Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna Nasze Forum "VOX MILITARIS"

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co inni piszą, a co nas też interesuje....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> PRZECZYTANE W PRASIE I W INTRNECIE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 9:07, 23 Cze 2013    Temat postu:

Szczerski: Niemcy mają brak szacunku dla Polski
Wyślij znajomemu







.
"Niemcy mają ciągłą pokusę by wobec Polaków mieć poczucie wyższości"
Stefczyk.info: "Deutsche Welle" zamieszcza tekst, w którym wylicza zalety posiadania przez Polaków podwójnego obywatelstwa: niemieckiego i polskiego. Jaki cel mają takie akcje zachęcające Polaków do imigracji zza zachodnią granicę?

Krzysztof Szczerski: Tu są dwa istotne elementy. Pierwszy jest taki, że Polacy i tak wyjeżdżają do Niemiec do pracy odkąd otwarto dla nas tamtejszy rynek. Rzecz polega na tym, że strona niemiecka obawia się, że nowa fala polskich imigrantów zwiększy obecność Polaków w Niemczech. A przecież mamy kłopot z uznawaniem przez państwo niemieckie praw Polaków, bo nasi zachodni sąsiedzi nie chcą przyznać Polakom praw, które należą się mniejszościom narodowym. Strona niemiecka obawia się więc, że zwiększający się napływ naszych rodaków, szczególnie ludzi młodych i świadomych swych praw, spowoduje, że pojawi się presja na rozwiązanie problemu polskiej mniejszości narodowej i trzeba wtedy będzie stronie polskiej ustąpić. W artykule w "DW" pojawia się więc zachęta, żeby Polacy porzucili swoją tożsamość narodową - przyjeżdżajcie, ale porzućcie swoją narodowość i stańcie się Europejczykami albo Niemcami - wtedy będziecie mieli więcej praw w Niemczech.
To jest wynik obaw niemieckich przed falą emigracji z Polski, która zwiększałaby swoje znaczenie za zachodnią granicą i zmusiłaby rząd niemiecki, żeby uznać prawa mniejszości polskiej. Druga rzecz, to takie przekonanie, okropne zresztą, że "Niemieckość" jest bardziej wartościowa niż "Polskość". Taki sam apel kierowany jest zresztą do Rumunów i Bułgarów: co wam po tej waszej narodowej tożsamości, nasza, niemiecka jest lepsza od tej waszej, prowincjonalnej. Jest to związane z tym, co nazwać można imperializmem ekonomicznym, z przekonaniem, że można kupić czyjąś tożsamość narodową, bo jest mniej warta. To rodzaj próby ekonomicznego wynarodowienia. Oferta: porzućcie swoją tożsamość dla pieniędzy i pracy, jest dla nas po prostu obraźliwa.

Jakie z tego mogą być konsekwencje dla Polski jako dla naszego społeczeństwa i naszej gospodarki?
Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że sekcja Polska "DW" to nie jest jakaś niszowa, prywatna stacja, tylko jedna z językowych wersji oficjalnego niemieckiego serwisu, jak np. BBC miało narodowe sekcje - tak "DW" ma takie sekcje skierowane do poszczególnych krajów. Warto o tym pamiętać, gdy mówimy o konsekwencjach.
Domagam się, by polski MSZ zażądał wyjaśnień ze strony partnera niemieckiego, czy tego typu polityka jest oficjalną linią polityki niemieckiej wobec Polski i Polaków. Jeśli tak by było, to wymaga to szybkich konsultacji międzypaństwowych, bo nie może być tak, że jedno państwo wobec drugiego występuje z tego typu ofertami. Sytuacja wymaga zatem reakcji polskiego MSZ. Druga rzeczą jest to, ze takie historie pokazują, jak istotne jest, żeby Polacy w Polsce byli wychowywani tak, by czuć dumę z własnej tożsamości. Jeżeli my tutaj będziemy ludziom mówić, że Polskość to nienormalność, jak premier Tusk, i że tożsamość narodowa nie ma znaczenia (a tak robi obecny rząd podkreślając, że Europejskość jest ważniejsza niż Polskość), to tego typu oferta strony niemieckiej będzie przez młodych Polaków przyjmowana. To powoduje, że my tę grupę, która wyjeżdża, po prostu tracimy. Cały czas się mówi o tym, że młodzi Polacy wyjeżdżają za chlebem, ale wrócą - tylko, że jeżeli nie będzie się w nich zaszczepiało Polskości to oni nie wrócą, bo nie będą wiedzieli po co, nie będą wiedzieć kim są: Europejczykami, Polakami czy Niemcami. To też pokazuje, jak ważna jest edukacja w Polsce. Sąsiedzi już mają wobec nas plany, pytanie jest co my z tym dalej zrobimy.

Jaki to ma wpływ na stosunki między Polakami i Niemcami?

Jest w tym coś głębokiego - to przekonanie, że polityka, gospodarka i kultura Niemiec są wyższe niż te polskie. To próba ugruntowania w nas samych przekonania, że relacje między Niemcami a Polską mogą być tylko hierarchiczne. Niemcy mają ciągłą pokusę by wobec Polaków mieć poczucie wyższości. Inaczej nigdy by się na takie słowa jak w "DW" nie odważyli. To poczucie "naturalnej" zwierzchności nad innymi już nie raz gubiło Niemców i powinni się go wystrzegać, ale najwyraźniej mają z tym problem. Dziś widać je najsilniej w przekonaniu, że my jesteśmy częścią ich ekonomicznej i politycznej strefy wpływów. Możemy ewentualnie dostarczać na rynek niemiecki pracowników i półprodukty, ale nie jesteśmy dla nich partnerami w innowacyjności i nowoczesnych technologiach. To jest coś, co mnie bardzo niepokoi. Takie propozycje jak te z "DW" nie są ofertami dla partnera, to nie jest myślenie: przyjedźcie do nas, przywieźcie kulturę, obyczaje, przedsiębiorczość, innowacyjność i będziemy dumni z tego co będziecie u nas robić. Odwrotnie, Niemcy proponują, żeby do nich przyjechać i zostawić Polskość przed granicą. Moim zdaniem taki ton nie powinien nigdy mieć miejsca i powinien być zwalczany przede wszystkim przez stronę niemiecką, bo on nie buduje zaufania między naszymi krajami i narodami.

Czy zdaniem pana posła jest to jakaś spójna polityka: ta oferta przyjazdu do Niemiec i wyemitowanie takiego serialu jak "Nasze matki, nasi ojcowie"?

To wyrasta z tego wspólnego korzenia, którym jest brak szacunku dla Polski. Minimum szacunku dla Polski spowodowałoby, że ktoś kto taki serial produkuje i emituje, zastanowiłby się, czy to nie jest dla kogoś obraźliwe. Jak mam do kogoś szacunek to zastawiam się, jak ta druga osoba może zareagować. Ten serial pokazuje absolutny brak szacunku dla Polski. Jak widać, musimy go po prostu dla siebie wymuszać, bo nie jest on oczywisty i naturalny, tak jak być powinien. Oczekuję, że przez reakcję rządu na tego typu seriale czy teksty jak ten opublikowany na "Detsche Welle", będziemy się upominali o szacunek dla samych siebie. Jak widać niestety nie możemy dziś liczyć na właściwy respekt dla nas - a nie możemy sobie pozwolić na ignorowanie nas. Dlatego, niestety, jeżeli Niemcy sami nie zmienią stosunku do nas, to my to powinniśmy go wyegzekwować odpowiednimi krokami politycznymi.

rozmawiała Magdalena Czarnecka


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:41, 29 Cze 2013    Temat postu:

Polska Tuska bankrutuje. Ile mamy długów?

Nie 870 miliardów, jak pokazuje "licznik długu", ale już ponad 6 bilionów złotych i 60 miliardów odsetek rocznie. Kwota ta rośnie w tempie zastraszającym. Zbliżamy się właśnie do 100 proc. deficytu budżetowego. Ale i to nie koniec złych wiadomości.

Jadąc przez Centrum Warszawy, można w korku urozmaicić sobie czas oglądaniem "liczniku długu" ustawionego na rogu ulic Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Jednym z inicjatorów jego ustawienia był prof. Leszek Balcerowicz, co jest ironią historii, gdyż dzisiejszy stan finansów państwa jest w dużej mierze wynikiem złej polityki Leszka Balcerowicza. W chwili, gdy piszę te słowa, "licznik długu" pokazuje kwotę 873,2 miliarda złotych i rośnie w zastraszajacym tempie. Jeśli policzymy dług na jednego mieszkańca (podzielimy całą kwotę przez ilość Polaków), otrzymujemy 23 845 złotych, co jest o tyle manipulacją, że obejmuje on wszystkich żyjących Polaków rozumianych jako obywatele Polski. Tymczasem około 3-4 milionów Polaków majacych dowody osobiste wydane przez nasz kraj pracuje za granicą, oni długów nie będą spłacać.

Nie będą ich też spłacać urzędnicy (niemal milion osób), emeryci (ok 7 miliona) i renciści. Aby realnie pokazać poziom zadłużenia przeciętnego Polaka, należy kwotę podzielić przez ilość czynnych zawodowo Polaków i dzieci. Wówczas okazuje się, że każdy z nas ma do spłacenia ponad 50 tysięcy długu. Tyle samo ma do spłącenia również każde rodzące się dziecko. Ot, takie becikowe w wydaniu Donalda Tuska.

Rzecz w tym, że osławiony "licznik długu" pokazuje nie całkowity dług, a tylko kwotę zadłużenia wewnętrznego, a więc tyle, ile państwo jest winne swoim obywatelom (np. w obligacjach). Jest to tylko jeden filar zadłużenia i to, paradoksalnie, najmniej bolesny. Do zadłużenia wewnętrznego dochodzi zadłużenie zagraniczne, a więc pieniądze, które polski rząd pożyczył od innych rządów. Z danych NBP wynika, że jest to kwota dochodząca do 300 miliardów euro, a więc ok 1,2 biliona złotych.
Piszę około, bo zależy to od kursów walut. A więc zadłużenie wewnętrze i zagraniczne to ok. 2,1 biliona złotych. Ale i to nie koniec.
Zadłużenie systemu emerytalnego (nie zadłużenie ZUS) wynosi dziś ok 3,7 biliona złotych. Co to jest zadłużenie systemu emerytalnego? To sumy, które system emerytalny zabiera pracownikom płacącym składki, a które powinny do nich wrócić. Innymi słowami: to zobowiązanie państwa wobec przyszłych emerytów z tytułu pobieranych przez nich składek. Z wyliczeń ekonomistów Centrum im. Adam Smitha wynika, że dzisiejsi przedsiębiorcy nie mają już co liczyć na emerytury w przyszłości, bo system emerytalny jest niewydolny i bankrutuje. Aby utrzymać jego płynność finansową, należałoby zdobyć właśnie te 3,7 biliona złotych. Tyle bowiem brakuje, aby w przyszłości wypłacać pracownikom emerytury na podstawie wpłacanych przez nich dzisiaj składek. Także i ta kwota zwiększa sie w tempie lawinowym, bo składek do skarbu państwa trafia coraz mniej, zobowiązań jest coraz więcej wskutek patologicznego systemu rent i emerytur. Więc niebawem z 3,7 biliona zrobi się 4 biliony.
Do tego należy dodać zadłużenie wynikające z idiotycznych inwestycji unijnych. Jego paradoks polega na tym, że trudno je oszacować. Podam kilka przykładów. W Mszczonowie wybudowano baseny termalne za pieniądze UE. Ich utrzymanie jest kosztowne, dopłaca do niego polski podatnik ok 200 mln zł rocznie. Ponad 100 milionów kosztuje utrzymanie basenów geotermalnych w Lidzbarku Warmińskim. Około 200 milionów złotych rocznie dopłacamy do Stadionu Narodowego.

Brakuje danych, aby policzyć wszystkie inwestycje powstałe z "dotacji" unijnych. Jednak inwestycji jest kilka tysięcy, kosztują coraz więcej i kosztować będą jeszcze więcej.Na dzień dzisiejszy jest to, moim zdaniem, kilkadziesiąt miliardów euro, ale brak dokładnych danych nie pozwala tej kwoty sprecyzować.
No i sprawa piąta: zadłużenie polskich gospodarstw domowych. Jak wynika z danych, to kwota około 40 miliardów (dane NBP z kwietnia 2013 publikowane przez "Dziennik"). Do tego dochodzą zadłużenia z tytułu kart kredytowych, gzywien, mandatów itp.

Sprawa szósta: zadłużenie polskich samorządów. Z informacji Portalu Samorządowego wynika, że na koniec 2012 roku zadłużenie wszystkich polskich gmin wyniosło 2 miliardy złotych. Do tego zadłużenie powiatów, miast, województw - kolejne miliardy złotych.

Ale i to nie koniec niespodzianek. W lutym tego roku dowiedzieliśmy się, że deficyt budżetowy zaplanowany na rok 2013 został wykorzystany w 60%. W kwieniu mówiono już o poziomie 80-90%. Jeśli to prawda, to właśnie teraz, w połowie roku, deficyt budżetowy powinien dojść do 100 procent, ergo: powinien zostać wykorzystany cały. Szukam w internecie danych na ten temat. Szukam, szukam i znaleźć nie mogę. Z reguły dane na temat zadłużenia publikowane są co kwartał. Kwartał właśnie się skonczył. Zamiast informacji o stanie finansów państwa, dostalismy informacje o alarmach bombowych, których sprawcy zostali wypuszczeni, bo nie było dowodów ich winy.
2,1 biliona złotych (dług wewnętrzny i zewnętrzny) połączony z zadłuzeniem systemu emerytalnego (3,7 biliona złotych) daje kwotę 5,8 biliona złotych. Jeśli do tego dołożymy zadłużenie samorządów, konieczność opłacania bezsensownych unijnych inwestycji, zadłużenia gospodarstw domowych i wszystko inne - kwota przekracza już 6 bilionów złotych i ciągle rośnie. Kilka miesięcy temy jeden z tabloidów podał, że obsługa długu zagranicznego kosztuje nas rocznie 60 miliardów złotych.
Teraz podzielmy sobie 6 bilionów przez ilość Polaków czynnych zawodowo i ilość dzieci. Niech każdy sobie odpowie na pytanie z jakim bagażem długu zostawiła go ekipa Donalda Tuska.
Dwa lata temu napisałem ksiażkę "Imperium marnotrawstwa" o wydawaniu publicznych pieniędzy w Polsce. Wieszczyłem tam, że państwo zbankrutuje niebawem. Te moje przewidywania właśnie się sprawdzają, wbrew lemingom (także nowoekranowym), którzy z tej tezy się śmiali. Bankructwo państwa jest faktem, a problemy OFE i ZUS-u to tylko jego objaw.
PS. Od wielu lat twierdzę, że rząd Donalda Tuska powinien skończyć w kryminale. Nie tylko za doprowadzenie Polski do gospodarczej zapaści. Ale za to przede wszystkim.
Leszek Szymowski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:02, 18 Lip 2013    Temat postu:

KOLEJNE CIĘCIA W MON
W I półroczu 2013 roku Pan Donald Tusk i jego ekipa, osiągnął rekordową dziurę budżetową. W ciągu raptem sześciu miesięcy „konstruktywnej działalności” zabrakło w budżecie aż 24 mld. zł. Mętne tłumaczenia ministra Finansów, że to skutki kryzysu, że NBP czegoś nie zrobił, że … , nikogo już nie przekonują. Ten rząd nie ma pomysłu na Polskę. To jedynie marna administracja, a nie przywódcza rola w służbie narodu. Polacy od lat widzą jedynie bezsensowny wzrost wydatków na administrację, niekompetencję, nonszalancję i bezkarność wysokich urzędników oraz przede wszystkim brak koncepcji rozwoju gospodarki. Sztucznie budowany wizerunek ( PI ), wysokie słupki rzekomego poparcia społecznego, nikogo już nie wzruszają.
Słyszymy, że 2/3 owych brakujących pieniędzy rząd chce uzyskać poprzez dalsze zadłużanie państwa, a 1/3 w wyniku oszczędności (cięć) w poszczególnych resortach. Nie ma tu jednak mowy o ograniczeniach w wydatkach na kancelarie premiera, prezydenta, czy też parlamentu – co to, to nie. Nie ma mowy o likwidacji furtek w ustawie kominowej, które umożliwiają w instytucjach państwowych i samorządowych zarobki przekraczające ustawową sześciokrotną średnią krajową nawet o 60 razy. Rząd premiera Donalda Tuska nie przewiduje też ograniczenia kosztów poprzez likwidację części samochodów służbowych, nie przewiduje także likwidacji nawisu 100 tysięcy zatrudnionych przez siebie pracowników administracyjnych, którzy żadnego dochodu narodowego nie przysparzają. Oczywiście pan Donald Tusk nie przewiduje takich oszczędności, bo na tych właśnie wydatkach opiera się jego władza w Polsce, bo to urzędnicy administracyjni i ich rodziny stanowią w ogromnej części żelazny elektorat PO. Znacznie łatwiej zadłużać państwo i sięgnąć do kieszeni Kowalskiego oraz zabrać tam gdzie jego żywotne interesy.
Gdzie w takim razie pan premier chce ciąć – odpowiedź jest łatwa do przewidzenia, bo ten manewr ćwiczono już wielokrotnie – najłatwiej i najmniej boleśnie można zabrać duże pieniądze emerytom, związkowcom i w wojsku.
Jak słyszymy tylko w MON-ie ma być „wygospodarowane” ok. 3,3 mld. zł. Wieje zgrozą. Nasza niedoinwestowana armia ma być ponownie boleśnie ograbiona. Nikt nie pyta – co z przygotowanymi kontraktami, co z opóźnionym o 6 lat programem śmigłowcowym, co z kończącymi się resursami w Marynarce Wojennej, co z polską tarczą antyrakietową, co z archaiczną obroną powietrzną kraju, co z ilościowym wzmocnieniem lotnictwa, co wreszcie ze szkoleniem rezerw ? To wszystko bierze w łeb. Takiej zapaści armii, naszych zdolności do obrony ojczyzny, nikt nie pamięta. Ten stan można przyrównać do sytuacji sprzed 225 lat z okresu Sejmu Czteroletniego.
To wówczas – Hetman Wielki – Ksawery Branicki nie patrząc na rosnącą militarną potęgę państw sąsiednich, ich wrogą politykę wobec Rzeczypospolitej, sprzeciwiał się ustanowieniu nawet małej zaciężnej armii w liczbie 100 tysięcy wojskowych, grzmiąc z sejmowej trybuny „…po co nam zaciężna armia – panowie bracia – Polska nierządem stoi, w razie wojennej potrzeby, jak chwycimy za szable, jak zaczniemy rąbać, to kto nam się oprze…”. Jak to się dla Polski skończyło, wszyscy wiemy. Pan Donald Tusk też mówił w Sejmie RP takie słowa: „…po co nam silna armia, przecież nikt nie dybie na nasze granice...”. Jego ministrowie (ON, SZ, SW) po mistrzowsku realizowali plan niszczenia pozycji Polski w regionie oraz rozkładu zdolności do obrony swej integralności i niepodległości.
TP
Czytaj całość: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 11:10, 25 Lip 2013    Temat postu:

Kontrwywiad donosi na wiceministra



Służba Kontrwywiadu Wojskowego wystąpiła do prokuratury przeciwko gen. Waldemarowi Skrzypczakowi w związku z nieprawidłowościami przy zakupie sprzętu zbrojenioweho - pisze "Rzeczpospolita".

Generał Waldemar Skrzypczak to dziś najpotężniejszy człowiek w polskiej armii. Jako wiceminister obrony narodowej odpowiada on m.in. za zakupy nowego sprzętu dla wojska – to strategiczna działka w MON.

Według informacji „Rz", SKW podejrzewa generała o lobbing dla koncernów zbrojeniowych. Chodzić ma m.in. o jeden z koncernów izraelskich, który chce sprzedać Polsce samoloty bezzałogowe. Potwierdziliśmy to w kilku źródłach – w SKW, w armii oraz w sferach rządowych.

W rozmowie z „Rz" generał zaprzecza, że prowadzi lobbing dla jakiejkolwiek firmy. Przyznaje jednak, że osobiście zna niektórych szefów izraelskich firm zbrojeniowych i pracujących dla nich lobbystów. Wspomina m.in. o Yedidia Yaarim, szefie koncernu Rafael, który dostarcza do polski pociski „spike".

– To, że znam „Didiego", nie zmienia faktu, że nie jestem zadowolony ze „spików" i bez zmian konstrukcyjnych nie zgodzę się na dalsze zakupy – tłumaczy „Rz".

Jak ustaliliśmy, SKW ostatnio nie przedłużyła generałowi certyfikatu dostępu do informacji o klauzuli „ściśle tajne" – a to najważniejsze tajemnice państwowe. W praktyce bez takiego certyfikatu Skrzypczak nie może wykonywać swych obowiązków, bo większość spraw dotyczących armii i jej uzbrojenia to tajemnice najwyższego rzędu.

Generał przyznaje, że 6 lipca skończyło mu się poświadczenie bezpieczeństwa ze strony SKW. Przekonuje jednak, że to wynik jego zaniedbania – miał zbyt późno złożyć ankietę, która stanowi podstawę do przedłużenia dostępu do tajemnic państwowych.

Ankieta taka to drobiazgowe prześwietlenie kandydata. Zawiera drażliwe pytania, dotyczące nie tylko spraw majątkowych, ale także rodzinnych i obyczajowych 
(w tym o związki pozamałżeńskie), a także stanu zdrowia psychicznego i skłonności do używek.

– Spóźniłem się z dokumentami i dlatego SKW nie zdążyło mi przedłużyć poświadczenia bezpieczeństwa – zapewnia Skrzypczak. I dodaje, że szef MON Tomasz Siemoniak osobistą decyzją przyznał mu dostęp do tajemnic państwowych na dwa miesiące.

Generał przekonuje też, że oficjalnie nic nie wie o doniesieniu SKW do prokuratury. Nie dziwi go jednak zainteresowanie kontrwywiadu wojskowego.

– Mam wrażenie, że cała ta historia to zemsta na mnie. Jako wiceminister odpowiedzialny za zakupy uzbrojenia przeciąłem wiele patologicznych układów, żerujących na armii. Byłem straszony przez lobbystów, że źle się to dla mnie skończy – mówi.

SKW nie chce w tej sprawie udzielać informacji. Dyrektor gabinetu szefa SKW płk Krzysztof Dusza oświadczył nam: – Służba Kontrwywiadu Wojskowego nie udziela informacji na temat prowadzonych działań.

Bez względu na to, czy SKW znalazło dowody na naruszanie prawa przez generała, czy też jest to personalna rozgrywka w środowisku handlarzy bronią, to doniesienie przeciw Skrzypczakowi stanowi duży polityczny problem dla premiera Donalda Tuska.

Skrzypczak to były dowódca wojsk lądowych, nominację dostał jeszcze w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości. Po zmianie władzy wszedł w ostry konflikt z ministrem obrony z Platformy Bogdanem Klichem.

W 2009 r. po śmierci kpt. Daniela Ambrozińskiego w Afganistanie zaatakował cywilne kierownictwo ministerstwa. „Ukochani przez Boga umierają młodo" – mówił, witając trumnę żołnierza. Zaraz potem zarzucił politykom, że wysyłając żołnierzy na wojnę, nie wyposażyli ich w odpowiedni sprzęt. „Dlaczego dopiero trzeba było śmierci kpt. Ambrozińskiego, by pomyślano o lepszym wyposażeniu i uzbrojeniu żołnierzy?" – grzmiał, nawiązując do słów premiera, który po tej śmierci przyznał, że w Afganistanie brakuje sprzętu.

Cywilom z MON Skrzypczak zarzucił, że wojnę znają tylko z filmów. „Nie biurokracja ma nam mówić, czym walczyć. To my wiemy, czym mamy walczyć i chcemy, żeby nas słuchano. Zabrano nam kompetencje, zostawiając odpowiedzialność. Czy nadejdzie czas, że ktoś, kto zaniedbał te kwestie, poniesie odpowiedzialność?" – pytał nad trumną żołnierza.

Więcej: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 11:52, 27 Lip 2013    Temat postu:

komentarze
PMZ (gość) pisze: 25 lipca 2013 12:11:02 Skrzypczak miał wiec racje, że lobbyści bardzo się interesują nadchodzącymi kontraktami w zbrojeniówce. Zatem lobbyści właśnie postanowili go zaatakować używając do tego wojskowej razwiedki. No chyba, że to wynik niedawno nawiązanej współpracy SKW z FSB, o której pisano. Jak na razie tandem Siemoniak-Skrzypczak stanowi jeden z niewielu pozytywnie wyróżniających się kompetencyjnie zespołów ministerstw na tle całej reszty pożal się boże rządu Tuska. Najwyraźniej nie wszystkim podoba się, że Skrzypczaka nie da się zbajerować folderami reklamowymi, bo zna się na wojskowym rzemiośle. Przy czym wcale nie byłbym zaskoczony, gdyby za tą prowokacją stały koncerny z kraju, o którym się mówi w artykule. Nie należy zapominać, że istnieją wiarygodne poszlaki, iż Izrael sprzedał Rosji kody źródłowe do bezzałogowców dostarczonych Gruzji tuż przed wojna rosyjsko-gruzińska. Już tylko z tego powodu, w przypadku dostarczania bazzałogowców dla Polski firmy z Izraela w ogóle nie powinny być brane pod uwagę. Mam tylko nadzieje, że Skrzypczak w kwestii wojska nie zmieni żadnych z żelaznych zasad, którymi się kierował i wyrwie wreszcie ten chory lobbing z MON z korzeniami. W porównaniu z psychiatrą to Skrzypczak na prawdę jest gigantyczną jakościową zmianą w zarządzaniu MON-em.
- damovski (gość) pisze: 25 lipca 2013 08:08:39 Dziwnym trafem, gdy ministrem obrony był Klich to SKW nie informowała nikogo, że think-tank prowadzony przez żonę pana Klicha dostaje dotacje od rządu Republiki Federalnej Niemiec... A są to informacje publikowane otwarcie w internecie Smile.
He, he, he, coś to III RP wygada dokładnie jak upadająca I RP gdzie magnaci reprezentowali interesy wszystkich innych państw tylko nie Polski, dzięki temu, że byli opłacani przez lobbystów z tych krajów... Jak sytuacja powinna być rozwiązana?
1) NIK powinien dokonać pełnej kontroli działa M.O. oraz przeanalizować zakupy pod katem preferowania danych firm z np. Izraela;
2) Jeśli zarzuty się potwierdzą -> dymisja + w normalnym kraju prokurator;
3) Jeśli zarzuty się nie potwierdzą -> dymisje w SKW + śledztwo dlaczego SKW chce utrącić członków rządu? Smutek, A.
- insider (gość) pisze: 25 lipca 2013 13:35:58 Cywilna kontrola nad służbami nie istnieje. Tylko tam gdzie kolesie, ze służb aktualnych lub byłych robią biznesy jest zasłona milczenia. Jak rozbija się ten układ albo próbuje go rozbić to jest gwałtu rety. Gdzie było SKW gdy robiono za Klicha wały kupując wielokrotnie przepłacone Bryzy bez przetargu po tym jak załatwili to lobbyści z USA? Gdzie był jak Bumar chciał na lewo opędzlować Radwar? Gdzie był jak stada lobbystów załatwiały zakup nie nadających się do niczego izraelskich bsl dla PKW Afganistan? Dlaczego nic nie zrobiły w tej sprawie? Co robi SKW w sprawie walów w Inspektoracie Uzbrojenia, gdzie normalnym jest że pracują w nim osoby które mają przedstawione zarzuty prokuratorskie? Jakim cudem nadal mają poświadczenie bezpieczeństwa? Co robi by wyjaśnić dlaczego kupujemy kilka razy drożej niż cały świat silniki do MiG-29 od firmy pośrednika działającego w Polsce a nie od producenta? Tych dlaczego można mnożyć do woli. Skrzypczak nie jest rycerzem bez skazy ale w tym śmierdzącym bagnie jaki jest MON jawi się niemal jak zbawca. 1021939 (gość) pisze: 25 lipca 2013 12:45:41 W naszym kraju tak jest, że osoba wyróżniająca się swymi poglądami a zwłaszcza pro-polskimi musi być prześladowana aż do usunięcia z zajmowanego stanowiska. Natomiast mierni ale wierni mają się całkiem dobrze mimo, że ich działania są szkodliwe dla kraju i społeczeństwa. - GR Jackowo pisze: 26 lipca 2013 06:31:18 Okazuje się że to redakcja Rzeczpospolitej działa na rzecz lobbystów pisząc takie bzdury uderzające w jednego z lepszych ministrów tego marnego rządu. jjp - (gość) pisze: 25 lipca 2013 19:56:40 zbawca, który bierze kasę, upomina się o niąWink brawo, najwyraźniej zasłużyliście na takich "fachowców" - Smt (gość) pisze: 25 lipca 2013 14:35:01 Ja tam wierzę w profesjonalizm służb i na pewno, skoro skrupulatnie prześwietlają gen. Skrzypczaka, coś jest na rzeczy. Nie róbmy polityki i nie dopatrujmy się polityki wszędzie- przecież wszyscy normalni ludzie wiedzą, że układu nie ma a ich tropiciele, przynajmniej ci najgłośniejsi, pasują do psychuszki. W końcu zapanowała polityka miłości do zasad, a skończyła się miłość do paranoi. - ormal pisze: 25 lipca 2013 14:23:43 Kto miał do czynienia z MON-em, ten wie, że tam się nadaje tylko granat. Oni nawet na pisma nie odpowiadają, bo ich zdaniem KPA ich nie dotyczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:14, 10 Wrz 2013    Temat postu:

Jeżeli uwidacznia się brak zainteresowania planami zmian emerytalnych, to może nostalgia za minionym okresem spowoduje przeczytanie oceny naszego wojska, bowiem, to nie tylko domena obecnych, ale również przyszłość następnych pokoleń. To, co na naszych oczach garstka decydentów zrobiła z wojskiem, mogło zaistnieć również dlatego, że rezerwistom było obojętnie, co dzieje się w siłach zbrojnych.
Warto przeczytac wywiad z ministrem Szeremietiewem.
SZEREMIETIEW: BEZSILNE SIŁY ZBROJNE


O przyczynach niezdolności polskiej armii do obrony kraju z prof. Romualdem Szeremietiewem rozmawia Wiesława Lewandowska



Wiesława Lewandowska: – Prezydent Bronisław Komorowski jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, w dniu ich święta mówił, że w ciągu dwudziestu paru lat w polskiej armii doszło do pozytywnych zmian. A z drugiej strony w niedawno opublikowanej z inicjatywy prezydenta “Białej księdze bezpieczeństwa narodowego” obok podobnego optymizmu pojawiają się i bardzo niepokojące wątki – które wychwytuje Pan w swoich publikacjach – że w cały system bezpieczeństwa narodowego jest nieefektywny, bo marnowane są środki, a wszelkie działania reformatorskie są niespójne i prowadzą do osłabienia sił zbrojnych. Naprawdę trudno zrozumieć ten chaos wokół polskiego wojska, tę niespójność ocen i myślenia.

Prof. Romuald Szeremietiew
: – To prawda. I trudno zrozumieć samego prezydenta Komorowskiego, człowieka związanego z obronnością od początków III RP, który w swoim wystąpieniu 15 sierpnia chwaląc dotychczasowe dokonania zarazem przyznał, że w istocie nie mamy armii, która byłaby zdolna obronić kraj. To było naprawdę wstrząsające wyznanie, bądź co bądź, Zwierzchnika Sił Zbrojnych! Ale jeszcze bardziej szokujące jest to, że Komorowski, tak tylko przy okazji, między wierszami i z właściwą sobie beztroską, potwierdza tę od dawna oczywistą prawdę.
Pan tę oczywistą prawdę o rozkładzie polskiej armii przypomina od wielu już lat.
Tym bardziej dziwię się, że dopiero teraz wypowiada ją człowiek, który latami zajmował wysokie stanowiska w MON i nawet z tego powodu uchodzi za znawcę wojska (tu stawiam znak zapytania). Bronisław Komorowski został pierwszy raz wiceministrem obrony narodowej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i od tamtego też czasu nieprzerwanie pełnił jakieś funkcje związane z obronnością (w kolejnych rządach lub w komisjach sejmowych). W sprawach armii często wypowiadał się również jako marszałek Sejmu. To na nim spoczywa spora część odpowiedzialności za obecny stan polskiej armii, a sytuacja naszych sił zbrojnych powinna być mu dobrze znana.
Pan Prezydent mówił przede wszystkim o pozytywnych zmianach w wojsku, o tym, że ilość przeszła w jakość…
W jaką jakość?! Sądząc po defiladzie 15 sierpnia jakość trudno dostrzec. Najcięższym sprzętem, jaki pokazano był czołg z I wojny światowej jadący na lawecie, oraz karabin maszynowy Hotchkiss na furze ze stertą siana.

To przez sentyment do historii, a Pana zdaniem to doskonała ilustracja obecnego stanu armii?
Rzeczywiście, odebrałem tę defiladę jako swoisty symbol tych zmian, o których mówił prezydent… Przed trybuną defilowały oczywiście i elementy “współczesnego” uzbrojenia, w pojedynczych egzemplarzach i w większości starocie; transportery rozpoznawcze BRDM, konstrukcja z lat 60-tych, armato haubica Dana wzór 1977, także zabytkowy zestaw przeciwlotniczy Osa z 1974 roku. A do tego nad prezydentem fruwały samoloty Iskra, które na złomie powinny być już od trzech lat, oraz trzy leciwe śmigłowce MI-24, będące w służbie od 1978 roku.
Nowoczesne śmigłowce podobno wkrótce się pojawią.
Podobno, ale tymczasem zapowiadane są cięcia budżetu armii o ponad 3 mld. zł. Tegoroczny budżet MON nominalnie wynosi ponad 30 mld. zł, z czego połowa to pozycje stałe, które nie mogą podlegać cięciom (pensje, emerytury). Ponadto trzeba płacić np. agencjom ochrony za pilnowanie koszar. Ciąć można jedynie wydatki na zakupy i badania uzbrojenia (ok.10 mld w tym budżecie) – zabranie 3 mld. stworzy zatem poważną wyrwę i odbije się negatywnie na planowanych przez MON programach modernizacyjnych. Taką to obietnicę otrzymała armia w dniu jej święta.
Mamy armię zawodową, jesteśmy w NATO, a chlubą polskiej armii stały się misje zagraniczne podejmowane w ramach sojuszniczych zobowiązań. Teraz polski rząd z dumą zapowiada “powrót do domu”.
Ku memu zdziwieniu, prezydent Komorowski dopiero teraz stwierdził, że zbyt łatwo posyłaliśmy żołnierzy na misje zagraniczne. Ponadto czy można mówić, że było to lekkomyślne, skoro wcześniej przekonywało się o wielkim znaczeniu misji dla Polski. Jest oczywiste, że w przypadku użycia wojska trzeba postępować rozsądnie, ale prezydent nie powinien wypowiadać się na ten temat publicznie w taki sposób.

Minister Klich w swoim czasie mówił, że dzięki tym trudnym misjom polski sztandar będzie w świecie lepiej widoczny…
A Komorowski tego wówczas nie prostował. Zdaje się, że prezydent bardzo chce być wybrany na drugą kadencję i ktoś mu doradził, że zganienie misji może dać poparcie środowisk krytykujących polskie zaangażowanie w Afganistanie. Ze swej strony nie byłem entuzjastą misji zbrojnych; uważałem, że jest to trudny obowiązek, który podjąć trzeba, za każdym razem jednak miarkując, na ile nas stać i co dzięki temu zyskujemy. I w praktyce nie wyszło nam to najlepiej. Mogę więc zrozumieć to, co powiedział Komorowski, ale takich rzeczy – podkreślam – nie należy mówić publicznie. Te sprawy należy załatwiać poufnie, drogą dyplomatyczną, a nie przez sceny balkonowe! Wypowiedź Komorowskiego zabrzmiała co najmniej niezręcznie. W ten sposób prezydent RP dostarcza argumentów tym, którzy chcą osłabić nie tylko pozycję Polski w NATO, ale i obecność amerykańską w Europie.
Za to zapowiedź” koniecznej ale trudnej” reformy systemu dowodzenia w polskiej armii brzmi już chyba nieco lepiej? Jak Pan ocenia te plany?
Cóż, mam nadzieje, że skoro będą cięte wydatki na armię, to może zabraknie pieniędzy na tę właśnie nieszczęsną reformę, która będzie oznaczała – w moim przekonaniu – destrukcję ostatniego systemu jeszcze jako tako funkcjonującego w siłach zbrojnych, czyli systemu dowodzenia siłami zbrojnymi.
Na czym będzie polegała ta destrukcja?

Na wielkim kompetencyjnym zamieszaniu. Obecnie minister obrony wykonuje swoje funkcje kierownicze wobec wojska opierając się na wytycznych prowadzonej przez rząd polityki, natomiast rozkazodawstwo znajduje się w rękach wojskowych. Tu obowiązuje odpowiednia hierarchia – najwyżej usytuowany jest szef sztabu generalnego (centralne strategiczne dowództwo), któremu podlegają dowództwa rodzajów sił zbrojnych. Jak wszędzie na świecie, na każdym szczeblu obowiązuje zasada jednoosobowego dowodzenia. Proponowana reforma sprawia, że szef sztabu generalnego przestanie być najwyższym dowódcą wojskowym, będzie doradcą ministra w zakresie dowodzenia wojskiem. Na szczeblu centralnym mają się natomiast pojawić dwaj dowódcy sobie równi – dowódca generalny i dowódca operacyjny. W tym stanie rzeczy będzie im rozkazywał minister, a oni będą zabiegali o jego względy, pojawią się intrygi, różnego rodzaju zależności, ambicje… Można się więc spodziewać chaosu nie tylko w razie wojny, ale także w okresie pokoju.
To, co Pan opisuje wygląda na scenariusz dalszego osłabiania armii…
Uważam, że są to rozwiązania chore i niebezpieczne.
Postawił Pan niedawno pytanie-wątpliwość: Czy Polacy odzyskaliby niepodległość w 1918 roku, gdyby zastosowali zalecaną w “Białej księdze” filozofię obronności?
W „Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego” stwierdzono, że interes narodowy trzeba przykrawać stosownie do własnych możliwości materialnych. Jestem jak najdalszy od tego, aby nie zabiegać o własne siły, ale wydaje się, że to idee, wartości duchowe powinny nas skłaniać do działania. Zwłaszcza przekonanie, że działamy w słusznej sprawie. To kwestia naszej siły moralnej, ducha…
Obudzić tego ducha, który został zdemobilizowany?
Tak! Rzeczą podstawową w wojsku jest zawsze to, że chodzi nie tyle o siłę materialną, co o siłę ducha, o morale armii. Napoleon mówił, że morale jest trzy razy ważniejsze od uzbrojenia. Przykładem tego jest 1920 rok. Nie jest prawdą, że armia sowiecka była słabsza, miała gorsze uzbrojenie. Miała lepsze uzbrojenie i doświadczonych dowódców, absolwentów carskich elitarnych akademii wojskowych. Jednak duch i patriotyzm polskiego wojska był tak silny, inteligencja dowódców i polskiego wywiadu górująca, że pokonaliśmy nieprzyjaciela.
A teraz ani ducha, ani inteligencji?
W najgorszym stanie jest dziś duch, czyli morale polskiego wojska. Na szczęście na to, aby odbudować morale nie potrzeba wielkich pieniędzy.
Co zatem zrobić, aby je odbudować?
Po pierwsze trzeba przywrócić wojsku tradycje i świadomość czym kiedyś było Wojsko Polskie, co jest jego istotą, co zawiera etos polskiego żołnierza. A tradycja naszego wojska naprawdę jest piękna! Trzeba dziś na nią otwierać oczy żołnierzy. Należy przyswoić siłom zbrojnym etykę wojskową, uczyć o bohaterstwie i honorze. Żeby sami żołnierze przyjęli, że stare polskie cnoty żołnierskie mają dziś taki sam sens. Z pewnością wierzą w to żołnierze pielgrzymi, z którymi dotarłem 14 sierpnia na Jasną Górę..

Ta odbudowa ducha będzie naprawdę trudna, bo zbyt długo wmawiano młodym ludziom w Polsce, że armia jest z natury zła, a elity uznały, że jest niepotrzebna, gdyż żaden wróg nie stoi u naszych bram…
Tymczasem dziś musimy postawić to zasadnicze pytanie, czy naprawdę nie ma się czym martwić, czego obawiać się. Jeżeli nasz sąsiad, mocarstwowa Rosja oficjalnie wydaje na swe siły zbrojne jakieś 4% PKB, a Polska niecałe 2%, to zastanówmy się, czy możemy spać spokojnie… Zastanówmy się, dlaczego Rosja wydaje tak ogromne środki na siły zbrojne?
Nie ma sie nad czym zastanawiać – mówi polski rząd – trzeba tylko zadbać o pokojowe współistnienie z wielkim sąsiadem.
Marszałek Piłsudski mówił, że o pokoju można rozmawiać, gdy ma się nabity rewolwer w kieszeni. Tym naszym rewolwerem powinna być armia zdolna do obrony kraju i odpowiednio przygotowana strategia obronna. A my mamy dziś niby strategię, że jak będzie zagrożenie, to przyjdzie NATO i nam pomoże.
A to wcale nie jest takie pewne?
Kłopot z sojuszem wojskowym jest taki, że o tym czy jest skuteczny możemy się przekonać dopiero wtedy, gdy zagrożenie wystąpi. Przekonaliśmy się o tym dobitnie w 1939 roku. Byliśmy przecież pewni, że mamy zapewnioną pomoc sojuszników. Czy teraz mamy powody do niepokoju? Rosjanie niedawno przeprowadzili ćwiczenia na Dalekim Wschodzie, w których wzięło udział 130 tys. wojska, jesienią będą manewry “Zapad 2013″ (w których scenariuszu jest zrzucanie bomb atomowych na Warszawę)… Jednocześnie odbędą się ćwiczenia NATO z udziałem 3 tys. żołnierzy, w tym większość z Polski. Będzie to więc raczej wątły pokaz siły. Czy w strukturach NATO mamy dziś odpowiednie środki, aby zapobiec ewentualnemu nieszczęściu? Tego nie wiem.
Trzeba być dobrej myśli, bo trudno jednak w dzisiejszym świecie liczyć na militarną samowystarczalność …
Ale to nie oznacza, że nie należy budować silnego systemu obronnego skutecznie odstraszającego wroga. Cała rzecz w sposobie. Jest tylko pytanie, czy szukamy najbardziej odpowiedniego sposobu przygotowania obrony Polski.
Chyba zaczynamy szukać, skoro mówi się o potrzebie poprawy obronności kraju?
Tyle, że nasi decydenci rozumują w sposób prymitywny. Wydaje się im, że wystarczą dwie więcej rakiety, trzy armatki i już obronność się wzmocni. Tymczasem u podstaw jest myśl, koncepcja, nauka wojskowa, poszukiwanie nowych rozwiązań, a przede wszystkim stworzenie strategii obrony Rzeczypospolitej, której dziś nie mamy i coś, co nie kosztuje wiele pieniędzy, a więc morale.
Pan od dawna z uporem twierdzi, że nawet w przypadku zagrożenia wojną nie musimy być bezbronni i bezradni.
Po II wojnie światowej ujawniły się tzw. konflikty asymetryczne, w których z jednej strony występuje dobrze uzbrojona armia zawodowa, a z drugiej kiepsko uzbrojeni partyzanci. I super uzbrojone armie zawodowe często przegrywają z tymi partyzantami. A my mamy przecież w swojej tradycji doświadczenia partyzanckie i powstańcze, uchodzimy nawet za specjalistów od tego typu działań. A zatem, gdybyśmy przygotowali taką wersję obrony (opartą na OT), to byłby to bardzo poważny czynnik odstraszający, a kto wie, czy nie gwarantujący Polsce bezpieczeństwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 19:22, 29 Gru 2013    Temat postu:

Europoseł Janusz Wojciechowski zadał pytanie PG Seremetowi:

Czy prokuratura ma jakikolwiek dowód na związek katastrofy z brzozą? I jakie w ogóle ma dowody? 10 pytań do Andrzeja Seremeta

28 grudnia 2013


Prokuratura wojskowa stwierdziła, że „pancerna brzoza” została przełamana między 5 a 12 kwietnia 2010 roku. Ta precyzja, z dokładnością do jednego tygodnia zdaje się wskazywać, że prokuratura, w odróżnieniu od komisji Millera, nie jest pewna, że brzoza została ścięta przez samolot 10 kwietnia. Postanowiłem w związku z tym zadać Prokuratorowi Generalnemu 10 poniższych pytań.

Rawa Mazowiecka, 27 grudnia 2013 roku,
Pan Andrzej Seremet Prokurator Generalny

Szanowny Panie Prokuratorze Generalny,

Kilka dni temu Naczelna Prokuratura Wojskowa, prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej wydała oświadczenie, z którego wynika, że słynna już „pancerna brzoza”, od której według raportu MK-u i raportu komisji Millera rozpoczęła się destrukcja samolotu (utrata części skrzydła, utrata sił nośnych, wykonanie tzw. „beczki” obrót kołami do góry, upadek i rozbicie samolotu) została ścięta między 5 a 12 kwietnia 2010 roku.

Treść tego oświadczenia zdaje się wskazywać, że prokuratura nie jest pewna dokładnej daty ścięcia brzozy, a zatem nie jest więc pewna, czy ścięcie brzozy nastąpiło na skutek uderzenia w nią skrzydła samolotu.

Pytam zatem wprost – i to jest moje pierwsze pytanie – czy prokuratura, na obecnym etapie śledztwa, dysponuje dowodem, z którego wynikałoby, że doszło do kolizji skrzydła samolotu z brzozą? Jeśli tak – to jaki to jest dowód?

Pragnę też przy tej sposobności zadać kilka dalszych pytań w kwestiach, dotyczących śledztwa smoleńskiego:
Pytanie drugie – kiedy zostały przeprowadzone pierwsze procesowe, protokołowane oględziny miejsca katastrofy, sporządzone przez polskich prokuratorów? Podkreślam – sporządzone przez polskich prokuratorów, nie chodzi mi o czynności wykonane w ramach pomocy prawnej przez prokuraturę rosyjską. Jaką datę nosi protokół tych pierwszych oględzin, przeprowadzonych przez polskich prokuratorów?
Pytanie trzecie – kiedy zostały przeprowadzone pierwsze procesowe, protokołowane oględziny wraku samolotu, przeprowadzone przez polskich (podkreślam – polskich) prokuratorów? Jaka datę nosi protokół tych oględzin? Czy w oględzinach tych brali udział polscy biegli, a jeśli tak, to jacy?
Pytanie czwarte – kiedy polscy (podkreślam – polscy) prokuratorzy przeprowadzili oględziny złamanej brzozy, od której wg komisji Millera miała się rozpocząć destrukcja samolotu? Z jakiej daty jest pierwszy procesowy protokół, opisujący tę brzozę?
Pytanie piąte – czy brzoza została przełamana całkowicie (ucięta) czy tez przełamanie było tylko częściowe?
Pytanie szóste - czy w toku oględzin brzozy ujawniono w niej ślady pochodzące z samolotu,a jeśli tak, to na jakiej wysokości były one rozmieszczone?
Pytanie siódme – kiedy została przeprowadzona pierwsza sekcja zwłok, wykonywana przez polskich lekarzy (podkreślam – polskich) lekarzy, przeprowadzona z udziałem polskich (podkreślam – polskich) prokuratorów?
Pytanie ósme – czy są już wyniki badań próbek pobranych z foteli samolotu na ewentualną obecność śladów materiałów wybuchowych? Chodzi tu o próbki, o których pobraniu prokuratura informowała w październiku 2012 roku, zabezpieczone w Moskwie, które miały być badane przez [polskich specjalistów, a wyniki badania miały być znane za pół roku. Minęło już 14 miesięcy – co z tymi próbkami i badaniami, Panie Prokuratorze Generalny? Zostały zbadane, czy nie zostały? I jakie są wyniki tych badań?
Pytanie dziewiąte – czy polscy prokuratorzy mieli dostęp do oryginałów (podkreślam – oryginałów) tzw. czarnych skrzynek, a jeśli tak, to kiedy? Z jakiej daty są protokołu odtworzenia zapisów zawartych w tych oryginałach czarnych skrzynek?
Pytanie dziesiąte – Ile opinii biegłych i jakiej specjalności uzyskała dotychczas prokuratura w ramach prowadzonego śledztwa? Na ile opinii biegłych prokuratura jeszcze oczekuje i od kiedy?
Jednym słowem prokuratura wojskowa znów pokazała, że jest bardzo lojalna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 11:31, 10 Mar 2014    Temat postu:

[b]E-papierosy – przełom w paleniu ?

Na ulicach miast coraz częściej spotkać można osoby korzystające z tak zwanego elektrycznego papierosa. Nowa moda widoczna jest wszędzie, ale czy aby na pewno bezpieczna? Czym są e-papierosy? O ich zagrożeniach, skutkach ubocznych, oraz przewadze nad tradycyjnym paleniem tytoniu opowiada prof. Andrzejem Sobczakiem - kierownik Zakładu Szkodliwości Chemicznych i Toksykologii Genetycznej w sosnowieckim instytucie oraz Zakładu Chemii Ogólnej i Nieorganicznej Wydziału Farmaceutycznego z Oddziałem Medycyny Laboratoryjnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, który zajmuje się m.in. badaniami wpływu e-papierosów na ludzki organizm.

Czym są papierosy elektroniczne?

Papierosy elektroniczne, zwane powszechnie e-papierosami, są elektronicznymi systemami dozującymi nikotynę w postaci aerozolu, niektórzy używają słowa para. Stąd w piśmiennictwie anglojęzycznym można spotkać się ze skrótem ENDS (ang. electronic nicotine delivery system).
Jak są zbudowane?
Wiele modeli e-papierosów swoim wyglądem do złudzenia przypomina tradycyjne papierosy. Ogólnie e-papieros składa się z dwóch części: systemu zasilającego, w skład którego wchodzi bateria i dioda imitująca żarzenie, oraz systemu generującego aerozol z roztworu zawierającego nikotynę o różnych stężeniach (tzw. liquid, e-liquid lub juice). Pierwsze modele generowały aerozol w wyniku zaciągnięcia, powstawało podciśnienie co uruchamiało element grzewczy podgrzewający liquid do temperatury około 200 0C.W tych warunkach powstawał aerozol. Niektóre z modeli były niewygodne dla użytkowników bo wymagały głębokich zaciągnięć. Obecnie można spotkać modele w których podgrzanie liquidu następuje przez naciśnięcie przycisku. Ogólnie można stwierdzić, że pojawiające się rozwiązania techniczne związane z generowaniem aerozolu idą w kierunku zwiększenia niezawodności i wygody ich użytkowania.
W jakim celu stworzono e-papierosy?
E-papierosy zostały opracowane przez chińskiego farmaceutę Hon Lik w 2003 roku. Były pomyślane jako „bezpieczne” źródło nikotyny alternatywne wobec konwencjonalnych produktów tytoniowych.
Przecież od wielu lat na rynku dostępne są środki nikotynowej terapii zastępczej takie jak plastry, gumy do żucia, inhalatory.
Po co wobec tego kolejne produkty?
Zastąpienie papierosa konwencjonalnego przez e-papieros pozwalałoby palaczowi zachować pewne nawyki, które nabył w okresie palenia m.in. sięganie po papierosa na spotkaniach towarzyskich, po posiłkach, w przerwach w pracy czy też w chwilach stresu. Jednocześnie nikotyna zawarta w aerozolu zaspakajałaby głód tytoniowy palacza. Stopniowo, stosując liquidy o coraz niższych stężeniach nikotyny, użytkownik e-papierosów mógłby przejść na liquidy beznikotynowe i w konsekwencji zaprzestać palenia. Należy jednak podkreślić, że niektórzy naukowcy uważają zerwanie z nawykami towarzyszącymi paleniu za rzecz tak samo ważną jak stopniowe zmniejszanie dawek inhalowanej nikotyny.
Jaki jest stopień rozpowszechnienia e-papierosów w Polsce i na świecie?
Dane na ten temat mają charakter szacunkowy i oparte są o badania ankietowe lub o analizę aukcji lub stron internetowych. Badania ankietowe przeprowadzone w Polsce wskazują, że nieco ponad 20% uczniów szkół licealnych i wyższych miało styczność z tym urządzeniem natomiast badania oparte na analizie jednego z serwisów wskazują, że w maju 2012 roku zainteresowanie tymi produktami było ponad pięciokrotnie większe niż w maju 2009 roku. Z kolei badania prowadzone w latach 2007-2010 w USA, w oparciu o analizę stron internetowych zawierających informacje o e-papierosach i oferty ich sprzedaży, wskazują aż 50 krotny wzrost zainteresowania tym produktem w omawianym przedziale czasu. Trudno jednak te dane porównywać bo inna była metodologia badań. Niewątpliwie zainteresowanie tym produktem wzrasta.
To dobrze czy źle?
Dobrze jeśli e-papierosy są obiektem zainteresowania osób palących, bardzo źle jeśli interesują się nimi osoby niepalące
Dlaczego?
Ponieważ liquidy z których generowany jest aerozol zawierają nikotynę substancję silnie uzależniającą. Dlatego też powinny one być stosowane jedynie przez osoby uzależnione od nikotyny. Istnieją realne podstawy do stwierdzenia, że e-papierosy mogą wspomóc proces rzucenia palenia.
Jakie to podstawy?
Głównie są to badania ankietowe, w których byli już palacze deklarują, że zaprzestali palenia używając e-papierosów. Istnieją również udokumentowane doniesienia opublikowane w pismach medycznych. Np. w czasopiśmie Journal of Medical Case Report autorzy opisali przypadek dwóch mężczyzn i kobiety o udokumentowanej historii kilkukrotnych nieudanych prób zaprzestania palenia przy pomocy nikotynowej terapii zastępczej. W obu przypadkach palacze zaprzestali palenia konwencjonalnych papierosów po kuracji z e-papierosem. Generalnie tego typu badania są w fazie początkowej i dlatego są nieliczne.
Przejdźmy do najważniejszej sprawy, czy e-papierosy są szkodliwe?
Uważam, że tak nie wolno stawiać pytania. E-papierosy zawierają nikotynę i dlatego odpowiedź musiałaby brzmieć – tak. Należy zadać sobie pytanie, w jakim stopniu są bezpieczniejsze lub mniej szkodliwe dla zdrowia w porównaniu z papierosami konwencjonalnymi. Hipotetycznie załóżmy, że w liquidach jest wyłącznie nikotyna. Nikotyna, która obecnie uważana jest za główny uzależniający składnik tytoniu, poza wywoływaniem uzależnienia, nie wiąże się przyczynowo z większością stanów patologicznych, które powodowane są paleniem papierosów. Choroby odtytoniowe wywoływane są bowiem nie przez nikotynę, ale związki chemiczne obecne w dymie tytoniowym, których obecnie zidentyfikowano ponad 5600. W aerozolu z e-papierosów nie ma rakotwórczych nitrozoamin i wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych, nie ma lotnych węglowodorów, nie ma trującego tlenku węgla, nie ma metali ciężkich, itd.

Dlaczego więc na różnych forach można spotkać się z takim pytaniem?
Liquidy oprócz nikotyny zawierają głównie glikol propylenowy, lub mieszaninę glikol propylenowy i gliceryna, rzadziej samą glicerynę. Z gliceryną każdy się zapewne spotkał – jest składnikiem kosmetyków, leków. Natomiast glikol propylenowy służy do wytwarzania sztucznej mgły np. podczas przedstawień. Oba związki są nieszkodliwe ale podgrzane do temperatury 200 oC mogą ulegać degradacji do niskocząsteczkowych aldehydów takich jak formaldehyd czy akroleina, której zapach znamy chyba wszyscy – jest to zapach dochodzący ze smażalni frytek. Do tego dochodzi kilka lub kilkanaście dodatkowych składników liquidów nadających aerozolowi smak i zapach. W temperaturze pokojowej są nieszkodliwe ale nie wiadomo co dzieje się po ich podgrzaniu.
Czy prowadzi się badania w tym kierunku?
Badania są w fazie początkowej i dotyczą gatunków e-papierosów najbardziej rozpoznawalnych na rynku polskim. Ale już można powiedzieć, że np. ilości toksycznego formaldehydu i akroleiny w aerozolu jest śladowa, od kilku do kilkudziesięciu razy mniejsza iż w dymie papierosowym. Ciekawe wyniki zaprezentowano w bieżącym roku na konferencji SRNT (Society for Reaserch on Nicotine and Tobacco) w Helsinkach. Porównano cytotoksyczność par z inhalatora nikotyny, aerozolu z e-papierosów oraz dymu tytoniowego. Badania przeprowadzono na fibroblastach mysich. W przeciwieństwie do dymu tytoniowego w dwóch pierwszych przypadkach nie zanotowano efektu cytotoksycznego.
Jakie są inne kierunki badań?
Oprócz tego co mówiłem, prowadzone są badania dotyczące ilości nikotyny inhalowanej przez użytkownika. Wstępne wyniki wykazują, że ilość nikotyny inhalowanej do płuc podczas zaciągnięcia z e-papierosa jest mniejsza niż z papierosa konwencjonalnego i utrzymuje się na takim samym poziomie przez 150 – 180 zaciągnięć, potem spada. Palacze e-papierosów mówią, że muszą częściej się zaciągać niż wtedy gdy palili papierosy. Przyczyną tego jest właśnie mniejsza ilość nikotyny w hauście.
Czy używanie e-papierosa nie ma żadnych skutków ubocznych?
Odnotowano przypadki suchości w ustach i gardle, bóle głowy, zawroty, nudności, nieprzyjemny smak w ustach.
Czy osoba używająca e-papierosa stwarza narażenie dla osób będących w jej sąsiedztwie, innymi słowy czy występuje narażenie na palenie bierne?
Dotychczasowe badania tego nie potwierdzają. Do otoczenia z płuc palacza wydostaje się tylko nikotyna w ilość kilku do kilkunastu razy mniejszej niż podczas palenia papierosa konwencjonalnego oraz glikol propylenowy i ewentualnie gliceryna. Zależy to od składu liquidu
Czy e-papieros można palić bez umiaru?
Efekt będzie taki sam jak po wypaleniu kilku papierosów jeden po drugim – zawroty głowy nudności. Jako były palacz nie wyobrażam sobie aby w takim stanie zaciągać się dalej.
Czyli nie ma praktycznie żadnych zagrożeń ze strony e-papierosów?
Tego nie powiedziałem. Mogą być osoby o cechach osobniczych, dla których nawet śladowe stężenia niektórych związków mogą niekorzystnie oddziaływać na organizm. Nie wiadomo też jak długotrwałe inhalowanie glikolu propylenowego i/lub gliceryny wpłynie na zdrowie ale to już kwestia dalszych badań. Jednak największe niebezpieczeństwo upatruję w wielkiej różnorodności e-papierosów i liquidów, z których wiele jest niewiadomego pochodzenia. Można przypuszczać, że do ich produkcji użyto źle oczyszczonych, zapewne tańszych składników. I to zanieczyszczenia mogą być groźne. Tymczasem badania o których mówiłem dotyczą najbardziej rozpoznawalnych marek z ulotkami informującymi o składzie chemicznym liquidów i ostrzegających przed toksycznością nikotyny.
Jaka jest więc rada dla palaczy?
Wybierać produkty godne zaufania, zawierające pełen opis w tym skład, przeciwwskazania, uwagi o bezpieczeństwie, adres dystrybutora i producenta.
Dziękuję za rozmowę.
[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:22, 27 Mar 2014    Temat postu:

Czy Polska gazem stoi?
W Polsce w drukarniach prasowych wylano dotychczas tysiące hektolitrów farby drukarskiej, aby opisać naszą pilną potrzebę uniezależnienia się od dostaw gazu ziemnego ze Wschodu. Tymczasem do spełnienia tego celu zamiast farby nasz kraj potrzebuje jedynie decyzji. Na ich podstawie – gdyby podjęte zostały w sposób sensowny – stalibyśmy się już przed kilku laty europejskim mocarstwem gazowym. I to mocarstwem wydobywającym ten surowiec nie ze skał bitumicznych, lecz tradycyjny nisko zasiarczony gaz naturalny. Jego złoża bowiem natura hojnie ulokowała na Niżu Polskim.


Tymczasem cała ta sprawa ma zgoła banalny wymiar. Po upadku PRL otrzymaliśmy mapy geologiczne naszego kraju sporządzone przez Amerykanów. Wynikało z nich, że jest u nas dostatek tradycyjnego gazu, tyle że ulokowanego głębiej pod ziemią, niż dotychczas sądzono. Poszukiwania dokonane w ciągu pierwszych 15 lat transformacji pozwoliły fachowcom stwierdzić, że mamy najbogatsze poza Rosją złoża tego surowca w Europie.









Na podstawie licznych odwiertów dokonanych amerykańskim sprzętem penetrującym ziemię znacznie głębiej, niż mogliśmy to robić za tzw. władzy ludowej, ustalono w miarę precyzyjnie, na czym siedzimy. Na tej podstawie rząd Marka Belki w styczniu 2005 r. sporządził dokument zwany „Polityka energetyczna Polski do 2025 roku”. Czytamy tam między innymi, że jej celem jest „zintensyfikowanie prac badawczych i udostępnienie do eksploatacji złóż, których zasoby prognostyczne szacowane są na ponad tysiąc miliardów metrów sześciennych gazu”. W tym celu rząd Belki zapowiada, że po sprywatyzowaniu PGNiG, czyli państwowego wówczas przedsiębiorstwa zajmującego się wydobyciem nafty i gazu, pilnie zostanie zwiększone o milion ton rocznie wydobycie nafty, a także gazu. Prognoza wiązała ten przyszły rozwój firmy z wprowadzeniem jej na warszawską giełdę. Dzięki tej decyzji, warto zauważyć, PGNiG uzyskało 3 mld zł i one właśnie miały być wykorzystane do dokonania efektywnych inwestycji. Prognoza, przytaczając ekspertyzy dotyczące zasobów gazowych Polski, równocześnie zwracała uwagę, że tzw. zidentyfikowane zasoby gazu w naszym kraju wynoszą 150 mld m sześć.

Można w tym miejscu spytać: to dużo czy mało? Otóż Polska na potrzeby swego przemysłu i gospodarstw domowych zużywała wówczas rocznie – dziś jest podobnie – 15 mld m sześc. gazu. Tak więc bez ryzyka popełnienia błędu można powiedzieć, że te zewidencjonowane zasoby wystarczyłyby nam na całe dziesięć lat eksploatacji, przy założeniu, wręcz absurdalnym, że planowane badania nie potwierdzą istnienia żadnych nowych zasobów w naszej ziemi.

Była to, każdy przyzna, bardzo optymistyczna prognoza istotna dla bilansu energetycznego kraju. Na bilans gazowy na początku poprzedniej dekady, jak i obecnie, składają się w 75 proc. dostawy rosyjskie, a w 25 proc. wydobycie krajowe. W roku 2005 wynosiło ono 3,9 mld m sześc. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że opisane tu perspektywy energetyczne kraju zostały wiosną, a więc trzy miesiące po przyjęciu przez rząd wspomnianego dokumentu, skonkretyzowane dodatkowo przez urzędującego wówczas wiceministra skarbu prof. Stanisława Speczika. Powiedział on między innymi z trybuny sejmowej: „Już nie mówimy o zasobach krajowych rzędu 20 czy 40 mld m sześc. gazu, lecz o 120 mld i o tym, że te zasoby wzrosną w ciągu pięciu lat do 200 mld [chodzi o udokumentowane złoża nadające się do eksploatacji – J.R.]. Dzisiejsze prognozy pokazują, że jesteśmy w stanie udokumentować w Polsce od 640 mld m sześc. do 1,240 bln. To ilości gigantyczne...”.

Te słowa wiceministra wzbudziły, rzecz jasna, entuzjazm posłów, tyle że za nimi nie poszły czyny. Po pierwsze, jesienią tamtego roku, w wyniku przegranych wyborów, rząd Belki został zastąpiony rządem Marcinkiewicza, a dotychczasowy zarząd PGNiG skompletowany przez SLD nowym zarządem sformułowanym przez Prawo i Sprawiedliwość. „Polityka energetyczna” Marka Belki została zaś w rządowych szufladach i wszystko się zaczęło ab ovo. Okazało się, że jesteśmy zbyt młodą demokracją, aby zwycięzcy wyborów oglądali się na ustalenia swoich poprzedników. A nowy zarząd PGNiG uznał, że wiercenia na Niżu Polskim są zbyt kosztowne i ryzykowne. Wymagają też stworzenia wielkiej infrastruktury. Rury przewodzące gaz, jak każdy wie, muszą być doprowadzane od istniejących magistrali przesyłowych do odwiertów, a to kosztuje grube miliony i nigdy nie gwarantuje wraz z wierceniami stuprocentowego powodzenia. W tej sytuacji sprywatyzowana już firma zajmująca się zarówno poszukiwaniami gazowo-naftowymi, jak i dostarczaniem gazu do naszych mieszkań, postanowiła się zająć zakupami złóż za granicą. I tak w ciągu kilku lat zakupiła od Norwegów złoża na Morzu Norweskim, od polskiego miliardera – dziś w kłopotach – pana Krauzego złoża w Kazachstanie, a od Marokańczyków w Maroku. Nie słychać, aby te zakupy były szczególnie trafione i przyniosły jakieś sukcesy biznesowe. Niemniej pieniędzy na polskie wiercenia w firmowym mieszku od tego nie przybyło. Stąd Michał Szubski, były już prezes PGNiG – szczęśliwie – przepytywany na przełomie 2009 i 2010 roku przez komisję senacką na temat poczynań swej firmy (słuchałem tego wywodu) tłumaczył, że poszukiwania gazu w Polsce są bardzo kosztowne, dlatego firma będzie się starała jedynie o utrzymanie jego wydobycia na obecnym poziomie 4 mld m sześc. z haczykiem. Wydobycie od czasów Belki wzrosło więc zaledwie o kilkaset tysięcy metrów sześciennych. Niestety, senatorowie, mimo że prywatnie kręcili nosami na te wyjaśnienia, nie spróbowali przygwoździć gościa prostymi pytaniami. Nie pytali więc, dlaczego firmie opłaca się szukać gruszek na wierzbie w Kazachstanie czy na Morzu Norweskim, a nie chce się dokonywać znacznie pewniejszych – patrz prognoza rządowa – wierceń w kraju. Znamienne też, że te zakupy za publiczne pieniądze zostały dokonane bez oglądania się na nas, klientów PGNiG. Nigdzie na przykład nie czytałem, aby zapisy prognozy Belki zostały przez następne rządy Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska oficjalnie zdezawuowane. Czyli żeby je unieważniono i zaproponowano inną, lepszą energetyczną mapę drogową dla Polski. I wobec tego pytanie: dlaczego w końcu tamta prognoza rządowa, z zapisami dotyczącymi PGNiG, pozostaje martwym dokumentem nieobchodzącym już w gruncie rzeczy nikogo (włącznie chyba z samym obecnym prezesem NBP Markiem Belką, bo nie słyszałem, aby kiedykolwiek upominał się o wprowadzenie w życie ustaleń, pod którymi się podpisał), staje się bezprzedmiotowe.

Wyznam, że wielokrotnie się zastanawiałem nad przyczynami tej ewidentnej polskiej niefrasobliwości polegającej na tak nonszalanckim stosunku do naszych zasobów, za którą odpowiadają elity polityczne III RP. One bowiem, pomimo istniejących ekspertyz, nie zadbały o uczynienie z naszego tradycyjnego gazu polskiego złota, a także nie skorygowały w zadowalającym stopniu obowiązujących dziś umów na dostawę gazu z Rosji. Te umowy nie tylko są horrendalnie dla nas kosztowne – za gaz płacimy, jak wiadomo, najdrożej w Unii – ale także noszą zapis, który praktycznie blokuje polskie wydobycie. Przewidują bowiem, że jeśli niezależnie od tego, czy gaz zakupiony od Gazpromu zużyjemy według własnych potrzeb, czy też nie, musimy zań zapłacić. Ta zasada nazywa się wdzięcznie „bierz lub płać”. Znamienne, że wszystko to się dzieje już nie w aurze labidzenia i stękania z powodu tak irytującego uzależnienia Polski od rosyjskiego gazu, lecz pogróżek i apokaliptycznych wręcz wizji, aktualnych szczególnie po ostatnich ekscesach prezydenta Putina. One to skłoniły wreszcie naszego premiera do oficjalnego przyznania, że zwiększeniem własnego wydobycia możemy też się zabezpieczyć przed rosyjską agresją gazową.

Ja na to odpowiem w sposób zaskakująco prosty: panowie, to wszystko się dzieje na wasze własne życzenie. Bo czy którakolwiek z ważnych osób może dziś z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobiła wszystko dla naszego uniezależnienia się od dostaw ze Wschodu? Irytuje więc, chyba każdego, jak tak duży kraj, ponosząc ewidentne straty moralne i finansowe z powodu deficytu własnego gazu, mógł nie sprawdzić wszystkich możliwości zwiększenia jego wydobycia u siebie? Wydobycia, dodajmy, całkiem realnego i do tego w dużych ilościach przewyższających, jak wszystko na to wskazuje, nasze własne potrzeby, a przez to nadającego się do eksportu? Ja tego doprawdy nie rozumiem. Uważam, że łupki bitumiczne, za które się ostatnio dosyć niestety niezdarnie bierzemy – patrz problemy z koncesjami i stosownym prawem gazowym – powinny być drugą gazową nogą polskiej energetyki. Przecież być może tradycyjny gaz – plus łupkowy – pozwoliłby nam nie tylko na jego eksport, lecz także na zbudowanie elektrowni gazowych w miejsce projektowanego dziś węglowego Opola.

Jakkolwiek jednak patrzeć, rząd powinien wreszcie otrzepać z naftaliny prognozę poprzedników i uderzyć się w piersi tak skutecznie, aby w końcu skończył się ten chocholi taniec wokół polskiego gazu i energetyki.




Tekst ukazał się w numerze 12 /2014 tygodnika „Wprost”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:54, 01 Kwi 2014    Temat postu:

Julia Tymoszenko: 8 mln Rosjan na Ukrainie "musi zostać zabitych bronią jądrową".
NSI i PrisonPlanet.pl
Polska
2014-03-30
Po tym jak miesiąc temu wyciekły rozmowy telefoniczne między asystentem sekretarza stanu Victorią Nuland i wysłannikiem USA na Ukrainie, Geoffreyem Pyattem potwierdzające, że to USA pociągało za sznurki w brutalnym zamachu stanu obalającym prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, obecnie wyciekły kolejne rozmowy telefoniczne, tym razem między Nestorem Szufryczem i byłą premier i ideologicznym przywódcą Ukrainy Julią Tymoszenko dając wgląd w nastroje i “plany” nowej władzy.



Transkrypt rozmowy:
Nestror Szufrycz: Jestem zszokowany w związku z tą całą sprawą Krymu. Rozmawiałem dzisiaj z naszym wspólnym znajomym i prawie płakał. Zapytałem co mamy teraz robić?

Yulia Tymoshenko: Jestem gotowa wziąć karabin i strzelić temu kura w łeb.

Nestor Szufrycz: Powiedziałem mu wczoraj, że jeśli wybuchnie wojna, oboje moich starszych synów którzy tak jak ja są rezerwistami weźmiemy karabiny i będziemy bronić naszego kraju.

Yulia Tymoshenko: To przekracza wszystkie granice. To tylko kwestia czasu kiedy weźmiemy broń i zaczniemy zabijać tych cholernych Rosjan razem z ich liderem. Żałuję, ze nie mogę być tam w tym momencie i że nie byłam odpowiedzialna za cały proces. Nie było by pieprzonej mowy o tym żeby dostali Krym.

Nestor Szufrycz: Też o tym myślałem, że gdybyś tu była nie doszło by do tego. Tak czy inaczej nie mieliśmy wystarczającego wsparcia. Wiesz to było najbardziej deprymujące...

Yulia Tymoshenko: Znalazła bym sposób aby zabić tych dupków. Mam nadzieję, że będę w stanie to zrobić angażując w to wszystkie moje koneksje. Użyje wszystkich moich sił aby poruszyć świat tak, że nie zostanie w Rosji nawet spalona ziemia.

Nestor Szufrycz: Jestem bardziej niż z tobą. Dzisiaj rano mieliśmy spotkanie z przywódcami frakcji po którym rozmawiałem z Viktorem. Zapytał co powinniśmy zrobić z 8 milionami Rosjan którzy zostają na Ukrainie. Są wyrzutkami.

Yulia Tymoshenko: Muszą zostać zabici bronią jądrową.

Nestor Szufrycz: Nie będę się z tobą spierał w tej kwestii ponieważ to się stało jest zupełnie nie do zaakceptowania. Ale jest inna opcja. Niektóre z ich działań jawnie łamią prawo i musimy podjąć odpowiednie środki na międzynarodowym szczeblu.

Yulia Tymoshenko: Zamierzamy wziąć to do Haskiego międzynarodowego trybunału.

Koniec transkryptu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podobin




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 432
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 66 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 10:48, 06 Kwi 2014    Temat postu:


Prokuratura przesłptaszek amerykańskich żołnierzy ws. incydentu w Łodzi


Łódz­ka pro­ku­ra­tu­ra prze­słu­chu­je sze­ściu ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy w związ­ku z in­cy­den­tem, do któ­re­go do­szło wczo­raj rano na głów­nej ulicy Łodzi - Piotr­kow­skiej. Do­szło wów­czas do prze­py­chan­ki i utar­czek słow­nych mię­dzy gru­pa­mi Ame­ry­ka­nów i Po­la­ków.

Gdyby zatrzymano w USA pijanych żołnierzy polskich, siedzieliby do wytrzeźwienia, a następnie byliby przesłuchiwani. Sprawa będzie długo trwało i zostaną oskarżenie tylko polscy chuligani.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 16:07, 13 Kwi 2014    Temat postu:

OPINIOTWÓRCZY AMERYKAŃSKI SERWIS INTERNETOWY PYTA: „CZY PUTIN WYSADZIŁ POLSKIE WŁADZE W 2010 ROKU?

opublikowano: 12 kwietnia 2014, 12:33

Czy Putin wysadził polskie władze w 2010 roku? Powtórne spojrzenie
— artykuł o takim tytule znalazł się na „czołówce” znanego i opiniotwórczego amerykańskiego serwisu internetowego „The Daily Beast”.

Autor tekstu kreśli podsumowanie śledztwa smoleńskiego wskazuje luki w oficjalnej wersji wydarzeń i zaznacza, że działania rosyjskie na Ukrainie sugerują ponowne przyjrzenie się tezom, które do tej pory mogły wydawać się spiskowymi.
Cztery lata temu prezydent Polski Lech Kaczyński zginął w katastrofie lotniczej niedaleko Katynia, dokąd leciał, by upamiętnić 22 tys. polskich oficerów, prawników, duchownych i profesorów, zamordowanych przez Związek Sowiecki 70 lat wcześniej
— kreśli kulisy podróży polskiej delegacji do Katynia Will Cathcart.
I przypomina to, co śp. Lech Kaczyński mówił dwa lata przed tragedią w Tbilisi.
Dziś Gruzja, jutro Ukraina, potem kraje Nadbałtyckie, a potem może przyjdzie czas i na mój kraj, na Polskę
— brzmiał cytat przywoływany przez Cathcarta.
Dziennikarz przypomina, że Lech Kaczyński mówił, że jeśli Rosja nie zostanie powstrzymana w Gruzji będzie dalej działać agresywnie. Zaznacza, że po tragedii smoleńskiej wiele osób uważa, że Prezydent RP zginął właśnie przez swoje zaangażowanie ws. Gruzji.
Autor tekstu opisuje również, że samolot, który uległ katastrofie to 20-letni rosyjski Tupolew 154M, który kilka miesięcy przed tragedią był przebudowywany w Rosji. Zaznacza, że na wątek dotyczący remontu samolotu również wskazują osoby badający tragedię niezależni od władz.
Artykuł przytacza oficjalne tezy strony rosyjskiej, ale zaznacza, że inne są ustalenia niezależnego śledztwa.
Kazimierz Nowaczyk, który rozmawiał z „The Daily Beast” tłumaczy, że naukowcy zaangażowani w prace zespołu parlamentarnego działają w oparciu o narzędzia naukowe. Dodaje, że oficjalny raport dotyczący przyczyn tragedii jest pełen błędów
— dodaje autor artykułu.
W tekście przytaczany jest również ujawniony przez tygodnik „wSieci” raport polskich archeologów, którzy byli na miejscu tragedii i przebadali wrakowisko. Jak pisał tygodnik „wSieci” naukowcy ustalili, że samolot rozpadł się na ok. 60 tysięcy kawałków.
Zespół Nowaczyka wskazuje, że tak duże rozdrobnienie samolotu nie byłoby możliwe, gdyby w Smoleńsku doszło do prostej katastrofy. Naukowiec przypomina, że gdy w 1988 roku doszło do zamachu nad Lockerbie, samolot został rozkawałkowany na 11 tysięcy fragmentów, a po tragedii w Nowym Jorku w 1996 na 3,1 tys. fragmentów. Oba wraki zostały zrekonstruowane w 95 procentach. Nowaczyk wskazuje, że tak mocno rozdrobnić samolot z prezydentem na pokładzie mógł jedynie wybuch
— opisuje rozmowę z Nowaczykiem dziennikarz.
Wskazuje również, że badacz przypomina, iż zasilanie elektryczne w samolocie zostało przerwane na trzy sekundy przed katastrofą, co naukowiec uznaje za skutek wybuchu.
Dziennikarz wskazuje, że Kazimierz Nowaczyk znał osobiście kilka ofiar tragedii smoleńskiej, a sam o swoich motywacjach mówi krótko: „po prostu chcę wiedzieć, co się stało”.
Will Cathcart relacjonuje również konferencję prasową polskiej prokuratury wojskowej, która prezentowała ustalenia biegłych, którzy wskazali, że w Smoleńsku nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych. Zaznacza, że prokuratura uznaje, że można zakończyć śledztwo bez zwrotu wraku Polsce.
Niestety Cathcart nie wszedł głębiej w przekaz polskiej prokuratury wojskowej, a czytelnicy jego tekstu nie dowiedzieli się o kontrowersjach i skandalicznej procedurze, jaka miała miejsce w czasie badania próbek. Przechowywanie ich w Rosji, odcinanie możliwości kontroli nad procesem badawczym, traktowanie rodziny i mecenasów jak wrogów niestety nie zostało opisane.
Artykuł wskazuje natomiast, że oświadczenie prokuratury nie uspokoją nastrojów, które Will Cathcart nazywa spiskowymi. Szczególnie teraz, w związku z działaniami Kremla na Ukrainie.
W ubiegłym roku jedna trzecia Polaków uznawała możliwość, że ich prezydent został zamordowany. Ta liczba jest duża i sugeruje, jak Polacy oceniają Rosję i jej intencje
— wskazuje Cathcart.
Dodaje, że sprawa smoleńska została wpisana w Polsce w życie polityczne. A obecnie, w związku z oceną działań Kremla, stanowisko krytyczne wobec Rosji jest coraz silniejsze.
Dla większości mediów głównego nurtu i części opinii publicznej sugestie, że tragedia smoleńska to nie był zwykły wypadek są przykładem działań politycznych. Ci, którzy tak mówią są nazywani paranoikami, działającymi z pobudek politycznych. Jednak polityka Putina z ostatnich dni daje wielu ludziom dobrą okazje, by przyjrzeć się ponownie również tym opiniom, które jeszcze do niedawna wydawały się absurdalne
— kończy swój tekst Cathcart.
Warto zaznaczyć, że teoria o zamachu w Smoleńsku nigdy absurdalna nie była, że powinna być jedną z głównych hipotez badawczych w śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy.
Mimo ułomności tekstu Cathcarta należy stwierdzić, że jego tekst jest bardziej rzetelny od niejednego przekazu polskich mediów tzw. głównego nurtu.
Tekst opiniotwórczego portalu, będącego częścią The Newsweek Daily Beast Company to kolejny przykład zainteresowania światowej opinii publicznej sprawą Smoleńska. Jak widać wydarzenia na Ukrainie tworzą dobrą atmosferę, by zająć się na poważniej sprawą Smoleńską, by śmiercią 96 Polaków zainteresować media na świecie.
Czy polski rząd będzie tym zainteresowany?
KL za Thedailybeast.com


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 15:25, 22 Kwi 2014    Temat postu:

Przed nami wybory. Oto jedna z ulotek.

Drodzy Rodacy!
W ciągu ostatnich dwóch tygodni obserwowaliśmy wielką farsę związaną ze zbieraniem podpisów na listy przez partie, które chciały wystawić swoich kandydatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Docierało do nas wiele różnych informacji na ten temat. To jest wielki skandal i wstyd, że Polacy – katolicy i patrioci, których uważa się, że jest ich w kraju i za granicą 90%, nie mają siły, zdolności, inteligencji i nawet ochoty, żeby tragedię Narodu Polskiego zakończyć i „postawić kraj na nogi”.

Od 1939 roku Polacy od dziecka byli wychowywani w szkołach, wszelkiego rodzaju instytutach na bezmyślną i bezbronną masę, stado owiec i baranów, którymi jest łatwo kierować i narzucać im wszystkie kierunki jednego kundla, który ich prowadzi.
Przyjrzyjcie się dokładnie najprostszym przykładom – przygotowaniom do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Już w poprzednich wyborach 4 lata temu władza miała zupełną kontrolę nad masą Narodu Polskiego, która miała iść głosować. Jedni mówili: „patriota nie powinien iść do eurowyborów, gdyż jest przeciwnikiem Unii Europejskiej”, drudzy krzyczeli, żeby głosować tylko na tych z znanych tj. PO, PiS, PSL, SLD, SP, RN, KNP czy na Partię Palikota.
Jaki był rezultat? W wyborach przed 4 laty głosowało tylko ok. 25% uprawnionych. Logicznie rozumując, pozostałe 75% stanowią te nieszczęsne owce polskie, które nie poszły do wyborów, a owe 25% członkowie i potomkowie okrągłego stołu i Magdalenki.
My starliśmy się nawoływać do wszystkich organizacji, które uważaliśmy za patriotyczne i polskie, a było ich mało. Niestety inni Polacy nie łączyli się. Ich nie interesuje ich kraj, Ojczyzna.
W ciągu ostatnich 20 lat wyemigrowały miliony Polaków młodych i zdolnych, większość dobrze wykształconych, którzy dziś myją talerze w Anglii czy pracują jako niewolniczy robotnicy na budowach.
My stale mówiliśmy i mówimy – Polsko obudź się, zrzuć jarzmo , idź do wyborów – w demokratyczny sposób możesz to wszystko zmienić!
Naturalnie innym sposobem może też być patriotyczny zryw narodowy i powstanie, które pozwoliłoby wyrzucić tych okupantów, a winnych ukarać za grabienie polskiego majątku narodowego i marnotrawstwo. Tymczasem co się dzieje? Do zbliżających się wyborów na początku zgłosiło się około 20 organizacji, które chciały brać w nich udział i wystawić swoich kandydatów. Propagandowa, rządowa maszyna ogłupiania ludzi jednak nadal działa, namawia ludzi do tego, aby nie szli do głosowania. Znowu tych kilka małych partii polskich padło ofiarami oszustwa, podstawiono im nogi przy zbieraniu podpisów na listach, podłożono agentów itd. To wszystko jest Wam znane.
Naród powinien powstać i usunąć tą bandę, tego raka, który niszczy i zżera Naród Polski (macie przykład na Węgrzech, oni to już zrobili i idą dalej odnosząc kolejne sukcesy, jednak do tego potrzeba odwagi cywilnej i patriotycznej).
To wszystko jest w Waszym i naszym interesie polskim.
Polacy obudźcie się!




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 273
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:00, 15 Maj 2014    Temat postu:

Rosja myśli o odwecie
- jeśli Zachód nadal będzie stosował wobec Moskwy politykę sankcji, Rosja będzie zmuszona do podjęcia środków odwetowych
- stwierdził dziś minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow.
Jeśli Zachód będzie kontynuował tę absolutnie nieprofesjonalną politykę histerii, będziemy się musieli zastanowić, co możemy z robić w zamian - powiedział Ławrow w wywiadzie dla Bloomberga.
Szef rosyjskiego MSZ podkreślił jednak, że Rosja nie szuka konfrontacji i "nie będzie papugować" zachowania państw zachodnich.
Rosyjski dyplomata stwierdził jednocześnie, że wszystkie groźby pochodzące ze Stanów Zjednoczonych, a także ze stolic europejskich, są wysoce nieprofesjonalne, dalekie od rzeczywistości, a kraje te kierują się wyłącznie chęcią zemsty.
- Nie sądzę, by te kraje traktowały poważnie sankcje ekonomiczne. Wszelkie ich decyzje są spowodowane chęcią zemsty, a zemsta jest zawsze niekorzystna dla polityków. Przynajmniej dla tych, którzy są zaangażowani w poważną politykę - mówił Ławrow. - Jeśli Zachód dla zemsty chce poświęcić swoją reputację wiarygodnego partnera dla całej światowej gospodarki, to tylko jego sprawa - dodał szef rosyjskiego MSZ.
Po zjednoczeniu Krymu z Rosją po marcowym referendum, Stany Zjednoczone i Unia Europejska nałożyły sankcje na wysokich rangą urzędników rosyjskich, zamroziły ich aktywa w zachodnich bankach i wstrzymały wydawanie im wiz. Na wciąż rozszerzanych czarnych listach znajduje się także siedemnaście rosyjskich firm.
W przypadku dalszej eskalacji ukraińskiego kryzysu państwa Zachodu grożą rozszerzeniem sankcji, które mogą dotknąć kluczowe gałęzie rosyjskiej gospodarki.
Moskwa potępiła te działania, nazywając politykę sankcji "niestosowną i szkodliwą", ostrzegając jednocześnie kraje Zachodu o możliwym "efekcie bumerangu".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 11:18, 03 Cze 2014    Temat postu:

Jan Bodakowski
Wywiad z Pawłem Wawrzyńskim autorem pracy „Postdobrobyt. Przyczyny i skutki kryzysu Europy” opisującej mechanizm bankructwa Unii Europejskiej

W swojej najnowszej książce porusza Pan niezwykle istotne dla Polski i Polaków tematy dotyczące polityki gospodarczej i monetarnej, przyczyn kryzysów gospodarczych. Jakie doświadczenie zawodowe za Panem stoi by stawiać tak śmiałe tezy?
Mam wykształcenie ekonomiczne i dobrych parę lat przepracowałem jako analityk i manager finansowy. Stawiam tezy jako ekonomista dosyć dobrze zorientowany w historii gospodarczej. Ujawnia ona zestaw mechanizmów działających w podobny sposób wszędzie. Znajomość tych mechanizmów pozwala z pewną dokładnością prognozować zdarzenia w przyszłości.

Jaka jest sytuacja gospodarcza Unii Europejskiej? I jakie są przyczyny obecnego stanu gospodarki W Unii Europejskiej?
Po załamaniu w latach 2008-2009 w gospodarce Unii Europejskiej panuje stagnacja. Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka i różnie one działają w różnych krajach. Pierwsza przyczyna polega na tym, że prawie wszystkie państwa Unii są bardzo zadłużone. W rezultacie oszczędności obywateli zgromadzone na kontach bankowych nie trafiają do przedsiębiorstw w postaci kredytów na projekty inwestycyjne, tylko są wydane na obligacje skarbowe. Druga przyczyna to euroskleroza. Obywatel państwa starej Europy nie przepracowuje się, bo i tak to państwo zapewnia mu komfort i dostatek. Generalnie istotą rozwoju gospodarczego jest zmiana, czyli robienie czegoś innego, albo tego samego inaczej. Jednak zmiana wywołuje dyskomfort, którego uniknięcie jest w Unii największym priorytetem. Jest jeszcze i trzecia przyczyna, działająca w południowych krajach Unii, jak w Grecji, Hiszpanii i Portugalii. Gospodarki rozwijały się tam stymulowane inwestycjami niemieckimi, francuskimi i włoskimi obliczonymi na wykorzystanie taniej siły roboczej. Ale ponieważ tamtejsza ludność wzbogaciła się, to jej praca już nie jest taka tania, więc te inwestycje są wycofywane. Stąd stagnacja i bezrobocie na poziomach niesłychanych nigdzie indziej na świecie.

Jaki jest mechanizm koniunktury w gospodarce albo jej braku? I jakie mogą być konsekwencje upadku gospodarczego państwa ?
Koniunktura jest wtedy, gdy większość podmiotów stwierdza wzrost zapotrzebowania na swoje produkty czy usługi. Wtedy inwestują, zatrudniają nowych ludzi i produkują więcej. Większy produkt powoduje, ludzie mają więcej przejawiają większe potrzeby zakupowe. Koło się zamyka. Może to także działać w drugą stronę: coraz mniejsze zapotrzebowanie na produkty, zwalniani ludzie, mniejszy produkt itd. Tym co trwale stymuluje koniunkturę jest rozwój technologiczny – podmioty gospodarcze produkują więcej bo mają coraz efektywniejsze środki po temu. Doraźnie koniunkturę może nakręcić rząd dokonując zakupów na kredyt. W Europie rozpowszechniło się przekonanie, że rząd może nakręcać w ten sposób koniunkturę permanentnie. Skutek jest taki, że niczego nie nakręca a jedynie zadłuża się i uzależnia gospodarkę od swoich wydatków. A zadłużenie prowadzi w końcu do bankructw państw.
Konsekwencje upadku gospodarczego państwa w bardzo delikatnej postaci obserwujemy w Grecji: bezrobocie, ubóstwo, radykalizacja nastrojów społecznych, niepokoje polityczne. To jednak jest postać łagodna ze względu pomoc Unii i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które nie pozwalają temu państwu spaść na samo dno. Taki całkowity upadek polega na tym, że wszyscy tracą depozyty zgromadzone w bankach, działalność gospodarcza jest zredukowana o ponad połowę, państwo nie wypłaca wynagrodzeń pracowników sektora publicznego i emerytur lub jedno i drugie znacznie ogranicza. Ponieważ Hiszpania jest zbyt duża, aby utrzymała ją kroplówka z UE i MFW, to ewentualne bankructwo tego państwa miałoby takie skutki.

W swej książę opisuje pan nie tylko kryzys gospodarczy ale i demograficzny w Europie. Jak wygląda sytuacja demograficzna Europy, i jakie będą przyszłe skutki obecnej sytuacji?
W Europie rodzi się 1.5 dziecka na kobietę. Ta liczba opisuje stan współczesnej kultury europejskiej, ponieważ kobiety pochodzące z innych obszarów kulturowych i mieszkające w Europie mają więcej dzieci. Przyroda nie znosi próżni, więc ta sytuacja prowadzi do zanikania starej kultury chrześcijańskiej na obszarze kontynentu i rozpowszechnienia się tu innych kultur.

Jakie były mechanizmy dotychczasowych kryzysów gospodarczych w takich krajach jak Japonia, Argentyna, USA, Grecja i Unia Europejska? Czy keynesistowską receptę na walkę z kryzysem jest efektywna?
Japonia utrzymywała zbyt niską stopę procentową, przez co napompowała bańki spekulacyjne na rynkach finansowych i rynku nieruchomości. Pękły one w roku 1989 wywołując kryzys. W przybliżeniu to samo 19 lat później stało się w USA. Argentyna związała swoją walutę sztywnym kursem z dolarem amerykańskim, który był akurat bardzo mocny, podczas gdy jej własna sytuacja gospodarcza wymagała słabego pieniądza. W efekcie musiała znacznie dopłacać do wymiany peso na dolara i w końcu wyczerpała swoje rezerwy walutowe. Grecja po prostu zadłużyła się bez pojęcia, po czym przyszedł kryzys i przestała być w stanie obsługiwać to zadłużenie. Cała Unia Europejska robi to samo co Grecja, tylko jest na wcześniejszym etapie tego procesu. Ponadto, mamy strefę euro, która nie jest spójnym obszarem gospodarczym, takim jak suwerenny kraj, a jednak działa w nim jedna waluta. To powoduje, że kraje strefy nie mogą prowadzić polityki pieniężnej pasującej do ich bieżącej sytuacji, co pogłębia kryzys. Keynesistowska recepta na kryzys polegałaby na tym, żeby zadłużać się jeszcze bardziej i „pompować pieniądze w gospodarkę”. To tylko przyspieszyłoby wybuch inflacji i kryzys zadłużeniowy. To fatalny pomysł.

Co trzeba zrobić by nie dopuścić do kryzysu?
Wątpię, aby udało się zapobiec bankructwu Hiszpanii, a potem Portugalii i Włoch. Hiszpania zadłuża się w tempie 10% Produktu Krajowego Brutto rocznie i już jest zadłużona na 94% PKB. Proces ten jest w Portugalii i Włoszech zaawansowany bardziej, choć wolniejszy. Tylko rewolucyjna zmiana w polityce tych państwa mogłaby go zatrzymać. Prawdopodobnie rozmiar zniszczeń udałoby się zmniejszyć, gdyby kraje te powróciły do swoich walut narodowych. Wtedy nie mogłyby dalej karmić się iluzją bezpieczeństwa, jaką daje obecność w strefie euro. Ostry kryzys nastąpiłby szybciej, kiedy byłyby mniej zadłużone. Demontaż strefy euro jednak nie nastąpi, zatem około roku 2020 będziemy oglądali domino bankrutujących państw Unii Europejskiej.

Jak będzie wyglądało bankructwo Unii Europejskiej, i ile Polacy będą musieli zapłacić za to bankructwo ?
Będzie to traumatyczny proces, w którym wystąpią dramatyczne problemy socjalne, radykalizacja nastrojów społecznych i do władzy będą dochodziły skrajne ruchy polityczne. Państwa będą się nawzajem obwiniały o całe zło i wystawiały sobie nawzajem rachunki. Tym bardziej, że posiadaczami obligacji bankrutujących państw są w dużej części zagraniczne banki, w tym niemieckie i francuskie. Problemy oczywiście dotrą także do Polski. W warunkach ostrego kryzysu gospodarczego niemieccy podatnicy na pewno przypomną sobie o drogach wybudowanych w Polsce za środki z ich kieszeni. Za to przyjdzie zapłacić, jak za wszystko. Ponadto, 75% polskiego sektora bankowego jest pod kontrolą podmiotów zagranicznych, w tym z Włoch, Hiszpanii, Francji i Niemiec. Te banki będą drenowane z kapitału przez swoje zagraniczne spółki-matki.
Tym niemniej, Polska nie jest jeszcze zadłużona tak bardzo i pewnie nie zbankrutuje. Nie jesteśmy też liczącym się wierzycielem innych. Mamy więc szansę wyjść z tego kryzysu znacznie mniej pokiereszowani niż inni i osiągnąć później dużo większe znaczenie niż mamy obecnie. Może więc dzięki kryzysowi zaczniemy rozdawać karty, zamiast ciągle tylko dostawać blotki.
Jan Bodakowski


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> PRZECZYTANE W PRASIE I W INTRNECIE
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin