Rosja ma ogromne złoża surowców, to Białoruś może sobie pozwolić na państwo socjalne – wątpliwej zresztą jakości, bo wcale nie rozwiązujące żadnych socjalnych problemów Białorusinów, a jedynie konserwujący miejscowe patologie.
Alternatywy wobec ćwiczącego wraz z Rosjanami wojnę z Polską i tłumienie polskiego powstania na Grodzieńszczyźnie satrapy realnie nie ma, być może istnieje alternatywa dla prowadzonej w stosunku do niego polityki. Polska wspiera natomiast od dawna absolutnie kanapową opozycję, której rozpoznawalność w społeczeństwie białoruskim jest zerowa, jednocześnie zupełnie nie znając sytuacji, upiera się przy demokratyzacji Białorusi, jakby był to jakiś cel sam w sobie. Na Białorusi mieszka blisko 2 miliony katolików, czyli przedstawicieli wyznania, których w tym zupełnie niemal indyferentnym narodowościowo społeczeństwie identyfikuje się z Polakami, a ci zwykle sami też pod różnym względem identyfikują się z narodowością polską. Dwa miliony Polaków bądź potencjalnych Polaków tuż za granicą Rzeczypospolitej – i co robi Polska? Rzuca na szalę stosunków z sąsiednim państwem akurat interesy opozycji, której stosunku do polskości nikt tak naprawdę nie weryfikował, przy czym roi się tam od realnych szowinistów, którzy powtarzają tezy o „spolonizowanych Białorusinach” czy „polskiej okupacji Zachodniej Białorusi 1921-1939”, w czym akurat próbują prześcignąć swojego politycznego oponenta na prezydenckim stolcu w Mińsku. Uzasadnione jest w tym momencie pytanie – czy Polska angażuje swój autorytet po to, by dogodzić Polakom, czy też akurat ta kwestia władzom polskim jest zupełnie obojętna i celem jest tylko demokratyzacja?
Jednocześnie warto pamiętać, że na szerszą skalę nie istnieje białoruska tożsamość narodowa i dzięki temu wiele konfliktów etnicznych na Białorusi – także z udziałem Polaków, choćby na tle konfesyjnym czy języka liturgii – jest stosunkowo wygaszona. Warto pomyśleć, czy nacjonaliści białoruscy u władzy nie byliby skłonni rozpalić tych konfliktów. Jak przebiegałby scenariusz konsolidacji narodowej tego nie ukształtowanego obecnie narodu, wiemy z przykładu Litwy. Jeśli coś może graniczyć z pewnością, to podobieństwo losu Polaków z Litwy i Białorusi na okoliczność nacjonalistycznych rządów w tym drugim kraju. Na otwarcie antyrosyjski zwrot Białorusi nie będzie stać po tylu latach uzależnienia od sąsiada i z wielką mniejszością rosyjską mogącą liczyć w kryzysowych momentach na wsparcie macierzy. Jak w takiej sytuacji zachowałaby się Polska?
W kwestii białoruskiej nie ma prostych rozwiązań. Ale to, co powinno być absolutnym priorytetem, to troska o Polaków na Białorusi i jednoczesne rozwijanie kontaktów handlowych z tym państwem, a nie bezmyślna jego izolacja i tym intensywniejsza jego zależność od wielkiego sąsiada. Jeśli, póki co, nie da się tutaj realnie pomóc, to po co szkodzić?
Z Białorusią nacjonalistyczną byłoby tak jak i z Litwą - nie moglibyśmy mieć do niej pretensji o to, że chce wynarodowić kresowych Polaków, skoro takie zadanie postawiono by sobie w ramach realizacji tamtejszej racji stanu. Pretensje za to możemy mieć do siebie, że obecnie Litwa nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji ze strony Polski, zaś podobny scenariusz realizowany na Białorusi nie spotkałby się i nie spotyka z żadną reakcją ze strony polskiej. Trzeba raz na zawsze zarzucić też zupełnie niedorzeczne założenie, że Polaków na Litwie można w imię czegoś poświęcać, bo raz, że nie licuje to z postawą polską, a dwa, że opiera się na głupim założeniu, iż Litwinów trzeba przekonać do realizowania swojego interesu narodowego – rzekomo zbieżnego z polskim - poprzez danie im wolnej ręki w kwestii polskiej w tym kraju. Casus Możejek i tak powinien rozwiać wszelkie wątpliwości, jeśli chodzi choćby o sens pragmatycznej współpracy w energetyce. Dlaczego do tej pory nie rozwiał?
„Jeżeli Rusini mają zostać Polakami, to trzeba ich polonizować; jeżeli zaś mają zostać samoistnym, zdolnym do życia i walki narodem ruskim, trzeba im kazać zdobywać drogą ciężkich wysiłków to, co chcą mieć, kazać im hartować się w ogniu walki”.
(R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Lwów 1907).
Zagadnienie ukraińskie jest zdecydowanie najważniejszym dla Polski i tego regionu Europy oraz najbardziej ze wszystkich skomplikowanym. 46-milionowe państwo z obszarem ponad 600 tys. kilometrów kwadratowych ciągnie się od łańcucha Karpat przez wschodnioeuropejską równinę aż do dorzecza Donu, z szerokim dostępem do Morza Czarnego i zwierzchnością nad mającym strategiczne znaczenie Półwyspem Krymskim. Słusznie więc przedwojenna myśl różnej proweniencji poświęcała Ukrainie sporo miejsca, widząc w niej obszar, gdzie będą się rozstrzygać być może losy kontynentu.
Choć terytorium ukraińskie scalono w jedno państwo pod względem terytorialnym, co w przybliżeniu oznaczało urzeczywistnienie ideału wymarzonego przez najradykalniejsze nacjonalistyczne prądy ideowe w historii całego ukrainizmu, to jednocześnie państwo to jest od tego ideału dalekie. Daleko mu do jakiejkolwiek jednolitości i spoistości, o jednym narodzie ukraińskim trudno nawet mówić, skoro istnieje tu co najmniej kilka orientacji i typów tożsamości – choć niemal wszystkie stosują ten sam etnonim na swoje samookreślenie.
Ukraińcy żyją więc na tym rozległym obszarze, choć bycie Ukraińcem w różnych jego częściach oznacza zupełnie co innego. Spoistość Ukrainy jako państwa, które trwa już ponad 20 lat, ma wobec tego bez wątpienia inne źródło niż wewnętrzna jednolitość narodowa, przy czym istnienie tejże wcale nie musi automatycznie oznaczać gwarancji utrzymania państwowej niepodległości przez dany naród. Z Ukrainą jest oczywiście jak z każdym państwem – jej niepodległość to wypadkowa wpływów i stosunków międzypaństwowych w regionie, jak i efekt wewnętrznej siły samej Ukrainy, zdolnej póki co utrzymać niezawisły byt – co zresztą jest organicznie uzależnione od relatywnie małej bądź relatywnie dużej potęgi państw sąsiednich. Może dochodzić do tego również inny czynnik: tym, którzy mogą więcej, niepodległość Ukrainy się po prostu opłaca, zaś ci, którym się nie opłaca, są za słabi, by tę niepodległość nadwątlić. Warto więc bardzo dokładnie przyjrzeć się, gdzie znajduje się źródło wewnętrznej siły Ukrainy oraz zidentyfikować jej ośrodek decyzyjny.
Państwem paradoksów wydaje się Ukraina już wtedy, gdy przeanalizujemy najmniej istotny czynnik katalizujący jej istnienie, czyli położenie ośrodka, z którego płynie ukraińska myśl narodowa. Galicja ze Lwowem jako najważniejszym jej miastem to matecznik idei nacjonalistycznych, które odwoływały się do Ukrainy i Ukraińców jako jednolitego etnosu i które postulowały zjednoczenie wszystkich ziem ukraińskich w jeden organizm państwowy. I na tym kończy się pozycja lidera tego regionu wobec pozostałych części Ukrainy.
Kresy II RP, odkąd przyłączono je do Ukrainy, straciły zupełnie na znaczeniu i prądy stamtąd pochodzące nie są w stanie wyjść poza swój bastion i nie zanosi się na rychłą zmianę tego stanu rzeczy. Nacjonalistyczny bastion nie jest w stanie strawić reszty Ukrainy, a wręcz sam jest trawiony tymi samymi chorobami co obszar, do którego został przyłączony. O ile szukanie w Galicji ośrodka decyzyjnego dla całej Ukrainy jest pomysłem zupełnie oderwanym od rzeczywistości, to obserwacja zmian, jakie tu zaszły od czasów włączenia do tego państwa, to ciekawy przekrój tego, co jest typowo ukraińską specyfiką i co niesie ze sobą uczestnictwo w ukraińskim organizmie państwowym. Bo, co jest dość oczywiste, dzisiejsza Ukraina i Ukraina sowiecka to ustrojowe continuum, w którym zmieniła się po prostu ideologia i do której dodano procedury demokratyczne.
Nie zmienił się za to na Ukrainie sposób rekrutowania władzy, która swoje korzenie bierze wprost z systemu klanowego. Ten z kolei ma tak głębokie korzenie, że można jego początki datować na czasy sprzed II wojny światowej. Nomenklatura partyjna i dzisiejsza oligarchia to wciąż te same ośrodki, zaś w tak fasadowej demokracji, jaka panuje na Ukrainie, to grupy interesu ekonomicznego i uzgodnione między nimi podziały wpływów są realnym źródłem władzy w tym państwie. Gdyby było inaczej, to życiorysy wszystkich komunistycznych sekretarzy na Ukrainie, jak i potem premierów czy prezydentów nie byłyby organicznie związane z zagłębiami górniczo-przemysłowymi ulokowanymi we wschodniej Ukrainie.
Nie jest prawdą, iż Julia Tymoszenko jest demokratką cierpiącą prześladowania z rąk autorytarnej władzy w Kijowie. O ile dyskutować można o autorytarnym stylu władzy rządzących, to sprawa Tymoszenko jest po prostu finałem wojny między klanami na Ukrainie – dniepropietrowskim, z którego wywodziła się była premier, i donieckim, który wyniósł do władzy obecnego prezydenta i rząd. Udana modernizacja tego drugiego i konsolidacja sił pozwoliła na przejęcie pozycji monopolisty na Ukrainie, gdzie niekiedy całe branże trzymane są w rękach jednego człowieka i jego rodziny. Reguły gry były tutaj zrozumiałe, będąc oczywiście dalekimi od przejrzystych, jawnych i zgodnych z prawem. Łamiąca te zasady (czy wręcz anty-zasady) „gazowa księżniczka”, Tymoszenko, sprzeniewierzyła się owej omercie i za to właśnie przyszło jej zapłacić więzieniem. Jedyne, co jej pozostało, to sięgnięcie po retorykę praw człowieka i demokracji, bo cóż innego mogłaby zrobić? Obstawiając va banque poprzez niezgodną z ustalonymi zasadami gry próbę wyeliminowania konkurencyjnego klanu, gdy była u władzy, straciła wszystko – i władzę, i ostatecznie osobistą wolność. Chcąc znaleźć paragrafy na polityczno-ekonomicznych (a raczej ekonomiczno-politycznych) konkurentów, sama podpadła pod co najmniej kilka z nich, a trzeba uczciwie przyznać, że znalezienie pretekstu do jej uwięzienia nie było trudne.
Upór w sprawie uwięzionej Tymoszenko ze strony Janukowycza to po prostu przywiązanie do zasad przyjętych z czasów wojny klanów. Ten precedens – bezkarność, jakkolwiek kuriozalnie to w tej sytuacji brzmi, byłej premier za sprzeniewierzenie się pozaprawnym zasadom gry byłby sygnałem, że interesy grup wspierających władzę mogą być zagrożone również w przyszłości. Skoro można bezkarnie karać oligarchów, to czy nie oznacza to zmiany systemu panującego na Ukrainie? Oczywiste jest, że Janukowycz do tego nie dopuści, bo to oznaczałoby dla niego koniec wsparcia macierzystego klanu i stawiałoby pod znakiem zapytania jego drugą kadencję. Dlatego Tymoszenko nie wyjdzie z więzienia, póki ma tam coś do powiedzenia klan doniecki i jego polityczna odnoga w postaci Partii Regionów. Dla ukraińskiej władzy kwestia utworzenia z Unią Europejską strefy wolnego handlu bądź uczynienia tego samego z Rosją nie jest kwestią „cywilizacyjnego wyboru”, a wyboru najbardziej odpowiadającego interesom grup oligarchicznych. Tym i tylko tym kierują się ukraińskie władze, które nie są wszak narodową elitą polityczną, a grupą interesu realizującą i poszerzającą w polityce swoje wpływy pochodzące z uprzywilejowania ekonomicznego.
Kwestia niepodległości Ukrainy to przede wszystkim i w zasadzie wyłącznie kwestia jej stosunku do Rosji. Uprawnione jest twierdzenie, że niepodległość Ukrainy to przede wszystkim niepodległość od Rosji. Nie oznacza to, że Ukraina jest przez to antyrosyjska przez sam fakt swojego istnienia. Zerwanie więzi ekonomicznych i politycznych z dawną metropolitą, pod zwierzchnictwem której było się cały XX wiek, nie mówiąc już o wiekach wcześniejszych, to kwestia odległej przyszłości. Jednocześnie Rosji może zupełnie wystarczać utrzymanie swoich wpływów na Ukrainie przy jednoczesnym formalnym zachowaniu jej niepodległości. Wielu oligarchów jest wręcz uzależnionych od handlu z Rosją, co również stawia pod znakiem zapytania zwrot Ukrainy na Zachód – tak oczekiwany przede wszystkim w Polsce, która Ukrainę postrzega jako bufor przed Rosją. Zupełna jednak zmiana sytuacji i wewnętrznego ustroju Ukrainy oraz jej stosunku do dawnej metropolii mogłaby zajść jedynie w przypadku prawdziwej rewolucji ze strony sił zupełnie antysystemowych, co finalnie i tak kosztowałoby Ukrainę bardzo wiele. Rewolucja taka musiałaby być przede wszystkim wymierzona we wpływy Rosji w tym kraju, co spotkałoby się z odpowiednią reakcją ze strony nadwątlonego, ale wciąż jednak mocarstwa.
Pozornie antyrosyjski kurs Ukrainy wydaje się kierunkiem dla Polski korzystnym. Bliższe przyjrzenie się tym, którzy stanowią jedyną siłę zdolną zmobilizować ludzi do obrócenia się przeciw obecnym elitom w tym kraju, nie nastraja do końca optymistycznie. Mający swe zaplecze w Galicji i na Wołyniu nacjonaliści dostali się podczas ostatnich wyborów po raz pierwszy do parlamentu Ukrainy dzięki umiejętnie poprowadzonej kampanii przy wykorzystaniu socjalnych haseł oraz dzięki konsekwentnemu przedstawianiu się rozczarowanemu społeczeństwu jako siła antysystemowa. Jak bardzo uciążliwe mogą być ich wpływy dla Polski, można się przekonać w rozmowie z Polakami zamieszkałymi na dawnych południowo-wschodnich kresach II RP. We Lwowie cała Rada Miejska jest antypolska i jedynie mer Sadowyj prezentuje życzliwe Polakom stanowisko. Na prowincji już otwarcie kultywuje się tradycje zbrodniarzy z OUN-UPA i dla miejscowych Polaków nie oznacza to nic dobrego (nie jest to oczywiście zapowiedź jakichś nowych rzezi, lecz zupełnej marginalizacji i oficjalnej wręcz dyskryminacji).
Gdyby wierzyć przedstawicielom partii Swoboda, bo o niej cały czas mowa, to stosunki z Polską byłyby pod jej rządami partnerskie i oparte na wspólnych interesach. Gdy przyszła chwila prawdy w momencie formalnego przekazywania budynku pod Dom Polski we Lwowie, co miało być realizacją umowy między Warszawą a Kijowem, zdominowana przez tę partię Rada Miejska kilkakrotnie przekładała głosowanie nad przekazaniem budynku, podnosząc kwestie w ogóle z tym zagadnieniem nie związane, przede wszystkim sprawę 70. rocznicy ludobójstwa na kresach obchodzoną w Polsce.
Ostatecznie budynek wydzierżawiono na 49 lat, pozostawia on wiele do życzenia pod względem stanu technicznego i nie znajduje się w ścisłym
centrum miasta – czyli dokładnie odwrotnie w każdym punkcie niż warunki otrzymania (de facto zwrotu, bo budynek odebrali Ukraińcom komuniści) Domu Ludowego przez mniejszość ukraińską w Przemyślu. Na razie w skali kraju nacjonaliści nie zdołali przeforsować swoich sztandarowych pomysłów, choć niedawno na całej Ukrainie obchodzono w skali kraju rocznicę operacji „Wisła” – bez której nota bene nie udałoby się zatrzymać terroru UPA na terenach Bieszczad (czemu Polska o tym milczy i jeszcze na dodatek przeprasza za to?!).
Nacjonalistom udało się z pewnością podnieść tę kwestię do rangi na tyle istotnej, że władze musiały się choćby z taktycznych pobudek do niej ustosunkować, a pamięć o skrzywdzonych Ukraińcach (choć poszkodowanymi w operacji „Wisła” była w dużej mierze ludność nie identyfikująca się jako Ukraińcy) jest jednym z filarów współczesnej nacjonalistycznej ideologii. Regularnie też mamy prowokacyjne wypowiedzi dotyczące Cmentarza Orląt Lwowskich i zapowiedzi usunięcia polskiej symboliki wojskowej z nekropolii, co jest zamachem na ustalony ład w tej sprawie w stosunkach polsko-ukraińskich (dla strony polskiej i tak mocno niesatysfakcjonujący, gdyż cmentarz nie doczekał się pełnej odbudowy) i na polską wrażliwość przede wszystkim. Czy takiej Ukrainy chcemy?
Antyrosyjskość czy też przeciw rosyjskość nie idzie z reguły w parze z nastawieniem propolskim, choć we Lwowie na całych dawnych kresach II RP z przejawami przyjaznego nastawienia do Polaków można się spotkać bardzo często. Polityczne oblicze Banderlandu – czyli Wołynia i Galicji – ma jednak twarz odwołujących się do skrajnie antypolskich tradycji samorządowców i niestety obecnie także posłów, którym udaje się niekiedy sabotować polskie przedsięwzięcia na tym obszarze – czasami wbrew ustaleniom na międzypaństwowym szczeblu. Jest oczywistą rzeczą, że w konfrontacji z neobanderowcami (którzy obecnie jako margines w skali kraju nie są żadnym rywalem dla grupy rządzącej) Kijów nie pozostawiłby Polski, z którą trzeba by się liczyć. Skoro więc naszą uwagę pochłaniają kresy II RP – choć nie powinny nam przysłaniać całości Ukrainy, w granicach której się znajdują (czy nam się to podoba, czy nie) – to ustalenia na najwyższym szczeblu nie powinny byś sabotowane przez samorządy.
Jednocześnie Polska ma obowiązek sformułować swoje interesy wobec Ukrainy na wszystkich możliwych płaszczyznach – od wspierania mniejszości narodowej (która akurat największą jest poza granicami II RP, rzecz dla przeciętnego Polaka zupełnie nie do pojęcia), przez promowanie kultury, aż po współpracę w dziedzinie energetyki i wojskowości. Dziś Polska nie ma instrumentów wpływania bezpośrednio na sytuację na Ukrainie, ale czy nie powinno się zakładać, że osiągniemy kiedyś taki poziom rozwoju, że w naturalny sposób staniemy się regionalnym liderem, na którego będą się orientować inne państwa w regionie? Nie musimy więc być zawsze zdani na bierne wyczekiwanie i jedynie obserwację wydarzeń, które nie zawsze muszą się potoczyć w korzystnym dla nas kierunku. Być może nadejdzie taki czas, że grupom rządzącym Ukrainą po prostu bardziej opłaci się orientacja na Polskę i bilans korzyści z tego tytułu przewyższy bilans strat wynikający z rozluźnienia więzi z Rosją. Jest to oczywiście bardzo optymistyczne założenie, mające za podstawę przypuszczenie, iż Polska stanie się kiedyś państwem zasobnym i silnym, ale gdyby nie było wiary w taki scenariusz, to nigdy nie zostałaby napisana nawet jedna litera z tego tekstu.
Podsumowanie
Dzisiejsza polityka narodowa musi wspierać się na dwóch filarach.
Pierwszym z nich jest powrót do imperatywu bezwzględnej troski o Polaków na Kresach – tych przedwojennych czy też przedrozbiorowych – a więc do czegoś zupełnie przeciwnego niż sugerują wyznawcy doktryny Giedroycia. Nowoczesny narodowiec musi zakładać, że tożsamość polska bez tej części naszej narodowej pamięci i historii jest nie tyle niepełna, ale po prostu jej nie ma, o ile ma być rzeczywiście kontynuacją 1000-letnich dziejów Narodu i Państwa. O jeden naród ponad granicami trzeba zabiegać nie tylko z uwagi na spoczywające na nas jako Polakach zobowiązania moralne – które są bezdyskusyjne, ale też z bardziej prozaicznej przyczyny, którą jest konieczność oparcia naszej tożsamości na filarze, jakim zawsze były Kresy na równi chociażby z chrześcijaństwem, na czele z katolicyzmem, czy też republikańskim charakterem państwa. Wreszcie, dzisiejszy narodowiec opiera się na faktach i racjonalnych przesłankach, a nie na niesprawdzonych ideach nie mających przełożenia na rzeczywistość. Wszelkie teorie oparte na mitologicznej nadinterpretacji historii nie są środkiem do realizacji polskiej racji stanu, nie ma też oczywistych rozwiązań wyzwań, przed jakimi stoimy obecnie jako Polacy. Wybierajmy te z nich, które naprawdę przynoszą nam korzyść i pożądany efekt.

Marcin Skalski - studiował na Europejskim Uniwersytecie Humanistycznym w Wilnie, publikował w „Kurierze Wileńskim” – jedynym aktualnie dzienniku polskim na Wschodzie oraz w kwartalniku „Polityka Narodowa” wydawanym przez Fundację im. Bolesława Chrobrego, były działacz koła Związku Polaków na Litwie – Wileńska Młodzież Patriotyczna; uczestnik objazdu naukowego na Białoruś organizowanego przez Uniwersytet Warszawski, obecnie mieszka we Lwowie, gdzie jest słuchaczem wydziału historycznego oraz filologicznego na Uniwersytecie Lwowskim, aktualnie kompletuje materiały do pracy dotyczącej wariantów ukraińskiej tożsamości narodowej oraz uczestniczy w projekcie Uniwersytetu Warszawskiego dotyczącym nastrojów społecznych na protestach w Kijowie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Podobin dnia Czw 17:04, 03 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:43, 08 Kwi 2014    Temat postu:

Przywrócenie poboru to powrót do armii siedemnastowiecznej
Twierdzi minister Sawicki:/onet.pl /

Minister rolnictwa Marek Sawicki, który służbę w wojsku odbył po studiach, w rozmowie z „Wprost” skomentował głosy wzywające do przywrócenia poboru.
– Przywrócenie poboru to powrót do armii siedemnasto-, osiemnastowiecznej – zaczął Sawicki. – W Polsce niektórym marzą się pułki smoleńskie, krakowskie czy mazowieckie. Tyle tylko, że wojny z udziałem takich armii już nie będzie, nie ma do tego powrotu – dodał.
Zdaniem Sawickiego „udawanie wojny przez rezerwistów z poboru jest tylko i wyłącznie zawracaniem kijem Wisły”. – Oczywiście potrzebni są przeszkoleni rezerwiści na wzór dawnej obrony cywilnej, aby w ten sposób można było zarządzać lokalnymi kryzysami w terenie, natomiast jeśli chodzi prowadzenie działań zbrojnych, to od tego jest armia zawodowa – stwierdził.
Minister rolnictwa jest również zwolennikiem szkoleń dla żołnierzy rezerwy, które obejmowałyby m.in. użycie broni oraz funkcjonowanie łańcucha dowodzenia. Jednakże w jego ocenie 7 tys. rezerwistów, o których przeszkoleniu w 2014 r. kilka tygodni temu informował Sztab Generalny, w skali kraju nie ma żadnego znaczenia. Zdaniem Sawickiego „7 tys. rezerwistów to kropla w morzu potrzeb ewentualnej obrony cywilnej, a dla armii zawodowej to liczba bez znaczenia”.

Jednym słowem w temacie rolnictwo pan minister już wszystko zrobił, a zwłaszcza zabezpieczono eksport wieprzowiny i owoców na wschodni rynek, więc teraz może zająć się sprawami wojska, bowiem w naszym kraju im mniej wiemy o jakimś temacie, to tym więcej mamy do powiedzenia w tym zakresie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 11:29, 17 Cze 2014    Temat postu:

AFERA JEST, DYMISJI NIE MA
- premier poinformował, że szef MSW utrzyma stanowisko. Służby szukają podsłuchów i ich autorów.


Według informacji „Rz" funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego już w weekend wkroczyli do restauracji Sowa i Przyjaciele, w której były nagrywane prywatne rozmowy szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza oraz prezesa NBP Marka Belki.
Lokal na podsłuchu
Na tę wizytę zgodził się właściciel lokalu, bo formalnie ABW nie miała jeszcze wówczas podstawy prawnej do przeszukania. Takiej dobrowolnej współpracy z ABW odmówił inny lokal, w którym mieli być nagrywani wysokiej rangi urzędnicy państwowi – restauracja w pałacyku Sobańskich. Wczoraj ABW podstawę prawną zyskała, bo prokuratura wszczęła formalne śledztwo. Doniesienie w sprawie nielegalnego nagrywania złożył Sienkiewicz.
W zamkniętym saloniku dla VIP-ów w restauracji Sowa i Przyjaciele funkcjonariusze ABW wytypowali miejsca, gdzie mogła być w przeszłości instalowana aparatura nagrywająca. Sprzętu rejestrującego jednak nie odnaleziono.
Tyle że według naszych informacji pomieszczenie to było sprawdzane przez Biuro Ochrony Rządu przed rozmową Sienkiewicza z Belką w lipcu 2013 r. Rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz nie był nam wczoraj w stanie tego potwierdzić.
Wyjaśnienie, dlaczego funkcjonariusze BOR nie odnaleźli wówczas rejestratorów, jest jednym z elementów postępowania wyjaśniającego prowadzonego przez prokuraturę. Wczoraj prowadzono przeszukania w prywatnych mieszkaniach funkcjonariuszy BOR.
Sienkiewicz 
i Belka zostają
– Po raz pierwszy od 1989 r. mamy do czynienia z zorganizowanym nielegalnym podsłuchem. To dobrze zorganizowane przestępstwo miało na celu podsłuchiwanie polityków partii rządzącej – mówił wczoraj premier Donald Tusk dramatycznym tonem na konferencji poświęconej aferze taśmowej.
Ale wbrew oczekiwaniom nie odwołał Sienkiewicza. Bronił także Belki. – Nie znajduję w tej rozmowie spraw, które kazałyby mi podejmować decyzję o dymisji ministra – stwierdził. – Niezależnie od tego, w jak paskudny sposób wyrażali swoje opinie i oceny, to raczej rozmawiali o tym, jak pomóc państwu polskiemu, a nie jak zaszkodzić.
Zadeklarował także, że ma zaufanie do szefów służb specjalnych, jako że jedna z hipotez zakłada, iż nagrań dokonali funkcjonariusze specsłużb.
Również Marek Belka poinformował wczoraj, że nie rozważa dymisji. Jednak prawnicy mają więcej wątpliwości co do charakteru jego rozmowy z szefem MSW. Zdaniem rozmówców „Rz" należy wyjaśnić m.in. sprawę potencjalnego niedopełnienia przez Belkę obowiązku powiadomienia organów ścigania o popełnieniu przestępstwa w sprawie Amber Gold. Z taśm wynika, że premier o podejrzeniach wobec tej spółki wiedział od prezesa Belki. – Kilka miesięcy przed faktem zadzwoniłem do Donalda (Tuska – red.) i powiedziałem mu, że sprawa Amber Gold jest dość poważna, że jest to piramida finansowa... – mówi Belka na nagraniu.
– Pojawia się pytanie, czy mając takie informacje, zawiadomił organy ścigania – mówi Kazimierz Olejnik, prokurator w staniu spoczynku.
Do postawy Belki poważne zastrzeżenia mają konstytucjonaliści. Apolityczność prezesa NBP wynika z konstytucji, która w art. 227 stanowi, że nie może on należeć do partii, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z godnością jego urzędu. – Oznacza to nie tylko zachowanie niezależności od wpływu politycznego, prezes NBP nie może też wpływać na inne organy władzy i wkraczać w ich kompetencje – mówi Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z UW. Stało się inaczej.
NEON-24 Wiadomości.

Oto cała Polska. Odpowiednio dobrani „dziennikarze” na konferencji prasowej premiera zadają pytania, które wydają się być odskocznią do atakowania opozycji. Szkoda, że premier nie zaśpiewał „ NIC SIĘ NIE STAŁO”. Skorzystał Kwaśniewski, z którego opinia już zeszła, co wygląda na specjalnie zaplanowaną operację.
Jednym słowem kolejny skandal.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 15:09, 30 Cze 2014    Temat postu:

Paweł Kukiz zamieścił w prasie petycję do prezydenta RP. Sądzę, że nie powinno nas tam zabraknąć.
Brak mi słów i sił, a przede wszystkim miejsca, by w felietonie odnieść się do ostatnich „taśmowych" wydarzeń. Pozwolą więc Państwo, że korzystając z łamów tygodnika „Do Rzeczy", zamieszczę petycję do prezydenta Bronisława Komorowskiego, w której domagamy się reakcji urzędu prezydenta na zaistniałą sytuację polityczną w Polsce, a nazywając sprawę po imieniu - petycję o rozpisanie referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej, rozwiązania Sejmu i rozpisania wyborów w oparciu o nowe zasady. Petycję podpisało już kilkadziesiąt stowarzyszeń obywatelskich oraz osoby fizyczne i prawne, a liczba sygnatariuszy powiększa się z dnia na dzień. Proszę również wszystkich tych, którzy podzielają zdanie autorów petycji, że warunkiem sine qua non poprawy jakości życia politycznego w Polsce jest zmiana ordynacji wyborczej, o podpisanie petycji drogą elektroniczną.
. Warunkiem poprawy jakości życia politycznego w Polsce jest zmiana ordynacji wyborczej
Paweł Kukiz

PETYCJA DO PREZYDENTA BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO.
PREZYDENT BRONISŁAW KOMOROWSKI!
Nagrania opublikowane przez tygodnik „Wprost", a następnie akcja ABW w redakcji tego tygodnika ujawniły głęboki kryzys państwa polskiego. Żenująco niska jakość politycznej „elity", bezprawne działania organów powołanych do ochrony praw obywatelskich dowodzą, że pomimo gromkich deklaracji o odzyskaniu przez Polaków wolności 25 lat temu nie żyjemy bynajmniej w demokratycznym państwie prawa.
Przyczyn tego stanu rzeczy upatrujemy w fatalnej, odbierającej obywatelom prawo kontroli nad posłami partyjnej (proporcjonalnej) ordynacji wyborczej. Ordynacja ta zapewnia w istocie politykom z obecnych partii pełną bezkarność, uniemożliwia skuteczną kontrolę nad nimi, odbiera pojedynczym obywatelom fundamentalne, bierne prawo wyborcze, co w konsekwencji prowadzi do wynaturzenia systemu politycznego państwa.
Fatalny system wyborczy prowadzi także do istotnego obniżenia intelektualnego i etycznego poziomu wyłonionych w jego ramach tzw. przedstawicieli.
Stwierdzamy, iż przyjęta w interesie partyjnych liderów partyjna ordynacja wyborcza jest właśnie ustrojową przyczyną patologii toczących polską „demokrację". Podobnie jak brak społecznej kontroli nad działalnością prokuratur i sądów jest przyczyną łamania prawa przez te organy.
Wobec zaistniałej sytuacji zwracamy się do Pana Prezydenta, by korzystając ze swoich konstytucyjnych uprawnień, doprowadził do rozwiązania Sejmu, a także by - przed wyborami - rozpisał ogólnokrajowe referendum w sprawie zmiany ordynacji wyborczej i wprowadzenia wyboru posłów w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych. Tylko bowiem przywrócenie zasady suwerenności Narodu nad władzą ustawodawczą (czyli posłami i Sejmem) może dać szansę na zmianę obecnego stanu rzeczy. Ogłaszanie nowych wyborów według obowiązującej obecnie ordynacji wyborczej, która stanowi podstawowe źródło patologii państwa, nie przyniesie oczekiwanych zmian.
Zmiana ordynacji wyborczej i umożliwienie Polakom bezpośredniego wyboru posłów będą prawdziwym uzdrowieniem mechanizmów wyłaniania elit i będą mogły w przyszłości być świętowane jako dzień odzyskania wolności. •
Stowarzyszenie KLUB INTELIGENCJI POLSKIEJ
WARSZAWA Czerwiec 2014r


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:40, 01 Maj 2015    Temat postu:

Szanowni Państwo,
1. Zbliża się Święto 3 Maja Proszę przyjąć serdeczne życzenia z tej okazji. Na ówczesne wydarzenia często patrzymy przez pryzmat późniejszych rozbiorów i likwidacji państwa. Jednak pamiętajmy, że 3 Maja był zrywem wolnościowym i prawodawczym, do którego możemy wracać jako do inspiracji i w dniu dzisiejszym. I trzeba pamiętać, że rozbiory Polski nie byłyby przyjęte z taką obojętnością (a czasem satysfakcją), gdyby nie oszczercza propaganda niemiecka i rosyjska, przedstawiająca Polaków jako "irokezów Europy". Jak widać mechanizmy deprecjonowania Polski są niezmienne przez stulecia i służą temu samemu celowi. Dlatego świętując ten dzień musimy pamiętać i o tych zagrożeniach.
2. Ósmego lub dziewiątego maja / każda data jest dobra / jest kolejna, tym razem okrągła (70) rocznica kapitulacji Niemiec. Z tej okazji organizuje się zgromadzenie publiczne w Warszawie. Miejsce zgromadzenia: Zbieg Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej obok. hotelu Novotel (d. Forum) pod tablicą upamiętniającą egzekucje uliczną z marca 1944 roku.
8.05.2015 godz. 17:30 do 18:30
W tych dniach powinniśmy oddać hołd polskim żołnierzom walczącym z najeźdźcą oraz ofiarom niemieckiego i rosyjskiego bestialstwa. Nie zapominajmy o konieczności wspierania propolskiej polityki historycznej i odważnego wystąpienia przeciwko oszczercom.
Wszystkich Państwa serdecznie zapraszamy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 19:04, 08 Maj 2015    Temat postu: 10 maja wybierzemy przyszłość

[b]10 maja wybierzemy przyszłość[/b].

Mądrzy ludzie zachęcają nas, wybierajmy zgodnie z sumieniem. Aby wybierać trzeba poznać kandydata i jego poglądy i predyspozycje. Szkoda, że mamy taki system, w którym publiczne i prywatne media nie spełniając swoich podstawowych obowiązków, w sposób nachalny i łamiący wszelkie zasady przyzwoitości skupiły się na ukrywaniu negatywnych ocen minionych lat prezydentury B. Komorowskiego oraz lukrowaniu samego kandydata i jego zamiarów.

W związku z brakiem oficjalnego rozliczenia się pana prezydenta z minionych 5 lat i konkretnego programu na następną kadencję, pozwalam sobie wybrać z artykułu napisanego przez B. Komorowskiego zamiary na II kadencję:

- dochować wierności postanowieniom konstytucji, o zmianach w konstytucji porozmawiajmy po wyborach;
-zabiegać o ochronę ustawy zasadniczej;
-dobra współpraca prezydenta z rządem;
- skupić się głównie na współpracy z NATO;
-przeanalizować sytuację Sejmu i Senatu;
-analizowanie polityki gospodarczej państwa;
- warto wzmocnić konstytucyjny mechanizm kontroli publicznej nad systemem stanowienia prawa;
- od wszystkich Polaków zależy jakość polskiej demokracji.

Czy z tego można wybrać jakiś konkret. Z pewnością nie. Niestety cała była taka kadencja, a jedynie działania przeciw obywatelom wysuwają się na czoło działań obecnego prezydenta.

A teraz Andrzej Duda. Zbyt rzadko w mediach mogliśmy usłyszeć o jego zamiarach. NA TEJ SAMEJ STRONIE JEST JEGO ARTYKUŁ Oto najważniejsze punkty programu wyborczego:

-zamierzam zainicjować prace parlamentarne nad nową konstytucją;
-powołam zespół ekspertów, który przeanalizuje projekty zmian konstytucyjnych, konstytucja przygotowana przy udziale obywateli;
- przedstawię listę najważniejszych kwestii konstytucyjnych i konkretnych rozwiązań do wszystkich obywateli;
- w najbliższej kadencji Sejmu i Senatu przyjąć prezydencki projekt konstytucji i poddać do zatwierdzenia przez naród w referendum;
- dokonać wyboru miedzy systemem prezydenckim a parlamentarnym;
- przywrócenie właściwej roli partii opozycyjnych w działalności parlamentu;
- za naruszenie prawa parlamentarzyści powinni odpowiadać tak jak wszyscy obywatele;
- podporządkować prokuraturę ministrowi sprawiedliwości;
- pogodzić niezawisłość sądów z wpływem rządu. .Wszystkie decyzje nie mogą zależeć od samorządu sędziowskiego.

Andrzej Duda przedstawia system uczciwej demokracji. Dziś wiemy, że B. Komorowski 9-krotnie przewyższał A. Dudę w dostępie do mediów. Przewaga ta w stosunku do pozostałych kandydatów idzie w dziesiątkach lub setkach.

W czasie kampanii wyborczej zabrakło nam jednoznacznych zamiarów dotyczących jednomandatowych okręgów wyborczych czy też oceny słabości władzy wykonawczej. Polska dwuwładza jest krytycznie oceniana przez wielu kandydatów, natomiast ten stan rzeczy odpowiada B. Komorowskiemu.
Oznacza to w przyszłości dalszy marazm na najważniejszych poziomach podejmowania decyzji w państwie. Dotychczasowa pozycja prezydenta, który uzyskuje mandat w wyborach powszechnych nie służy Polsce, bowiem obecny prezydent w obliczu zagrożenia nie posiada realnej władzy nad armią i w rezultacie brak jest odpowiedzialnego za bezpieczeństwo Polski. Obronność kraju, to zbyt poważna sprawa, by nie było wiadomym, kto decyduje i kto ponosi odpowiedzialność.

W ciągu całej kampanii wyborczej nie mieliśmy możliwości zadania konkretnych pytań dotyczących obronności kraju. Więcej było rozważań w zakresie sytuacji na Ukrainie i pod Kremlem, natomiast w dyskusjach nie padły pytania o obronę niepodległości kraju, kto i jak dowodzi polskimi i sojuszniczymi wojskami na obszarze naszego kraju i na jakiej rubieży ma ta obrona rozgrywać się. Nikt nie mówi, czy to jest rubież Wisły, Odry czy też Łaby.
Czas, by prezydenci skonkretyzowali swoje poglądy i wykazali swój profesjonalizm nie tylko w opiece nad żyrandolem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 15:52, 18 Maj 2015    Temat postu:

Antypolski sojusz kata z ofiarą



Mirosław Kokoszkiewicz:

Posted by Włodek Kuliński - Wirtualna Polonia w dniu 2015-05-14



Od wielu już lat jesteśmy świadkami pisania historii na nowo, a właściwie powinno się mówić – bezczelnego jej fałszowania – gdyż pisanie na nowo może również oznaczać powrót do dawno zapomnianej prawdy.

Nie da się ukryć, że w tym barbarzyńskim i obelżywym dla nas Polaków procederze pierwsze skrzypce gra tylko z pozoru egzotyczny sojusz Niemców z Żydami, czyli kata z jego ofiarą. Nie należy jednak utożsamiać tego sojuszu z syndromem sztokholmskim. W tym przypadku w grę wchodzi zwykły cyniczny i wyjątkowo podły wspólny szeroko pojęty interes.



Wiadomo, Niemcy od wieków uważający się za rasę wyższą i predysponowaną do przewodzenia innym nacjom musieli podjąć takie działania. Nie można nagle z dnia na dzień stać się wzorem do naśladowania i podporządkowywać sobie Europy przy pomocą kamuflażu w postaci Unii Europejskiej, z ciągnącym się od czasu ostatniej wojny piętnem narodu zbrodniarzy i ludobójców. Trzeba było sukcesywnie i cierpliwie, krok po kroku zrzucać z siebie ten ciążący balast i obarczać hańbą polski naród, który jako pierwszy z bronią w ręku przeciwstawił się Hitlerowi. To nie serial „Nasze matki, nasi ojcowie” był pierwszy.

Pamiętam doskonale wielkie przedsięwzięcie propagandowe sprzed jedenastu lat, mające na celu promocję filmu „Upadek” w reżyserii Olivera Hirschbiegela. Jego akcja dzieje się w bunkrze Hitlera pod Kancelarią Rzeszy i rozgrywa pomiędzy kilkunastoosobową grupką umundurowanych czarnych, zielonych i brunatnych ludzików terroryzujących biedny zniewolony niemiecki naród. Zbrodniarze nawet nie stąpają po niemieckiej ziemi, ale działają pod jej powierzchnią niewidoczni dla przedstawicieli narodu. Ani słowa w tym filmie o tym, że ci ludzie z bunkra wyniesieni zostali do władzy przez rozentuzjazmowany i oczarowany zbrodniarzami naród, który kibicował Hitlerowi i spółce w jego zbrodniczych napaściach na inne państwa. Marzenia Führera o powiększeniu niemieckiej przestrzeni życiowej na wschód były przecież marzeniami niemal całego ówczesnego niemieckiego społeczeństwa. Cała fabuła sprowadzała się do przedstawienia kilku ryjących pod ziemią ślepych kretów psujących obrzydliwymi kopcami piękny niemiecki idylliczny krajobraz kulturalnego narodu.

I teraz zajmijmy się zagadkowym pytaniem, dlaczego Żydzi, naród poddany przez Niemców ludobójczej zagładzie, tak ochoczo przyłączyli się do swojego oprawcy i współodpowiedzialnymi za Holokaust czynią Polaków? Najprościej byłoby powiedzieć, że chodzi tylko o pieniądze, czyli te 65 mld dolarów, które chce wyłudzić od Polaków „Przedsiębiorstwo Holokaust”. Jest jednak coś jeszcze. Żydzi podobnie jak Niemcy chcą zmyć z siebie wielką hańbę i bijąc się w cudze piersi zakrzyczeć niewygodną i wstydliwą prawdę o tym, że jako naród nie zdali egzaminu z człowieczeństwa, uczciwości, dzielności oraz lojalności wobec swoich współbraci w obliczu rozgrywającej się największej tragedii XX wieku.

Są fakty, o których nigdy nie zająknie się Michnik, Gebert, Gross czy Smolar. Największa żydowska myślicielka XX wieku, Hannach Arendt pisała w swojej książce, „Eichmann w Jerozolimie”: Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, stanowi niewątpliwie najczarniejszy rozdział całej historii.

Warto też przytoczyć przywołany przez prof. Jerzego Roberta Nowaka w książce „Żydzi przeciw Żydom” fragment wstrząsającej relacji Barucha Milcha, który tak opisywał żydowskie losy na wschodnich terenach okupowanej Polski: W każdym razie Judenrat stał się narzędziem w rękach gestapo do niszczenia Żydów, a jak sami członkowie później się wyrażali, są ‚Gestapem na ulicy żydowskiej’. Powołali Ordnungsdienst [służbę porządkową – J.R.N.] jako organ wykonawczy składający się z najgorszych elementów […] w gruncie rzeczy Judenrat zaczął prowadzić politykę rabunkową w celu napełnienia własnych kieszeni, by tymi pieniędzmi przekupić władze i gestapo, ale tylko w celu zabezpieczenia losu swoich i najbliższej rodziny. Nie znam ani jednego wypadku, żeby Judenrat bezinteresownie pomógł któremuś Żydowi. […] Do wykonania swoich niecnych czynów, jak ściąganie ogromnych podatków i nałożonych kontrybucji, łapanie do łagrów i napadów na domy żydowskie, Judenraty używały swojej Ordnungsdienst, której dawali procent z łupu, a ci ludzie w liczbie dziesięciu-piętnastu napadali na ludzi, bijąc w okrutny sposób, niszcząc i rabując, cokolwiek się dało, i to ze straszną bezwzględnością.

Dalej czytamy: Judenrat załatwił z tymi mordercami, że do trzech godzin dostarczy im żądane trzysta osób. Sami Żydzi musieli łapać i wydawać braci i siostry w ręce katów, którzy stali na placu folwarku, obok naszego mieszkania, i przyprowadzonych przyjęli pałkami albo nahajkami, a później wywieźli na rzeź do Bełżca (…) Judenratowcy i Ordnungsdienst, przy pomocy ukraińskiej policji i kilku Niemców, którym jeszcze zapłacono, by prędko pracowali, gonili po ulicach, jak wściekłe psy czy opętańcy, a pot się z nich lał strumieniami […] Straszny to był widok, jak Żyd Żyda prowadził na śmierć […]

Jak widzimy najlepiej jest zakrzyknąć łapaj złodzieja i odwracać uwagę od niewyobrażalnej wprost hańby własnego narodu. Najłatwiej tropić szmalcowników wśród Polaków. Oczywiście szmalcownicy istnieli, tak jak istnieli rabusie żydowskiego majątku, ale Polskie Państwo Podziemne ich ścigało i likwidowało zaś dokumenty Armii Krajowej jasno dowodzą, że wywodzili się oni niemal w 100% z marginesu, a mówiąc wprost były to zwykłe ludzkie męty, których nie brakuje w żadnym społeczeństwie. I tu dochodzimy do kolejnej niewygodnej i haniebnej prawdy o postawie Żydów. Otóż żydowscy zdrajcy szmalcownicy i rabusie wywodzili się bardzo często z elit, o czym Hannah Arendt tak pisała we wspomnianej książce: O ile jednak członkowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozycyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści nadawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano.

Najlepszym przykładem jest tu przedwojenny wpływowy przemysłowiec, Chaim Rumkowski, z nadania niemieckiego okupanta pan i władca w łódzkim getcie, z którego to getta był dumny i uważał je za żydowskie państwo z własną walutą w postaci „chaimków” i „rumków”, trzema więzieniami i urządzonym w okazałej willi własnym haremem kompletowanym ze sprowadzanych tam pięknych Żydówek. Rumkowski wydawał w getcie nawet znaczki pocztowe ze swoją podobizną. Ten tyran terroryzował i prześladował przedstawicieli własnego narodu, a przemawiając w maju 1941 roku do mieszkańców getta mówił: Dyktatura nie jest brzydkim słowem. Dzięki dyktaturze zdobyłem uznanie Niemców dla mojej pracy. A gdy mówią: Litzmannstadt Ghetto, odpowiadam: To nie getto, to miasto pracy. Oto Żyd odwołujący z entuzjazmem do hasła Arbeit macht frei , widniejącego nad bramami obozów zagłady.

W ubiegłym tygodniu obejrzałem sobie z bezpiecznej odległości „Tomasza Lisa na żywo”. Jednym z zaproszonych dyskutantów był publicysta „Gazety Wyborczej”, Konstanty Gebert vel Dawid Warszawski, syn Bolesława Geberta, żydowskiego komunisty i sowieckiego agenta o pseudonimie „Ataman”. Trzeba dodać, agenta i zapiekłego wroga Polski, który wyrządził naszej ojczyźnie niepowetowane szkody. Rozmowa dotyczyła wypowiedzi amerykańskiego szefa FBI, który oskarżył Polaków o współudział w Holokauście.

W pewnym momencie Gebert z wyraźnym niezadowoleniem i złością w głosie powiedział, że według badań, 60% dzisiejszych Polaków uważa się za największą ofiarę II wojny światowej, kiedy jeszcze parę lat temu tak myślących było tylko 30%. Szanowny panie Gebert, Polacy najwyraźniej mądrzeją i zgodnie narodowym instynktem bliższe są im ofiary setek spalonych przez Niemców polskich wsi i stodół niż tej stodoły w Jedwabnem znanej na całym świecie dzięki kłamstwom Tomasza Grossa. Polacy, co zrozumiałe wolą pamiętać, o swoich bohaterskich rodakach, którzy ginęli w Katyniu, Palmirach, na Wołyniu czy już po wojnie w stalinowskich kazamatach od strzału w tył głowy. Polacy – co nie powinno nikogo dziwić – wolą pamiętać o tysiącach polskich patriotów wymordowanych po wojnie przez żydokomunę. Mają do tego święte prawo, a co najważniejsze, nie domagają się w zamian, aby w Izraelu oddawano hołd powstańcom warszawskim, czczono Żołnierzy Niezłomnych czy budowano tam muzeum historii Polski.

Proponuję, aby Żydzi, którzy obłudnie pracują nad etyką ludzkości z wyłączeniem własnego narodu, przejrzeli się w lustrze. Może uda im się dostrzec czarne karty własnej historii? Tak na rozgrzewkę proponuje znaleźć, chociaż jednego Żyda, który po wkroczeniu sowietów do Polski uratował przed wywózką na nieludzką ziemię przynajmniej jednego Polaka ukrywając go w swoim domu czy obejściu? I nie musi być to pomoc czysta i bezinteresowna. Niech będzie i taki, który uczynił to za pieniądze.

Mimo iż nie groziła za taką pomoc kara śmierci, do dziś nazwisko takiego Żyda nie jest nikomu znane. Jak wyglądają na tym tle zarzuty środowisk żydowskich mówiące, że zbyt mało Polaków zaryzykowało utratę życia, czyli poniesienie kary śmierci wraz z całą rodziną za jakąkolwiek pomoc Żydom? Jak może taki zarzut stawiać Gross, który w wydarzeniach marca 68 roku po przesłuchaniu na milicji miał takiego pietra, że trzęsły mu się portki? Mówią o tym dzisiaj jego koledzy tacy jak na przykład Czesław Bielecki. Panie Gross, nie groziła panu wtedy kara śmierci, a co najwyżej dziesięć pompek i pięć przysiadów. Jak zwykły tchórz może komukolwiek zarzucać brak odwagi? W ramach resocjalizacji proponuje panu policzyć sobie drzewka sprawiedliwych zasadzone w instytucie Jad Waszem w Jerozolimie. Czy więcej jest tam tych polskich czy francuskich? Przypominam niezorientowanym, że we Francji za pomoc Żydom groziła grzywna w wysokości 50 franków.

Prawda jest taka, że naród polski i naród żydowski były wielkimi ofiarami II wojny światowej i co jest nie do przełknięcia dla strony żydowskiej, to nie im, ale Polakom udało się zachować godność i honor.

History is written by the victors – powiedział Winston Churchill. Jest to smutna prawda mówiąca o tym, że Historia jest pisana przez zwycięzców. Dzisiaj jesteśmy świadkami precedensu. Kłamliwą wersje historii piszą do spółki, pokonany w wojnie i jego ofiara, której nie udało mu się do końca unicestwić. Trzeba powiedzieć, że bardziej haniebnego duetu świat dawno nie widział. Najsmutniejsze niestety jest to, że bez udziału polskich sprzedajnych i zdradzieckich łże-elit oraz „pedagogiki wstydu” serwowanej społeczeństwu przez środowisko „Gazety Wyborczej”, czyli, jak mawia Stanisław Michalkiewicz, żydowskiej gazety dla Polaków, ten podły plan nie miałby żadnych szans na powodzenie.

W 1989 roku władzę w Polsce przejęła banda zwykłych drani i arcyłotrów, których trzeba czym prędzej odsunąć od władzy i przykładnie ukarać. Inaczej my również utracimy swój honor i co najsmutniejsze stanie się to bez jednego wystrzału oddanego w naszym kierunku przez wroga.

Pamiętajmy, że jak mówi stare arabskie przysłowie, Lepiej umrzeć z głodu, niż nasycić się chlebem zdobytym w poniżeniu.

Mirosław Kokoszkiewicz

Artykuł ukazał się w Warszawskiej Gazecie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> A JA UWAŻAM, ŻE ...
Idź do strony 1, 2  Następny
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin