Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna Nasze Forum "VOX MILITARIS"

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czas przemijania- inne spojrzenie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> "ŻOŁNIERSKA BRAĆ"
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 17:28, 21 Lis 2010    Temat postu:

Cisza wyborcza skłania do unikania bieżącego tematu. Zresztą, ten temat, wbrew normalnym zwyczajom, nie wywołuje zbytniego zainteresowania. Stąd, w jednej z niszowych miesięczników zauważyłem troskę pewnego weterana o sprawiedliwą ocenę jednej z bitew przeszłości. Określenie „bitwa”, do tego wydarzenia na froncie niemiecko-radzieckim, narzucona przed kilkudziesięciu laty przetrwała dzisiaj jedynie w pamięci kilku pokoleń i oczywiście uczestników tej walki, w której tak wielu oddało życie i tyle polskiej krwi wsiąkło na tej niegościnnej ziemi.

Rzecz oczywiście o tzw. bitwie pod Lenino. Nie mam osobiście wielkich pretensji do określenia „bitwa”, czy też konieczności zachowania pamięci i oddania hołdu poległym naszym żołnierzom w tej walce. Krew przelana przez polskich żołnierzy pod Lenino jest tego samego koloru i tej samej wartości, co krew żołnierzy z pod Monte Cassino i innych miejsc z frontów II WŚ.

Jednak na Boga, niech autorzy i piewcy tego październikowego „srażenia” nie występują przeciwko „negowaniu i fałszowaniu” rzeczywistości z jednoczesnym jednostronnym pomijaniem faktów historycznych. Jeżeli musieliśmy przez prawie pół wieku, godzić się na widzenie Lenino jedynie przez pryzmat bohaterstwa polsko-radzieckiego, to należałoby dzisiaj, gdy jeszcze żyją uczestnicy tego wydarzenia, dokonać rozliczenia się z tym mitem.

Jeżeli dzisiaj mamy ograniczyć się tylko do złożenia wieńców i kwiatów pod niezliczonymi pomnikami i tablicami poświęconymi temu wydarzeniu, bez otwartego rozliczenia się z prawdą historyczną, to dzisiaj wobec kolejnych pokoleń usiłujemy dalej ukrywać to, co tą tzw. „ bitwę” czyni zupełnie innym wydarzeniem. I wcale nie chodzi tu o negowaniu faktu, że „polscy żołnierze idąc w bój na białoruskiej ziemi ginęli, cierpieli od bolesnych ran i krwawili dla Polski”.

Mówmy przy każdej okazji, a rezerwiści szczególnie że, pod Lenino nasz sojusznik celowo zdecydował upuścić wiele polskiej krwi, bowiem nie było żadnego sensu zarówno politycznego, jak i wojskowego, by w tym miejscu i czasie posyłać naszych żołnierzy do walki. To była niepotrzebnie przelana polska krew i to jest zasadnicza różnica miedzy Lenino, a Monte Cassino.

A może byłby czas najwyższy, by dla żołnierzy idących ze wschodu znaleźć inne miejsce niż Lenino do podkreślania udziału żołnierzy polskich na frontach II wojny światowej. Dzisiaj nikt nie wspomina Budziszyna, gdzie mimo większych w skali zmagań żołnierzy polskich z Niemcami, również z ubolewaniem wspominamy tamten fakt. Nie możemy mówiąc o Lenino dalej zapominać o ogromnych stratach i uciekających naszych żołnierzach przed radziecką „wolnością” do niemieckiej niewoli.

Czas, aby autorzy zauważyli, że zróżnicowanie czasem wynika z ocen prawdy historycznej. Czym w końcu mamy się szczycić? Przecież Lenino, to żadne zwycięstwo, a jedynie tragiczny przykład traktowania nas Polaków przez silniejszych sojuszników. Dlatego przy oddawaniu hołdu poległym nie zapominajmy dodawać te trudne do zaakceptowania okoliczności, jakie towarzyszyły naszym ojcom i dziadkom idącym w październikowy poranek do walki o wolną Polskę.

Przestańmy zatem za patriotycznymi słowami ukrywać prawdę historyczną, a oddając cześć poległym, miejmy odwagę wskazać sprawców tej ogromnej tragedii, a w żądaniach zachowajmy umiar i realizm historyczny. Bowiem jeszcze do dziś nie w pełni dotarła do naszych rodaków wiedza, że udział żołnierzy polskich w czasie II wojny światowej, to nie tylko Lenino, ale szereg walk na zachodzie na lądzie, w powietrzu i na wodzie oraz przez cały okres wojny Armia Krajowa w kraju.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 15:01, 21 Lut 2011    Temat postu:

Wybory przed nami, chociaż termin wciąż jest w sferze domysłów. Jest to jeden z ostatnich atutów w rękach rządu, bowiem wszystko, co miał w ciągu tej kadencji zaprzepaścił. Trzyma, więc opozycję w szachu i tylko od premiera zależy, czy odbędą się w czerwcu, czy w październiku. Mówiąc o wyborach, snuję rozważania, czy czeka nas reelekcja w postaci Klicha, czy też za uzdrawianie obronności zabierze się ktoś z PiS, a byłby to niewątpliwie Macierewicz. I to byłby ten najczarniejszy scenariusz. Mimo wszystko wierzę w trzecie rozwiązanie. Nawet jeżeli sondaże sprawdzą się i Platforma przegra, to niekoniecznie zwycięstwo musi odnieść PiS.

Obecnie wszyscy szukają tematów zastępczych. Pan prezydent, po to, aby powiedzieć nam, że Łukaszenka nie przyjął propozycji otwarcia naszych granic dla obywateli białoruskich, wybrał się w mroźną niedzielę do Kuźnicy Białostockiej, gdzie na tyle był pochłonięty tematem „ dobrosąsiedzkich” stosunków, że zapomniał porozmawiać z zebranymi wójtami i sołtysami o nurtujących ich problemach.
Rząd oczywiście przygotowuje się do obchodów pierwszej rocznicy tragedii smoleńskiej, ale ciągle nie może dojść do porozumienia z opozycją, która nie zważając na przyjazne gesty ogłosiła swój terminarz obchodów tej rocznicy.

W siłach zbrojnych dalszy ciąg reform. Jak dowiadujemy się powstała nowa komórka organizacyjna w Kontrwywiadzie, jest to oczywiście urząd w randze Zarządu z etatem generalskim, którego celem ma być wykrywanie ustawianych przetargów. Oczywiście wszyscy myśleliśmy, że ten problem już dawno został załatwiony w ramach obecnej biurokracji, lecz niestety kolejny raz nie doceniliśmy naszych decydentów.

Zapewne łączy się to z kolejną aferą, jaka wybuchła w związku z zakupem śmigłowców z rosyjskiego rynku. MON jeszcze raz potwierdza, że nie posiada umiejętności do normalnych transakcji handlowych. Tam gdzie pieniądze, tam afera. Teraz rzekomo winę ma ponosić jedna z firm, którą MON oskarża o usiłowanie wyciągnięcia nadmiernych pieniędzy. W moim przekonaniu skończy się jak zwykle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:27, 11 Lip 2011    Temat postu:

JEŚLI ZAPOMNĘ O NICH, TY, BOŻE NA NIEBIE, ZAPOMNIJ O MNIE
JESTEM BARDZO CIEKAWY, CO SKŁONIŁO NASZYCH DZIENNIKARZY I WŁAŚCICIELI „POLSKICH MEDIÓW” DO ZAPOMNIENIA O DNIU 11 LIPCA
.

Co powoduje, że nasze media zapominają o ważnych dla życia narodu rocznicach. Usiłowno kiedyś z pamięci wymazać Powstanie Warszawskie i bitwę pod Monte Cassino, a teraz w miejsce istotnego dla narodu polskiego przypomnienia i oddania czci poległym wtłacza się a umysły rodaków, chyba dla odwrócenia uwagi. Jedwabne-z eksponowaniem antypolskich akcentów.

Jeżeli pokazujemy holokaust, to pokazujmy cała prawdę. Obecnie wygląda to tak, jakby naród polski był współuczestniczący w niemieckim planie unicestwienia obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.
Czy dzisiaj mamy oskarżać wszystkich Indian z nad Amazonki, tylko dlatego, że jeden z nich zamordował parę polskich podróżników? Komu w Polsce zależy na ciągłym manifestowaniu i podgrzewaniu tej tragedii?
Dlatego czytajmy też o tym co Polakom, niezależnie od polityki mediów, jest drogie i nie zostanie zapomniane.

Oświadczenie ruchu społecznego „Polska w Potrzebie”

Wspominamy "krwawą niedzielę” 11 lipca 1943 roku, gdy nastąpił zbrodniczy atak Ukraińskiej Powstańczej Armii na 99 polskich miejscowości na Wołyniu. Była to jedna z licznych zbrodni na Narodzie Polskim w czasie II wojny światowej.
W dniu 11 lipca czcimy pamięć około dwustu tysięcy zamordowanych w bestialski sposób Polaków, mieszkańców Kresów Południowo-Wschodnich RP. Sprawcami tych potwornych zbrodni były oddziały UPA wspierane przez ukraińską ludność oraz okupacyjne siły niemieckie. Przez wiele miesięcy zbrodniarze zabijali dzieci i starców, kobiety i mężczyzn, rabowali dobytek ofiar, niszczyli ich domy, równali z ziemią wsie i osiedla. Celem była zagłada ludności polskiej – zbrodniarze zaplanowali przeprowadzenie "depolonizacji" województw wołyńskiego, stanisławowskiego, tarnopolskiego. Mordowali Polaków na terenie lwowskiego i lubelskiego. Wszędzie, gdzie mogli dopaść bezbronnych ludzi.
Zbrodniarze dopuścili się ludobójstwa na Polakach powołując się na ukraiński interes narodowy. Postanowili zbudować niepodległą Ukrainę na cierpieniu, krwi i kościach Polaków.
Świat nie wie o zbrodniach ukraińskich popełnionych na mieszkańcach polskich ziem kresowych. Zbrodniarze z UPA dożywają ostatnich dni w glorii bojowników o niepodległość Ukrainy. W Lwowie mieście Semper Fidelis Rzeczypospolitej, w Tarnopolu i Stanisławowie, w Równem i Łucku stoją pomniki upamiętniające przywódców zbrodniarzy z UPA, Bandery i Szuchewycza. Obaj zostali pośmiertnie nagrodzeni tytułem Bohatera Ukrainy przez popieranego przez Polskę i uhonorowanego polskimi tytułami i odznaczeniami prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenkę.
Stosunki polsko – ukraińskie mają ogromne znaczenie dla istnienia i bezpieczeństwa obu państw i narodów. Nie można jednak zbudować dobrych relacji między narodami, jeśli nie będą one oparte na prawdzie. Jeżeli Ukrainie rzeczywiście zależy na współpracy z Polską, to prawda o zbrodniach UPA musi znaleźć się w programach nauczania, w przekazach medialnych, w wypowiedziach polityków Ukrainy. Nie uznajemy argumentu, że poza UPA Ukraina nie ma żadnej innej tradycji walki o niepodległość.
Domagamy się, aby władze Ukrainy jednoznacznie potępiły zbrodnie popełnione przez UPA na ludności polskiej w latach II wojny światowej.

Największa odpowiedzialność w upamiętnieniu ofiar ukraińskich zbrodni ciąży jednak na polskich władzach państwowych, na polskich partiach i organizacjach społecznych. Wzywamy do przyjęcia zasady, że wszystkie zbrodnie na Polakach będą ujawnione, a wszyscy sprawcy mordów bez wyjątku zostaną nazwani i napiętnowani.
Wzywamy w rocznicę "krwawej niedzieli" polskie szkoły i uczelnie, telewizję, radio i prasę, artystów i uczonych, urzędników i polityków, wszystkich, którzy czują się Polakami aby upamiętniali rozlaną na Wołyniu krew niewinnych.


Polska w Potrzebie – Polska czeka na Ciebie
Romuald Szeremietiew

Przewodniczący


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:42, 01 Sie 2011    Temat postu:

POLITYCZNE NASTĘPSTWA POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
NA PODSTAWIE ARTYKUŁU Z NE

To druga część artykułu Adama Witka pt: GLOBALNE IMPLIKACJE POWSTANIA WARSZAWSKIEGO opublikowanego kilka lat temu w Innych obliczach historii Wiedza i Życie

W połowie września 1944 roku, kiedy na zachodzie kończyła się niepowodzeniem operacja „Market Garden”, a powstanie warszawskie ciągle jeszcze trwało, Hitler wydał polecenie przygotowania kontrofensywy przeciwko aliantom zachodnim.
Przeczytaj jednak najpierw pierwszą cześć artykułu - link

Informacja o planach Hitlera zapewne dotarła do Stalina, Skoro znał szczegóły ataku pod Kurskiem, należy domniemywać, że kanałami wywiadowczymi i ten plan wielkiej operacji Wehrmachtu dotarł do niego. Oczekiwanie Stalina było także oczekiwaniem na ewentualną porażkę lub przynajmniej znaczące straty jego zachodnich sojuszników, zadane im przez. Hitlera. Było także oczekiwaniem na przerzucenie rezerw Wehrmachtu na front zachodni, czyniąc obronę na linii Wisły mniej efektywną. W tych kalkulacjach w zasadzie się nie pomylił, ale powodzenie niemieckiej ofensywy w Ardenach, na którą się w końcu doczekał, było zbyt ograniczone, aby pozbawić aliantów zachodnich zdolności zaczepnych i doprowadzić do stabilizacji frontu zachodniego, choć z frontu wschodniego ubyło 30 dywizji niemieckich. Wyniki akcji niemieckiej w Ardenach, nawet jeśli korzystne z punktu widzenia interesów Stalina, nie wynagrodziły zaprzepaszczone) pod presją powstania warszawskiego szansy, wynikającej z kontynuowania letniej ofensywy. Stało się to jasne juz w roku 1945. Kiedy Averell Harriman, amerykański ambasador w Moskwie, w trakcie konferencji poczdamskiej zasugerował Stalinowi, ze musi być dumny z faktu ustalania warunków pokojowych w stolicy Rzeszy - w zdobytym przez jego wojska Berlinie, Stalin odpowiedział, ze nie ma powodów do dumy, bo Aleksander I dotarł do Paryża: O tej rozmowie dyplomaci zachodni bardzo starali się zapomnieć.

Na szczęście zdobywca Europy Anno Domini 1814 Aleksander I nie był komunistą. W sto kilkadziesiąt lat później powstanie warszawskie ocaliło Europę przed sowiecką dominacją. Tragedia i heroizm Warszawy stały się tym wydarzeniem decyzyjnym, które zdefiniowało porządek powojennej Europy. Bez powstania warszawskiego nie byłoby muru berlińskiego i jego upadku. Nie byłoby planu Marshalla i boomu gospodarczego lat pięćdziesiątych w Europie Zachodniej. Nie byłoby fenomenu Brigitte Bardot i Beatlesów, nie powstałoby nawet komando Baader-Meinhof. Komunizm zapewne kiedyś by upadł, ale zważywszy jego większy potencjał względny, nastąpiłoby to pewnie dużo później, a zniszczenia społeczno-gospodarcze byłyby dla Europy przerażające. O tym, jak może wyglądać komunizm na nic nieznaczącym przylądku, pewne wyobrażenie daje sytuacja w Korei Północnej. I choć dzisiejszym mieszkańcom Europy trudno sobie wyobrazić głód, sieć obozów koncentracyjnych i stroje dyktowane przez jednego dyktatora mody, to ich obecną rzeczywistość od tego koszmaru oddzieliła bardzo cienka linia powstańczych barykad w sierpniu i wrześniu 1944 roku w Warszawie...



Militarno-polityczne konsekwencje wybuchu powstania warszawskiego i jego przebiegu definiują stan umysłów i posiadania kilkuset milionów mieszkańców Europy bezpośrednio, a dla mieszkańców reszty świata są pośrednimi przyczynami ich aktualnej kondycji. Paradoksalnie ten polityczny punkt zwrotny, określający porządek powojenny, pozostaje poza świadomością większości ludzi, których warunki życia ukształtował.

Dlaczego tak się stało, pozostaje pytaniem, na które stosunkowo łatwo odpowiedzieć, ale nie to jest przedmiotem mniejszych rozważań.

Prawie wszyscy uczestnicy wydarzeń z końca lata 1944 mogą powtórzyć, że „nie tak miało być"'. Aliantom zachodnim nie powiodła się operacja „Market Garden", która miała być początkiem alianckiej wojny błyskawicznej, prowadzącej do zajęcia znaczną części Niemiec i uprzedzenia w tym dziele armii sowieckiej, w konsekwencji zaś zakończenia wojny przed Gwiazdką 1944 roku. Sowieci zatrzymali zwycięską ofensywę na łuku Wisły na zbyt długo, tracąc także niepowtarzalną szansę zakończenia wojny przed tym terminem. Wreszcie Niemcy przeżyli cud nad Wisłą, w postaci niespodziewanego zatrzymania frontu, po to tylko, by stracić pięć miesięcy, konsekwentnie kontynuując strategię klęski i marnując bezsensownie rezerwy militarne w planowaniu zaczepnych operacji na froncie zachodnim, na którym jedyną strategia z punktu widzenia interesów Niemiec byłaby natychmiastowa kapitulacja. Zachodnich aliantów tłumaczy nieudolność ich dowódców. Operacja „Market Garden" jest szkolnym przykładem błędnego planowania militarnego. Ale dowódcy sowieccy nie popełnili żadnych błędów, poza wykonaniem rozkazu Stalina 2 sierpnia 1944. Świadomość tego, że zatrzymanie frontu jest decyzją polityczną, była obecna wśród sowieckich dowódców niższego szczebla w chwili jej wydania. Co więcej, nie kryli oni tego nawet w prywatnych rozmowach z Polakami. Jeden z moich dziadków (w przeszłości poddany cara Mikołaja II znający dobrze rosyjski) relacjonował taką rozmowę z oficerem sowieckim. W rozmowie tej sowiecki major zwiadu nie krył podziwu dla powstańców, którzy walczą tak długo, a jednocześnie był pełen irytacji na nich, bo to przecież tylko przez ich powstanie „nie idiom wpieriod”. Oficer ten miał pełną świadomość tego, że im później ruszy kolejna ofensywa, tym większy opór niemiecki napotka. Szkoda, bo w jego pojęciu było juz po robocie, a tymczasem ojciec narodu każe czekać. Na swoje szczęście trochę się mylił. Nie docenił głupoty strony niemieckiej.

Gdyby powstanie warszawskie nic wybuchło, honor zakończenia wojny, wobec niemieckie] „strategii klęski" przypadłby armii sowieckiej. Być może w obliczu wkraczania wojsk sowieckich na terytoria niemieckie front zachodni też by się załamał i jakieś postępy zachodnich sprzymierzonych też by się zdarzyły, ale Niemcy i co za tym idzie Europę okupowałby Stalin, Należy podkreślić, że okupacja ta miałaby tragiczny przebieg w pierwszej kolejności dla Niemców. Liczbę ofiar cywilnych niemieckiej ludności uciekającej przed armią sowiecką w trakcie i po ofensywie styczniowej szacuje się na 1.8 do 2,4 miliona (rewizjoniści liczą że było to „tylko" 600 tysięcy). Jakiej liczby byśmy nie przyjęli, należy pamiętać, że armia sowiecka okupowała, poza Śląskiem i Saksonia, słabo zaludnione obszary Rzeszy, na których przed 1939 rokiem mieszkało mniej niż 1/3 ogólnej populacji Niemców. Ile ofiar pochłonęłaby okupacja sowiecka całych Niemiec? Należy przy tym pamiętać, że duża część uchodźców cywilnych, jak śp. hrabina Dőnhoff, znalazła jednak schronienie w zachodnich strefach okupacyjnych. Jaki byłby ich los po zagarnięciu przez Sowietów'? I czy „Die Zeit” kiedykolwiek by wychodził?

Choć zabrzmi to paradoksalnie, powstanie warszawskie ocaliło życie kilku milionom Niemców, o których ich własne władze nie zamierzały zadbać. Ale te kilka milionów Niemców to nie jedyni beneficjanci powstania. Gdyby do końca roku Sowieci opanowali Niemcy, wzmacniając pozycję systemu sowieckiego, to sami Rosjanie przeżyliby opresję stalinowską w znacznie gorszym wymiarze. Nie należy zapominać, że to presja wolnego świata łagodziła stosunki wewnętrzne w sowieckim imperium, Słabość wolnego świata lub jego redukcja do Stanów Zjednoczonych z pewnością pozostawiłaby wolną rękę sowieckiej opresji w Rosji.

Paweł Jasienica napisał kiedyś, że rosyjski chłop w mundurze armii Fersena zwyciężył pod Maciejowicami, wbrew swojemu interesowi klasowemu tłumiąc powstanie kościuszkowskie. Paradoksalnie rosyjski żołnierz w sowieckim mundurze, wykonując rozkaz Stalina i czekając bezczynnie nad Wisłą, działał nieświadomie w interesie Rosji, a nie Sowietów, Pełny sukces militarny armii sowieckiej jesienią 1944 służył bolszewikom, a nie Rosjanom. Stalin źle ocenił sytuację po wybuchu powstania warszawskiego (nie pierwszy raz był w błędzie), a swoją decyzją pogrzebał rozwój imperium sowieckiego. W powstaniu warszawskim należy upatrywać Teutoburskiego Lasu sowieckiego imperium. Podobnie jak Imperium Romanum po klęsce w Teutoburskim Lesie istniało jeszcze dość długo, tak i sowieckie imperium z pozoru miewało się nieźle po powstaniu warszawskim. Ale kluczowy błąd wymuszony tym powstaniem byt w dalszej konsekwencji dla Sowietów niszczący. „Warrusie, zwróć mi moje legiony”, miał się domagać Oktawian po klęsce. O stracone piąć miesięcy militarnej i politycznej koniunktury Stalin mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie i oczywiście do powstańców warszawskich. I chyba te pretensje stalinowcy do dnia dzisiejszego żywią, bo ich wypowiedzi w sprawie oceny powstania brzmią jak skarga Oktawiana.

Dzięki powstaniu warszawskiemu zachodni sojusznicy, pomimo niepowodzenia operacji „Market Garden” i chwilowej utraty inicjatywy strategicznej w Ardenach wykonali swoje cele militarne, opanowując terytoria luźno określone w Teheranie jako strefy okupacyjne, Stalin pozostał z porozumieniami, których nie zamierzał dotrzymać. Została mu biedniejsza, ale za to niepokorna część kontynentu. W efekcie koszty stale utrzymania imperium wzrosły nieproporcjonalnie do zysków. W ten sposób imperium nie przekroczyło nigdy progu rentowności i aż do swojego upadku jechało na kredycie. A linię kredytową ostatecznie wymówił Ronald Reagan.

Gdyby powstanie warszawskie nie wybuchło, świat powojenny wyglądałby znacznie gorzej, pozycja Stalina byłaby zaś znacznie silniejsza niż pozycja Aleksandra I po wojnach napoleońskich A po roku 1949, kiedy Sowieci, opanowali (ukradli) technologię nuklearną, byłaby to pozycja absolutnego władcy Europy. Politycy anglosascy musieliby ten „nic nieznaczący przylądek” definitywnie spisać na straty.


Oceniając globalne skutki powstania warszawskiego, nie sposób nie odnieść się do sytuacji Polski i Warszawy, gdyby powstanie nie wybuchło. Krytycy powstania mają tu klarowny i optymistyczny obraz sytuacji. Gdyby bowiem ono nie wybuchło, nie byłoby 200 tys. ofiar cywilnych, kompletnej ruiny Warszawy i hekatomby ofiar kwiatu młodzieży. No cóż, too good to be true, jak mawiają Amerykanie. Z tego optymistycznego scenariusza można jedynie przyjąć, że prawdopodobne było uniknięcie zniszczenia miasta, chociaż doświadczenie Mińska, bronionego przez przegrywającą armię niemiecką z użyciem żywych tarcz z ludności cywilnej i w 80% zniszczonego w ciągu kilku dni lipcowych wskazuje na coś zupełnie przeciwnego. Nie można wykluczyć, iż Niemcy nie powtórzyliby w Warszawie mińskiej strategii. Zakładając jednak, że Warszawa latem 1944 roku uniknęła losu miasta frontowego, nie należałoby się spodziewać, ze Sowieci tolerowaliby istnienie Polskiego Państwa Podziemnego i jego zbrojnego ramienia w Warszawie. Polskie podziemie stałoby się celem akcji sowieckich służb policyjno-wywiadowczych, które dołożyłyby wszelkich starań dla fizycznej likwidacji jego członków. Gdyby jednak metody policyjne nie skutkowały dezintegracją podziemia w Warszawie, co jest wielce prawdopodobne wobec sprawności konspiracyjnej warszawiaków pokolenia lat dwudziestych, to Sowieci prawdopodobnie posłużyliby się prowokacją celem usprawiedliwienia środków militarnych wobec Warszawy. Prowokowanie polskich powstań miała dobrze przećwiczone już Ochrana, więc NKWD na pewno by sobie z tym poradziło.

Tak więc, po pewnym czasie, mielibyśmy w Warszawie powstanie antysowieckie, sprowokowane przez Sowietów i rozbite przez nich samych. Ale byłaby to wtedy całkowicie wewnętrzna sprawa imperium. Los jakiegoś miasta położonego w głębi imperium nikogo by nie zainteresował, jeżeli wiedza na ten temat w ogóle do kogoś by dotarła. Trzeba pamiętać, że powstanie węgierskie miało swój rozgłos dzięki bliskości granicy austriackiej i generalnie dzięki atmosferze zimnej wojny, której początkiem było powstanie warszawskie. Dla Warszawy latem 1944 i dla jej ludności niebyło pozytywnego scenariusza nawet w perspektywie kilku lat. Proces likwidacji polskiej państwowości nie mógł przebiegać bezobjawowo. A wiara, ze .Sowieci byliby nam łagodniejszym katem, jest albo naiwnością, albo propagandą.

Ten scenariusz, który się zrealizował, był tylko jednym z kilku, możliwych i tragicznych, ale czas i przebieg powstania warszawskiego obok tragizmu i heroizmu dodały mu jeszcze znaczenia. Inne scenariusze postulowane przez krytyków powstania z pewnością byłyby tylko tragiczne. Powstanie warszawskie ocaliło w Europie cywilizację zachodnią. Bez jej przetrwania Polska i Polacy, rozpoznawani przez wrogów cywilizacji zachodniej jako jej immanentny składnik, nie mieliby szans na istnienie w zjednoczonej przez Stalina Europie. Widziane z szerszej polskiej perspektywy powstanie jest tą ofiarą która z całą pewnością przyniosła nam ocalenie narodowe.

Wszystkich skutków swojej decyzji o podjęciu powstania w Warszawie decydenci Polski Podziemnej w krytycznym momencie nie byli w stanie przewidzieć, Nawe dziś ocena a posteriori nie jest kompletna. Ale jedno można powiedzieć z całą pewnością. Podejmując decyzję o wybuchu po wstania, przywódcy Armii Krajowej miel do wyboru dla siebie i swoich podwładnych: kulę w tył głowy w Katyńskim Lesie lub śmierć w walce. Wybrali to drugie i wybrali słusznie! A ponieważ nie była to tylko decyzja dowódców, tym ostatnim żyjącym uczestnikom powstania należy to przyznać.
Adam Witek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:32, 07 Sie 2011    Temat postu:

Sadziłem, że sami rozmawiamy o naszych problemach. Na szczęście w terenie też dobrze widzą problemy polskich sił zbrojnych.

Oto zaprzyjaźnione / chyba / Nowiny Nyskie piórem Janusza Sanockiego ukazują swoje poglądy:

Kiedy płyniesz Nilem – pouczał pewien angielski podróżnik – musisz mieć w łódce murzyńskiego chłopca. Jeśli zaatakuję cię krokodyle, wyrzucasz go za burtę spokojnie płyniesz do brzegu.”
Minister obrony - Bogdan Klich został wyrzucony za burtę przez Donalda Tuska na pożarcie „krokodylom”. Ktoś w końcu musiał zapłacić za totalny bałagan w wojsku, o którym dawno wszyscy wiedzieli, teraz ujawniony przez raport Millera.

Raport, który miał wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej, niczego oczywiście nie wyjaśnia. Trudno bowiem powiedzieć czy bałagan, nie przestrzeganie procedur, brak aktualnych szkoleń pilotów były przyczyną katastrofy, kiedy rosyjscy kontrolerzy lotów informowali załogę polskiego Tupolewa, że znajduje się „na ścieżce i na kursie”, a radiowy wysokościomierz wskazywał błędną wysokość samolotu. Jakie wobec tych faktów znaczenie miał brak aktualnych certyfikatów, czy nie wyznaczenie lotniska zapasowego?

Opisanie wszystkich nieprawidłowości jakie poprzedziły smoleńską tragedię, nie jest jeszcze znalezieniem przyczyny rozbicia się samolotu wiozącego polskiego prezydenta, nie mniej na razie poskutkowało dymisją ministra obrony. Czy ta dymisja załatwia sprawę odpowiedzialności za błędy polskiej strony ujawnione w sprawie smoleńskiej? Bogdan Klich oczywiście był jednym z najbardziej niekompetentnych ministrów obrony w ostatnim 20-leciu. Zupełnie żałosne jest jego tłumaczenie, że „nie miał żadnych raportów o nieprawidłowościach”? To jest właśnie osobiste przyznanie do tego, że się jest zwykłą dupą wołową, a nie tam żadnym ministrem. To przecież minister miał prawo i obowiązek sprawdzić jak jego zarządzenia są wykonywane przez podwładnych, a Klich mówi nam otwartym tekstem, że nie sprawdzał i że jest z tego dumny.

Powstaje pytanie czy Bogdan Klich jest jedynym, który zapłaci za bałagan odkryty niejako przypadkiem? Przypadkiem bo po rosyjskim raporcie nie dało się go już pozamiatać pod dywan. Skala bylejakości, chaosu organizacyjnego po stronie rządu, jaką obnażyły raporty po-smoleńskie, jest przecież ogromna i oczywista. Konsekwencje poniósł tylko minister Klich, kiedy taki np. generał Janicki – dowódca Biura Ochrony Rządu – które całkowicie zaniedbało ochronę prezydenta i całej grupy, po katastrofie dostał awans. Tusk też jasno nie mówi, że Klich wylatuje za przyczynienie się do katastrofy smoleńskiej. Wręcz odżegnuje się od takiego wniosku. Za co wiec następuje dymisja ministra? Albo może: po co jest ta dymisja?


Czytaj całość:http://www.promilito.pl/pro-milito-konferencje-odczyty.htm


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 10:16, 17 Sie 2011    Temat postu:

Po kilku miesiącach dreptania w miejscu, nasze elity polityczne decydują się utrącić pomysł powołania Akademii Lotniczej w Dęblinie.

Przy naszym wielkim pędzie do tworzenia wyższych uczelni, nie jest to pomyśl zaskakujący, chociaż trzeba przyznać, że tworzenie wyższej uczelni poprzez połączenie WIML ze szkołą oficerską, nawet typu wyższego od początku wydawało mi się pomysłem kuriozalnym. Szkoda mi było przede wszystkim Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej, który był dobrą placówka leczniczą i naukową, a nierozważne decyzje szefów resortu MON, przy zwykłej bierności dowódców SP doprowadziły do skutecznego zniszczenia prestiżu naukowego tej placówki, a przejdą lata zanim osiągnie swój medyczny i naukowy poziom.

Cały ten parlamentarny i polityczny zamęt wokół tej uchwalonej już ustawy, wynika z nowych pomysłów likwidacyjnych nowego szefa resortu MON.
Może nie tyle samego ministra obrony, ponieważ jego pojęcie o przedmiocie sporu, jak i osobistej wizji jest żadne, co Platformy Obywatelskiej, która na tym odcinku również chce zaistnieć.

Obecnie po prostu jest to nowy rozdział działania PO w tzw. REORGANIZACJI, która po "historycznych dokonaniach” ministra Klicha, ponownie wraca do wypróbowanej metody łatania budżetu kosztem zmniejszenia struktur wojskowych.

Zatem prawdopodobnie będziemy mieć nową hybrydę w szkolnictwie wojskowym, która z wyjątkiem obniżenia poziomu szkolenia specjalistycznego nie spowoduje niczego godnego uwagi. Pamiętamy dobrze, że dopóki funkcjonowała Akademia Sztabu Generalnego, dopóty do wojsk dopływały kolejne zastępy wyszkolonych oficerów zdolnych do służby w sztabach i wojskach.

Teraz prawdopodobnie czeka nas jeszcze większy zasięg kolejnej dezorganizacji. Wraz z AON ofiarą tych zmian ma paść sam sztab generalny. Od dawna bowiem tli się na warszawskich salonach pomysł pełnego rozbicia tej instytucji i sprowadzenie SG do roli gabinetu planistycznego ministra obrony.

Ciągle bowiem dyletanci powtarzają, że nie może być jednej instytucji, w której odbywa się PLANOWANIE I DOWODZENIE. Niestety nasi rodzimi dyletanci ciągle są władzy, a władza wszystko może, nawet może i czyni to skutecznie-rozwala obronność kraju.

Sam szef SG będzie oczywiście milczał jak dotąd i z pewnością włączy się aktywnie w ten „świetny pomysł”, potwierdzając udzielone mu zaufanie oraz prezentując wraz ze swoimi zastępcami wzorcową lojalność. Wszak stopnie generałów broni jego zastępców do czegoś zobowiązują.

Natomiast emeryci wojskowi, jak zwykle zajmą się swoimi problemami. Pan prezes po uporządkowaniu szeregów po WIELKIM JUBILEUSZU, z zachwytem czyta listy gratulacyjne i z samozadowoleniem wspomina deszcz pochwał i gratulacji, jakie spływały na jego osobę w dniach świątecznych. Postanowił więc szybko podziękować swoim sponsorom zamieszczając w kolejnym słowie prezesa laurkę w sprawie PREZYDENCJI. W swoim wystąpieniu usiłuje przekonać czytelników o znaczeniu tego faktu dla nas wszystkich, jednak zapewne i sam nie jest o tym przekonany, bowiem więcej tam krytyki niż pochwał.
Ponadto emeryci mają inne swoje problemy. Jeden z nich w swoim miesięczniku sprawę stawia otwarcie : PANIE PREZESIE
A MOŻE ZWIĄZEK ZORGANIZUJE KONKURSY?


Z ciekawości przeczytałem. I co się okazuje, naszym rezerwistom marzą się konkursy.

Cytat:
Zarządy naszych kół może mogłyby zorganizować nam konkursy ze znajomości współczesnej armii. Organizacja, uzbrojenie, zasady działania itd. Taka mała rywalizacja będzie odskocznią od trudów dnia codziennego. Nie będzie wstydem gdy okaże się, że kolega sierżant, czy kapitan będzie lepszy od kolegi pułkownika. Nie wszyscy zresztą muszą brać udział w tych konkursach. Co mieliśmy do zadokumentowania, pokazaliśmy służąc w armii. Teraz te sprawdziany będą relaksem i przyjemnością.

Teraz rozumiem, gdzie tkwi zainteresowanie i zauroczenie naszych redaktorów, bowiem nie sądzę, by w jakimkolwiek garnizonie bez inspiracji zrodził się tak głupawy pomysł.

Mimo, że jak oceniają fachowcy drożyzna uderzy w nas jesienią, a emerytury tracą wartość z każdym dniem, my mamy swoje zmartwienia- PREZYDENCJĄ I KONKURSY.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:50, 19 Sty 2012    Temat postu:

Stosunki gospodarczo-polityczne ze Związkiem
Sowieckim po traktacie Ryskim w dwudziestoleciu międzywojennym przedstawiają


dr Ryszard Ślązak
Wojciech Janicki

Opracowanie dotyczy okresu po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej w roku 1920 aż do wybuchu II wojny światowej. Autorzy skupili się na stosunkach gospodarczych na tle ogólnej sytuacji politycznej w ówczesnej Europie.
Wiele ciekawych ocen i faktów pozwala lepiej zrozumieć stosunki polsko-sowieckie i zachowanie naszych sąsiadów w okresie przed wybuchem wojny.

Czytaj całość: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 20:49, 17 Kwi 2014    Temat postu:

[b]Najemnik z Dywizjonu 303. 99 lat temu w Ursynowie urodził się Jan Zumbach…


…pilot, as myśliwski, dowódca słynnego Dywizjonu 303



Genewa, styczeń 1962 roku, elegancki Hotel des Bergues.
Do lekko siwiejącego mężczyzny z ogorzałą twarzą siedzącego przy barze i sączącego whisky podchodzi dwóch ludzi w garniturach.
- Czy pan John Brown?
- Tak, a o co chodzi?
- Prezydent Czombe chciałby z panem porozmawiać. Proszę iść z nami.
We trójkę idą do hotelowej windy i jadą na trzecie piętro, w całości wynajęte przez świtę Mojżesza Czombe, samozwańczego prezydenta Katangi – zbuntowanej prowincji Konga. Przed wejściem do prezydenckiego apartamentu ochroniarze dokładnie przeszukują człowieka o nazwisku John Brown, po czym otwierają przed nim drzwi i gestem zapraszają do środka. Sami zostają przed drzwiami.
Po kilkunastu minutach John Brown wychodzi. Ochroniarze odprowadzają go do wyjścia. Na ulicy mężczyzna wciąga do płuc mroźne styczniowe powietrze i uśmiecha się z satysfakcją pod nosem.
„No, nareszcie zaczyna się coś dziać!” – myśli, idąc szybkim krokiem w kierunku postoju taksówek na Rue du Mont Blanc.
W rzeczywistości ten mężczyzna nie nazywał się John Brown. To był Jan Zumbach – słynny as myśliwski i były dowódca Dywizjonu 303. Bohater Bitwy o Wielką Brytanię, znakomity lotnik, który strącił 13 niemieckich samolotów, kawaler orderu Virtuti Militari. Człowiek, o którym Arkady Fiedler pisał w swojej książce – „Był to chłop na schwał i żołnierz nieulękły”.
Gdyby pan Arkady napisał „Dywizjon 303″ dwadzieścia lat później z pewnością użyłby innych słów, by opisać postać Jana Zumbacha…
Koniec wojny oznaczał dla wielu polskich lotników koniec życia na najwyższych obrotach, życia pełnego chwały i mocnych wrażeń. Powojenna rzeczywistość okazała się dla nich trudniejsza, niż przypuszczali. Z bożyszczów Anglii, noszonych niemalże na rękach stali się ciężarem dla brytyjskiego społeczeństwa, niechcianymi gośćmi, którzy według Brytyjczyków powinni czym prędzej spakować manatki i wracać do tej swojej Polski. Niektórzy na swoje nieszczęście tak postąpili, lądując niedługo po powrocie w ubeckich katowniach. Inni zdecydowali się wtopić w nieprzyjazne im brytyjskie społeczeństwo i rozejrzeć za jakimś spokojnym zajęciem, które pozwoliłoby im związać koniec z końcem.
Janowi Zumbachowi nie uśmiechało się ani jedno ani drugie. Ten uzależniony od adrenaliny zabijaka i awanturnik o szelmowskim spojrzeniu i olbrzymim poczuciu humoru podążył inną drogą. Został przemytnikiem i najemnikiem.
Przemytem zajął się jeszcze w czasie wojny. W końcowym jej okresie latał często z Wysp na kontynent. W jednym z angielskich pubów poznał niejakiego Adama Schulmana, którego rodzina miała w Antwerpii szlifiernię drogich kamieni. Zumbach zajął się ich przerzutem do Wielkiej Brytanii. Interes kręcił się świetnie i do momentu demobilizacji w 1946 roku „Donald”, jak go powszechnie nazywali koledzy (od wizerunku Kaczora Donalda wymalowanego na kadłubie jego Spitfire’a) zgromadził na koncie kilka tysięcy funtów. Po zwolnieniu z wojska wyjechał do Francji i wraz z kilkoma kolegami założył przedsiębiorstwo lotnicze Flyaway Ltd, będące tak naprawdę przykrywką dla jego przemytniczych interesów.
A przemycał dosłownie wszystko i wszystkich. Szwajcarskie zegarki do Francji, złote monety na Bliski Wschód, żydowskich bojowników do Palestyny, poza tym – broń, papierosy, alkohol. Najróżniejsze towary do najróżniejszych krajów. Zawsze o krok przed wymiarem sprawiedliwości.
Jego podwójne polsko-szwajcarskie obywatelstwo (był synem spolonizowanego Szwajcara) znacznie ułatwiało mu poruszanie się po świecie.
Dobra passa skończyła się pod koniec lat 40-tych. Wspólnik go okradł i uciekł do Ameryki Południowej, ponadto w kilku akcjach służb celnych stracił duże ilości kontrabandy, a sam cudem uniknął aresztowania.
Osiadł w Paryżu, ożenił się z dwukrotnie od niego młodszą Francuzką i spłodził syna. Za zaoszczędzone pieniądze założył dyskotekę i restaurację. Zaczął wieść nudne życie biznesmena. Czasami odrywał się od obowiązków i wzbijał w niebo wynajętym samolotem wspominając piękne i straszne dni września 1940 roku, kiedy strącał niemieckie bombowce z nieba nad Londynem.
Pod koniec 1961 roku w jego klubie Saint-Florentin zjawił się człowiek, który złożył mu bardzo ciekawą propozycję. Zumbach szybko pozałatwiał swoje sprawy i zarezerwował bilet lotniczy do Genewy..
Półtora roku wcześniej Kongo – dawna belgijska kolonia uzyskała niepodległość. Powstał rząd z Patricem Lumumbą na czele. Nowy premier odnosił się z nieukrywaną niechęcią do mocarstw zachodnich, za to z coraz większą sympatią patrzył w stronę Związku Radzieckiego. Po kilku miesiącach od objęcia przez niego urzędu najbogatsza i najlepiej rozwinięta część kraju – Katanga ogłosiła secesję. Nowe państwo, którego prezydentem został Mojżesz Czombe, uznała jedynie Belgia licząc na tanie dostawy surowców – głównie złota i miedzi. W 1961 roku Lumumba został zamordowany przez katangijskich żołnierzy. Rada Bezpieczeństwa ONZ zdecydowała o wysłaniu do Konga międzynarodowego kontyngentu, by zapobiec wojnie domowej. W rzeczywistości była to po prostu zbrojna interwencja mająca na celu spacyfikowanie zbuntowanej prowincji. Belgijski garnizon wojskowy szybko się stamtąd ewakuował. W jego ślady poszli biali plantatorzy.
Katanga postanowiła się jednak bronić. Belgijskie i francuskie koncerny wydobywcze licząc na przyszłe kontrakty hojnie sypnęły forsą Czombemu, by miał za co zorganizować armię najemników. Czombe udał się do Genewy na jedyną w swoim rodzaju kampanię rekrutacyjną. Ktoś podpowiedział mu, że misję stworzenia od podstaw lotnictwa wojskowego Katangi warto by powierzyć pewnemu Polakowi…
Zumbach vel Johnny Brown szybko wziął się do roboty. Zakupił kilka myśliwców z demobilu, sprowadził z Wysp polskich mechaników i pilotów, z którymi niegdyś latał i wyruszył do Kolwesi – dawnego ośrodka górniczego, a obecnie głównej bazy katangijskiej zaciężnej armii. Wkrótce zaczęli tam ściągać najemnicy z całego świata: byli komandosi wyrzuceni z wojska za różne przewinienia, poszukiwacze przygód, zwykli przestępcy, męty, włóczędzy i narkomani. Taka to była „armia”… Dowódcą tej zbieraniny został słynny belgijski najemnik – Jean „Black Jack” Schramme. On i Zumbach (znany w Katandze jako Johnny „Kamikaze” Brown) zostali dobrymi przyjaciółmi. Wkrótce nadszedł czas walki.
Polscy piloci z Zumbachem na czele masakrują z powietrza kongijskie wioski wierne rządowi w Kinszasie, potem wchodzi do nich piechota pod dowództwem Schramme’a wyrzynając tych, którym udało się przeżyć nalot. Brodaci, uzbrojeni po zęby najemnicy nie oszczędzają nikogo. Liczba ofiar sięga kilku tysięcy.
Po pewnym czasie cierpliwość szefów górniczych koncernów wyczerpuje się i zakręcają kurek z forsą. Na domiar złego ONZ-owskie myśliwce Saab pilotowane przez Szwedów w ciągu kilku dni niszczą na ziemi całe lotnictwo Katangi. Czombe ze swoją świtą wieje za granicę. Zumbachowi i zwerbowanym przez niego Polakom grunt zaczyna się palić pod nogami. W ostatniej chwili ewakuują się do Angoli.
Johnny „Kamikaze” wraca do spokojnego życia paryskiego biznesmena.
Nie na długo jednak.
W 1967 roku secesję ogłosiła Biafra – bogata w ropę prowincja Nigerii. Biafrańskie siły zbrojne były w podobnej sytuacji jak Katanga kilka lat wcześniej – zupełnie nie posiadały lotnictwa. Jego utworzeniem zajął się sławny w Afryce najemnik. Zgadnijcie kto…
Za 25 tysięcy dolarów Zumbach kupił od francuskiego pośrednika używany i pozbawiony uzbrojenia, ale nieźle utrzymany amerykański dwusilnikowy bombowiec A-26 Invader. Następnie przez Lizbonę trafia do Biafry. Pilotowany przez niego grat pamiętający czasy Drugiej Wojny stanowi całe lotnictwo wojskowe zbuntowanej prowincji. Za bomby służą beczki po ropie wypełnione benzyną, fosforem i kawałkami złomu, które wojownicy z plemienia Ibo ręcznie wyrzucają z samolotu. Na dziobie, w całkowitych ciemnościach siedzi skulony „strzelec pokładowy” ze sznurkiem uwiązanym do nogi. Kiedy znajdują się nad celem pilot Zumbach szarpie za sznurek, a wtedy czarnoskóry wojownik naciska spust karabinu maszynowego umocowanego na sztywno w podłodze, siejąc pociskami na oślep, aż kolejne szarpnięcie nie każe mu przestać. Najciekawsze jest jednak to, że te prymitywne bombardowania okazują się skuteczne! W lipcu 1967 roku podczas nalotu na lotnisko w Makurdi ginie szef sztabu armii nigeryjskiej, a wkrótce potem Zumbach ciężko uszkadza rządowy niszczyciel „Nigeria” blokujący wejście do Port Harcourt.
Niedługo potem jednak nigeryjskie siły rządowe odzyskują inicjatywę, secesja Biafry zostaje stłumiona i tak kończy się kolejna afrykańska przygoda naszego asa. Wraca do Paryża.
Od początku lat 70-tych Zumbach często gości w Polsce. Nie z sentymentu jednak. Jego dobry przyjaciel z Dywizjonu 303 Witold Łokuciewski po przejściu przez stalinowskie więzienia ma teraz rozległe kontakty z PRL-owskimi dygnitarzami. Sam na przełomie lat 60-tych i 70-tych pełnił rolę attache wojskowego w Londynie. Zumbach postanawia mocniej zaangażować się w Polsce.
Obydwaj – Zumbach i Łokuciewski są otoczeni towarzyskim ostracyzmem przez dawnych kolegów z dywizjonu, którzy w większości postanowili zostać po wojnie w Anglii. Łokuciewskiego uznają za zdrajcę, który poszedł na współpracę z komunistami. Zumbachowi wypominają karierę najemnika jako „splamienie honoru polskiego oficera”. Dochodzi też do tego zwykła ludzka zawiść – dawni piloci biedują w Anglii, podczas kiedy Zumbach szasta forsą i stać go na wszystko.
O ile Łokuciewski bardzo cierpiał z powodu odrzucenia go przez dawnych kolegów, to Zumbach nie przejmował się tym wcale. Często pokpiwał z dawnych kumpli, którzy zamiast zająć się zarabianiem pieniędzy przesiadywali w pubach i w swoim hermetycznym środowisku rozgrywali po raz setny kampanię wrześniowa wspominając „jak to dawniej bywało”.
Podczas jednego z pobytów w Polsce Zumbach poznaje podczas jakiejś popijawy generała Edwina Rozłubirskiego – bohatera Powstania Warszawskiego i twórcę jednostek spadochronowych Ludowego Wojska Polskiego. Generał został odsunięty przez komunistów na boczny tor po tym, jak w 1968 roku odmówił wysłania swoich komandosów przeciw protestującym studentom.
Zumbach powołując się na swoje znajomości proponuje generałowi pracę… najemnika w Afryce.
„A co niby miałbym tam robić?” – pyta Rozłubirski
„Dostaniesz kilkudziesięciu bandytów z całego świata, chwycisz ich za mordy i będziesz palił oporne wioski” – wali prosto z mostu Zumbach
Generał propozycji nie przyjął.
Jan Zumbach miał też pewne związki z braćmi Janoszami – głównymi bohaterami afery „Żelazo”. Polegała ona na przeniknięciu współpracowników polskiego wywiadu do zachodnich struktur przestępczych. W jej ramach dokonywano włamań i kradzieży, głównie we Francji i Szwajcarii. Zrabowane łupy trafiały do Polski, gdzie przestępcy mieli zagwarantowaną bezkarność w zamian za „dolę”, którą musieli oddać szefostwu MSW.
Polska przełomu lat 70-tych i 80-tych to także bezpieczne schronienie dla palestyńskich terrorystów – swoje interesy prowadzili tu m.in. Carlos i Abu Nidal. Zumbach oficjalnie działa w Polsce jako przedstawiciel francuskiej firmy produkującej celowniki optyczne. Nieoficjalnie, korzystając ze swoich znajomości czyści magazyny ludowej armii z nadwyżek broni i sprzedaje ją do różnych krajów. Postanawia rozwinąć skrzydła i założyć firmę polonijną. Takie zagranie wymaga jednak dogadania się z bezpieką i ustalenia jaki procent zysków trafi na konto SB. W rejestracji firmy pomaga mu generał Rozłubirski. Pod koniec 1985 roku wszystko jest już gotowe. Zumbach ma niedługo przylecieć z Paryża, by objąć szefowanie firmą.
Nie zdążył. Trzeciego stycznia 1986 roku 71-letniego Zumbacha znaleziono martwego w jego paryskim mieszkaniu. Okoliczności śmierci nie zostały ujawnione do dzisiaj, ale wielu jego znajomych było przekonanych, że nie zmarł w naturalny sposób.
W tym samym roku ciało Jana Zumbacha zostało sprowadzone do Polski i spoczęło na Powązkach. Na grobie nie ma żadnej wzmianki o jego powojennej działalności.
Źródła:
Jakub Mielnik, Pies wielu wojen, Focus Historia, 6.02.2008.
Lynne Olson i Stanley Cloud, Sprawa honoru, A.M.F. Plus Group Sp. z o.o., 2004.
Jan Zumbach, Ostatnia walka, Oficyna Wydawnicza ECHO 2000
Napisane przez: Wiadomosci 3obieg.pl
[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Obserwator




Dołączył: 08 Lip 2008
Posty: 242
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:13, 01 Maj 2018    Temat postu:

v

Pamiętamy i przypominamy czasy, gdy pochody pierwszomajowe obchodzono niezwykle hucznie. Nadano temu dużą rangę, ponieważ, dzień ten został uznany za święto państwowe w 1950 roku. Wszyscy od uczniów poprzez pracujących musieli zebrać się w określonych miejscach, swoje odczekać, by „Ochota” już przeszła, a „Woli „ jeszcze niema. Były i zobowiązania produkcyjne z tym świętem związane, ale było też głośne przemówienie przywódcy.
Co na z tego pozostało? Z okazji Święta Pracy we wtorek 1 maja odbędzie się kilka zgromadzeń publicznych. Pochód organizowany przez OPZZ przejdzie na Trakt Królewski, gdzie zaplanowano wystąpienia i koncerty. Z kolei Łazienki Królewskie zapraszają tego dnia na pełen atrakcji Piknik Europejski.
Jest autentyczny dzień wolny od pracy i mamy święto. I niech tak zostanie, by w kolejnych latach były też długie majówki.
Z tej okazji pozdrawiam tych wszystkich, którzy tu zawitają . Niech portal dalej działa.
Wysyłam bukiet wiosennych kwiatów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> "ŻOŁNIERSKA BRAĆ"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin