Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna Nasze Forum "VOX MILITARIS"

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co inni piszą, a co nas też interesuje....
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> PRZECZYTANE W PRASIE I W INTRNECIE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 9:57, 05 Sie 2020    Temat postu:

XXI wiek - wiekiem „antykatolickiego postępu”
XXI wiek stał się we Francji widownią zmasowanych ataków na obiekty związane z chrześcijaństwem. Raport MSW w 2019 roku ocenił liczbę tzw. „aktów antychrześcijańskich” na 1063 takie przypadki. Ponad tysiąc ataków rocznie odnotowywano także w latach poprzednich.



Władze twierdzą, że „motywy ideologiczne są tu w mniejszości”, a chodzi głównie o kradzieże i zwykły wandalizm, za którym stoją często nieletni. Problem jest bagatelizowany, rząd nie chce wzbudzać żadnych waśni i sporów na tle religijnym. Kilka dni temu, tuż po pożarze katedry w Nantes, doszło do próby rozbicia XIX-wiecznych witraży w kościele Nimes. Pijany mężczyzna walił w witraże kościoła Saint-Baudile żelaznym prętem o długości prawie dwóch metrów. Został zatrzymany, ale już po 48 godzinach wyszedł na wolność.



Być może to właśnie bezkarność sprawców jest przyczyną mnożenia się ataków na obiekty kultu katolickiego we Francji. Pożary katedr, czy niszczenie figur świętych stają się codziennością. Piszą o nich tylko lokalne media, a i to nie zawsze. Gdyby taki akt walenia prętem dotyczył okien meczetu lub synagogi sprawca mógłby być pewien sankcji prokuratorskiej. Czyn antychrześcijański traktowany jest jako zwykły akt wandalizmu...



Jednak nawet jeśli sprawcami bywają „nieletni”, czy pijani, to wynika to z pewnej ogólnej atmosfery przyzwolenia i usunięcia Kościoła na margines życia społecznego. Wiele przypadków wskazuje też, że za atakami na kościoły stoją nie tylko „nieletni wandale”, czy kryminaliści, ale też zwolennicy dżihadu (chyba już tylko oni nadal dostrzegają jakiś aksjologiczny związek republiki z chrześcijaństwem). Dodatkowo są to także aktywiści LGTB (jak ostatnio także w Polsce), „wojujący bezbożnicy” lewicy („laikardzi”), czy nawet sataniści. Problem w tym, że Republika pojmuje swoją laickość w tym względzie, jako politykę... désintéressement.



Tchórzliwość Republika

Nie jest to sytuacja nowa. W 2015 roku policja zatrzymuje niejakiego Sida Ahmeda Ghlama. Podczas rewizji w jego domu policja natrafiła na dokumenty, które nie pozostawiają wątpliwości, że zamierzał on zaatakować kościoły i dokonać rzezi w czasie Mszy. Wtedy udało się terrorystę zatrzymać.



Rok później ginie jednak męczeńską śmiercią z rąk dżihadystów w kościele w Saint-Étienne-du-Rouvray Sługa Boży ks. Jacques Hamel. W tym przypadku policja się spóźniła. W uroczystościach z okazji czwartej rocznicy zamordowania ks. Hamela odbyła się Msza św., a zaraz po niej tzw. „republikańska uroczystość braterstwa” z udziałem MSW Geralda Darmanina.



Dodatkowo lewicowe aktywistki przeprowadziły tu swój „protest” przeciw Darmaninowi, którego oskarżają o gwałt. Doszło do zamieszania, a według prefektury Seine-Maritime „aresztowano jedenaście osób”. Prefektura określiła wykorzystywanie ceremonii do tego typu akcji jako „skandaliczne”, ale taka właśnie atmosfera anarchii panuje we Francji. Postać księdza-męczennika zeszła na plan dalszy.



Sama „republikańska ceremonia na rzecz pokoju i braterstwa” zawierała przemówienia komunistycznego mera miasta Joachima Moyse’a, ks. biskupa de Moulins-Beauforta i właśnie MSW Géralda Darmanina. Na uroczystość zaproszono także Mohammeda Karabilę, przewodniczący Regionalnej Rady Kultu Muzułmańskiego z regionie Górnej Normandii i przewodniczącego meczetu w Saint-Etienne du Rouvray. Pomimo zakłócenia ceremonii odbył się jeszcze „aperitif przyjaźni” w prefekturze. Tyle „świeckich ceremoniałów”.



Od momentu zamordowania ks. Hamela władze dbały, by ten ohydny czyn nie stał się zarzewiem niechęci wobec muzułmanów. Dmuchano na zimne. Organizowano nabożeństwa „ekumeniczne” i starano się uspokoić katolików. Do Saint-Etienne du Rouvray fatygował się nawet prezydent. Katolików traktowano jednak przedmiotowo. Zachęcano władze Kościoła do „dialogu”, zorganizowano spotkanie siostry zamordowanego księdza, Roseline Hamel z rodzicami terrorystów i nagłośniono, że miał miejsce „akt wybaczenia”. Samo hasło obchodów czwartej rocznicy zamordowania przy ołtarzu ks. Hamela, o „powszechnym braterstwie”, pokazuje, że Republika potrafi odczytywać „znaki czasów” tylko po... masońsku.



Dziwne traktowanie katolików

W przypadku mordu ks. Hamela chodziło o pacyfikację katolików. Codzienne ataki na miejsca ich kultu przemilcza się lub bagatelizuje. „Obowiązkiem rządu jest ochrona naszych kościołów, tak jak w przypadku meczetów i synagog” - mówił już kilka lat temu i to jeszcze przed głośnymi pożarami katedr, sekretarz krajowy centroprawicowej partii UMP (dziś Republikanie) Philippe Meunier. Od tego czasu nic się nie zmieniło. W czasie akcji Vigipirate przeciw islamskim terrorystom, w której brało udział wojsko, wyznaczono do ochrony 850 „wrażliwych punktów”. 604 takie miejsca miały związek religiami (świątynie, szkoły wyznaniowe). Objęło to większość miejsc związanych z muzułmanami i żydami i tylko część dziedzictwa chrześcijańskiego (200). „Monitorowanie wszystkich kościołów we Francji jest niemożliwe i nierealne ”- mówił wtedy Philippe Capon ze związku zawodowego policji.



Wtedy sytuacja dotyczyła fali terroryzmu islamskiego. Ochrona wszystkich kościołów rzeczywiście jest niemożliwa, ale gdyby państwo poważnie traktowało profanacje, a system sprawiedliwości był konsekwentny w karaniu takich aktów, ilość ataków z pewnością szybko by spadła.



Ataki na Kościół częścią większej całości?

Tymczasem mamy we Francji ponad trzy akty antychrześcijańskie dziennie. Wpisuje się to po części w ogólną atmosferę przemocy. Dziennie dochodzi tu do ponad 110 ataków na strażaków, policję i żandarmów. Zabójstwa, napady z bronią w ręku, handel narkotykami, napady, pożary nie są niczym nowym. Jeszcze w 2005 roku prezydent Sarkozy zapowiadał, że wymiecie przemoc z trudnych dzielnic „Karcherem”. Od tego czasu jest już trzeci prezydent, a sytuacja uległa dalszej degradacji. Francja potrzebuje działań systemowych, a tymczasem w Republice nie ma po prostu woli politycznej. Tylko od początku lipca 2020 roku w Dijon, Aiguillon, Bayonne, Sarcelles, Tarbes, Nicei, Bayonne, Nimes miały miejsce różne przykłady niezwykłego zdziczenia społecznego. Duża część dotyczyła dziedzictwa religijnego Francji. Ze statystyk francuskiego Obserwatorium Dziedzictwa Religijnego wynika, że w ciągu pierwszych siedmiu miesięcy 2020 roku we Francji spłonęło już np. 9 katolickich świątyń.



Do aktów wandalizmu dochodzi najczęściej w kościołach, których nikt nie pilnuje. Padają np. propozycje współpracy merostw, stowarzyszeń lokalnych, fundacji, czy centrów turystyki z parafiami. Tu też potrzebna jest jednak wola polityczna. Właścicielem świątyń zbudowanych przed 1905 rokiem jest państwo i często brakuje po prostu środków.



Katolicy się organizują

Dlatego tak cenne są inicjatywy społeczne. W 2019 roku, w odpowiedzi na rekordową liczbę profanacji miejsc kultu katolickiego, dwaj młodzi ludzie założyli ruch na rzecz ochrony kościołów we Francji. To inicjatywa osób świeckich o nazwie „Protège ton église” (Chroń swój Kościół). Grupa zbiera informacje o aktach profanacji, ale też stara się pilnować kościołów. Oddziały tej inicjatywy działają już m.in. w regionie paryskim, w Nantes, Nicei, Rouen, Marsylii, Nancy, Tuluzie, Caen, Dijon, Reims, Montpellier, Amiens, Lille. Praktyczne działania takich lokalnych grup nie są jednak zbyt życzliwie postrzegane przez władze. Są nawet cenzurowani np. na Facebooku. Pomysł jest jednak prosty. Chodzi o praktyczne działania zamiast ubolewań nad degradacją świątyń.



Młodzi ludzie patrolują okolice kościołów. Mają nawet konkretne instrukcje działania. Zaleca się czuwanie w co najmniej 4-osobowych grupach i noszenie przy sobie dokumentów tożsamości. Zakazuje się noszenia broni, noży, czy gazu i spożywania alkoholu.



W przypadku zagrożenia należy alarmować policję i interweniować zgodnie z art. 73 francuskiego KPK: „w przypadkach rażącego przestępstwa zagrożonego karą pozbawienia wolności, każda osoba ma możliwość zatrzymania jej autora i przekazania go najbliższemu funkcjonariuszowi policji”.



Instrukcja mówi o też o sposobach zachowania obywatelskiego patrolu w konkretnych przypadkach. Jeśli np. jacyś i ludzie spożywają alkohol w miejscu kultu, „poproś ich spokojnie do opuszczenia okolicy i pozbierania śmieci”. Należy wyjaśnić, że „dla katolików kościół jest miejscem, w którym znajduje się tabernakulum, co oznacza rzeczywistą obecność Boga”.



Obudzić sumienia

Wpływ działań takich grup ma znaczenie głównie symboliczne. Ich działanie pomaga jednak budzić sumienia i alarmować społeczeństwo o zagrożeniu chrześcijańskich miejsc kultu. Zamiast współpracy ze strony choćby władz lokalnych, te przyglądają się działaczom dość podejrzliwie. Młodzi katolicy wychodzący z kruchty, do której Republika zapędziła Kościół, jawią się władzy niemal jako ultraprawicowe zagrożenie.



Pokazanie, że chrystianofobia nie jest czynem obojętnym społecznie, a Francja jest w stanie chronić swoje dziedzictwo i chrześcijańskie korzenie jest bezcenne. Chociaż główne media przemilczają ich działalność, to dawanie przykładu budzi sumienia francuskich katolików. Trudno przecenić wagę pojawiania się takich inicjatyw w morzu społecznego zdziczenia. Nie jest to jedyna jaskółka przebudzenia się ze swoistej „uległości” Francji.



„Nie ruszaj mojej historii!”

W ostatnich dniach pojawiła się np. petycja „Nie ruszaj mojej historii!”, jako odpowiedź na barbarzyństwo miejscowego ruchu Black Lives Matter. Apel wystosował Alain Finkielkraut, francuski pisarz, filozof i eseista, daleki od konotacji z chrześcijaństwem. Od 2014 roku jest członkiem Akademii Francuskiej. Z pochodzenia jest polskim Żydem, a w maju 1968 roku był powiązany z lewackim buntem studentów. W kolejnych latach awansował jednak niemal na konserwatystę.



Obecnie, w obliczu fali obalania posągów, szerzenia się antybiałego rasizmu i nienawiści do zachodniej cywilizacji, filozof Finkielkraut mówi „nie” zamachowi na historię i ogłasza społeczną petycję. Jej hasło brzmi: „Touche pas à mon histoire !” (nie ruszaj mojej historii) i nawiązuje do popularnego kilkanaście lat temu sloganu „antyrasistów” - „Touche a pas mon Pote!”.



Francja importowała zza oceanu kryzys „anyrasistowski”. Mnożą się tu ataki na pomniki, następuje gwałtowna rewizja całej historii w wąskim aspekcie kolonializmu i niewolnictwa, co nie omija także Kościoła. Import amerykańskiej „poprawności politycznej” do Francji wydaje się dla tego kraju absolutnie katastrofalny. Zwłaszcza przy „uległości” władz.



Na przykład na Martynice kilka dni temu obalono posąg cesarzowej Józefiny i pierwszego gubernatora Antyli. Miejscowy prefekt oficjalnie „akt barbarzyństwa” potępił, ale okazało się, że wcześniej zakazał służbom porządkowym jakiejkolwiek interwencji. Zaledwie setka lewackich aktywistów robiła więc na ulicach Forte de France co chciała. To kolejny przykład bezwładu i dwuznacznych działań państwa, którego deklaracje rozmijają się z rzeczywistością.



Teraz jednak ta „rewolucja” zaczęła zjadać własny ogon. „Rasistami” okazują się obecnie nawet czołowe postacie francuskiej lewicy. Padają pomniki Colberta, ale na cenzurowanym jest np. mason Jules Ferry, zwolennik republikańskiej szkoły. Twierdził bowiem, że „obowiązkiem ras wyższych jest ucywilizowanie ras niższych”. W oderwaniu od kontekstu historycznego, niewątpliwie „rasistami” byli też np. założyciel Partii Socjalistycznej Jean Jaures, czy „wrażliwy społecznie” pisarz Victor Hugo. Wywołuje to powolne opamiętanie w różnych kręgach społecznych. Coraz więcej osób zdaje też sobie sprawę, że „dechrystanizacja” oznacza koniec cyklu naszej cywilizacji. Europa, która nie wróci do korzeni chrześcijańskich upadnie.



Bogdan Dobosz



Read more: [link widoczny dla zalogowanych]
Kod:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
mryski




Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 282
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:34, 05 Sie 2020    Temat postu:

Wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez osoby, które w nocy z wtorku na środę powiesiły na warszawskich pomnikach m.in. w tęczowe flagi. – Doszło do profanacji, trzeba na nią stanowczo zareagować – przekonywał.


Tęczowe flagi oraz chustki z symbolem nawiązującym do ruchu anarchistycznego pojawiły się na m.in. pomniku Chrystusa przed Bazyliką św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Policja dostała zgłoszenia o podobnych zdarzeniach dotyczących pomników: Mikołaja Kopernika oraz Jana Kilińskiego, jednak ze zdjęć umieszczonych w internecie wynika, że takich zdarzeń było więcej.


Podczas środowej konferencji prasowej wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta poinformował, że w tej skandalicznej sprawie złożył zawiadomienie do prokuratury.


– W związku z oczywistym naruszeniem prawa złożyłem zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby, które dokładały flagi tęczowe, apaszki z symbolami anarchistycznymi, wskazując potencjalne dopełnienie znamion przestępstwa określonego w artykule 196 Kodeksu karnego, tzn. obrazy uczuć religijnych, jak również art. 261, tzn. znieważenie pomnika – wskazał.


– Widzimy dzisiaj, że dla środowisk lewicowych dyskusja, którą toczymy o wartościach, o ochronie polskiej rodziny, polskich wartości konstytucyjnych, polskiej tożsamości i patriotyzmie, jest to walka bardzo poważna. Tylko w ramach tej dyskusji widzimy, że przybierają postawę agresji wobec symboli bardzo ważnych dla naszego społeczeństwa – podkreślił, wskazując, że dyskusja to jedno, ale agresja to całkowicie inna płaszczyzna, która musi spotykać się ze stanowczą reakcją wobec łamania prawa.



– W tym całym sporze nie chodzi o osoby, które są homoseksualistami, ale chodzi o pełen pakiet ideologiczny, który widzimy m.in. w konwencji stambulskiej – dodał.



Jak podaje portal wPolityce.pl policjanci już zabezpieczyli flagi i inne przedmioty związane z ideologią LGBT, którymi sprofanowano pomnik.



- Na miejscu pracują policjanci. Prowadzimy działania związane z zabezpieczeniem flag i innych przedmiotach pozostawionych przy pomnikach. Materiały i nasze ustalenia mogą być wykorzystane w toku przyszłego postępowania. Czekamy na formalne zawiadomienie ze strony administratorów tych miejsc. W przypadku formalnego zawiadomienia podejmiemy dalsze czynności. Będziemy też wzywać do analizy prawnej, jeśli chodzi o prokuraturę - mówi portalowi nadkom. Sylwester Marczak, Rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji.




Read more: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:58, 05 Sie 2020    Temat postu:

Defilada z okazji 100. rocznicy bitwy warszawskiej przeniesiona na inny termin z powodów epidemicznych

15 sierpnia na ulicach Warszawy nie odbędzie się wojskowa defilada – poinformował resort obrony narodowej. Powodem jest sytuacja epidemiczna w kraju. Wydarzenie odbędzie się w innym terminie.
Decyzja MON zapadła po spotkaniu szefa MON Mariusza Błaszczaka z prezydentem RP Andrzejem Dudą oraz przedstawicielami służb sanitarnych, MZ i MSWiA. Zwrócono m.in. uwagę, że wydarzenie, w którym każdego roku udział brało ok. 200 tys. osób, zwiększa ryzyko zakażeń koronawirusem.
Inne obchody będą miały miejsce zgodnie z planem, a sama defilada odbędzie się w innym, bezpiecznym terminie. Wśród pozostałych obchodów 15 sierpnia wymienia się m.in. Mszę świętą z udziałem Episkopatu Polski, jaka ma zostać odprawiona na cmentarzu w Ossowie. Z kolei 16 sierpnia dojdzie do odsłonięcia i poświęcenia Figury Matki Bożej Zwycięskiej w Radzyminie.

W połowie lipca minister obrony narodowej wyrażał nadzieję, że – jeśli sytuacja epidemiczna pozwoli – to bitwę warszawską uda się uczcić defiladą na Wisłostradzie. Później minister Błaszczak zapowiadał, że dla widzów defilady dostępne będą maseczki i płyny dezynfekujące oraz trzeba należy będzie przestrzegać dystansu. Media natomiast zauważały, że pandemia spowodowała odwołanie defilad w wielu państwach. Wyjątek stanowiły Rosja i Białoruś.

Read more: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 8:48, 11 Sie 2020    Temat postu:

Tygodnik Przegląd. Wywiad gen Skrzypczaka :
To, że wojskowi dali się wciągnąć w personalno-polityczne gierki, jest największą tragedią Wojska Polskiego po roku 1989

Gen. broni Waldemar Skrzypczak – były dowódca Wojsk Lądowych

Podczas ostatniej kampanii wyborczej niewiele mówiło się o wojsku i jego potrzebach.
– Nic nadzwyczajnego. Minęło ponad 30 lat od zmiany systemu, ale na dobrą sprawę niewiele dla armii w tym czasie zrobiono.

Generalnie wojsko służy politykom do tego, do czego aktorzy używają ścianki. Ma stanowić tło, przy którym warto się zaprezentować.
– Dokładnie tak. Proszę zauważyć, że choć było już kilka planów rozwoju sił zbrojnych, to żaden rząd nie wykazał się tu konsekwencją. Każdy chciał robić po swojemu, psuł i dewastował to, co zrobili poprzednicy. W efekcie zamiast kompleksowych zmian mamy w Polsce ileś programów wyspowych. Dziś kupujemy patrioty1, jutro HIMARS-y2, a pojutrze wrzucimy sobie jakiś nowy temat. Bierzemy po trochu, bo drogie, a co gorsza, w oderwaniu od realnych potrzeb armii.

Warunki gry dyktują lobbyści?
– To oni przekonują polityków do zakupów. Ci z kolei wydają dyspozycje wojskowym, by znaleźli uzasadnienie dla konkretnych wydatków. Doskonale to widać po niektórych ważnych politykach, którzy wręcz chodzili i nadal chodzą na pasku lobbystów. Nie są przy tym zupełnie bezwolni, bo godzą się na takie warunki świadomi korzyści propagandowych, jakie da się uzyskać przy zakupach. Niech pan sobie przypomni, jak ograno medialnie zakup dwóch baterii patriotów.

Jakbyśmy nagle skoczyli do militarnej ekstraklasy.
– A nic się nie zmieniło, bo wyrzutnie otrzymamy za kilka lat, w takiej liczbie, że będą mogły bronić co najwyżej same siebie. Rozwój sił zbrojnych powinien być podporządkowany planom wojennym. Narodowym i sojuszniczym, opartym na wiedzy i doświadczeniu wojskowych, nie polityków.

Ten polski, i dla Polski, zakłada, że największym zagrożeniem jest dla nas Rosja. I że w razie ataku mamy wytrzymać rosyjski napór do czasu rozwinięcia głównych sił natowskich. Czy to realistyczne zadanie?
– Nie lubię słowa wytrzymać w tym kontekście, za bardzo przypomina mi rok 1939. Wtedy też mieliśmy wytrzymać pierwsze uderzenie niemieckie i czekać na operację zaczepną sił francusko-brytyjskich…

…która nigdy nie nastąpiła.
– Cóż, zdradzono nas. Świadomi tych doświadczeń powinniśmy mieć potencjał zdolny nie tylko przyjąć pierwsze uderzenie. Nie mamy zginąć między Bugiem a Wisłą. Mamy przetrwać, czyli zachować istotną część armii do prowadzenia dalszych operacji. Oczywiste jest, że dziś – w przypadku zaskakującego uderzenia – nie sprostamy temu. Wojsko Polskie jest za słabe, no i nie stacjonują u nas znaczące komponenty innych armii NATO. Amerykańska obecność jest w tej chwili symboliczna.

To odpowiednik jednej brygady.
– Czyli nic, co mogłoby Rosjan odstraszyć i zatrzymać. Rosjanie dojdą do Wisły w ciągu dwóch-trzech dób, Odrę osiągną po dziewięciu-dziesięciu. Tymczasem Amerykanie potrzebują 60 dni, by przerzucić do Europy odpowiednio silny kontyngent. A dziś ani Niemcy, ani Francuzi, ani Hiszpanie czy Włosi nie są w stanie poderwać w trybie alarmowym i przesunąć do Polski przed upływem tych dziesięciu dób wojsk o wystarczającym potencjale. Ktoś powie: „No dobra, ale NATO dysponuje rakietami, ma bomby jądrowe i samoloty”. Prawda, tylko wiemy, czym skończyłoby się użycie broni atomowej.

Strach pomyśleć…
– Zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że natowscy wojskowi nie posługują się w ćwiczeniach doktrynami rosyjskimi. Jednostki grające w manewrach Rosjan opierają się na strategiach i taktykach NATO. A przecież to droga donikąd.

Amerykanie nie znają rosyjskich doktryn?
– Znają je słabo. My też, czego dowodem jest demonizacja Przesmyku Suwalskiego. W efekcie jako Sojusz źle uczymy sztaby i dowódców. Istotą działań rosyjskich wojsk lądowych są operacje zaczepne. Szybkie uderzenia, których celem jest rozbicie przeciwnika i wyjście na określoną rubież. Blitzkrieg, którego Rosjanie nauczyli się od Niemców.

W tej sytuacji łatwo o argument, że nie warto nic robić, bo i tak przegramy.
– Warto, ale najpierw NATO musi się otrząsnąć z miłości do Władimira Putina.

Nie otrząsnęło się jeszcze?
– Nie, co widać po kolejnych redukcjach sił zbrojnych. U nas, za ministra Bogdana Klicha, zmniejszono wojska operacyjne o prawie 30%. Gdyby politycy na serio myśleli o bezpieczeństwie państwa, zadbaliby o rozwój armii i przemysłu zbrojeniowego.

Zbrojeniówka po 2015 r. stała się obiektem ciągłych restrukturyzacji. Co rusz zmieniały się zarządy poszczególnych firm i całej Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
– Zbrojeniówka to relikt poprzedniej epoki. Scentralizowany i zależny od polityków. Tylko ekipy się wymieniają, traktując przemysł zbrojeniowy jak „ujeżdżalnię”, z której wyciąga się pieniądze. Bez prawdziwej i głębokiej restrukturyzacji wciąż będziemy mieli przemysł, któremu zrobienie karabinu zajęło kilkanaście lat, a samobieżnej armatohaubicy niemal ćwierć wieku.

Zastanawiam się na powodami nonszalancji polityków. Czy aby nie chodzi o przekonanie, że przecież Ameryka nas obroni, a samo ryzyko wojny jest niewielkie?
– Atlantyku nie da się zasypać, trzeba go przepłynąć – co byłoby nie lada wyzwaniem. Dlatego byłbym ostrożny z tym optymizmem, że Stany nam pomogą. A wiara w to, że wojny nie będzie, jest nieuzasadniona. W ciągu dekady musimy się liczyć z konfrontacją chińsko-amerykańską.

To chyba nie nasze zmartwienie.
– Jak najbardziej nasze. To Chińczycy trzymają w ryzach Putina, nie pozwalają mu na wywoływanie kolejnych konfliktów, bo naraziłoby to stabilność ładu gospodarczego. Ale gdy USA na serio zagrożą chińskim interesom w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej, Pekin zwolni hamulce.

Peryferyjność nas nie uratuje?
– Nie, bo Moskwa chce odzyskać dawne strefy wpływów w Europie Wschodniej.

Z Donaldem Trumpem jako prezydentem USA może być jej łatwiej.
– Polityka Trumpa jest za bardzo konfrontacyjna w stosunku do Unii Europejskiej, najbliższego sojusznika. Ten człowiek błądzi, bo w pewnym momencie Niemcy i Francuzi przestaną z nim rozmawiać. A jak z nim, to i z nami, bo powiedzieć o naszej polityce zagranicznej, że jest proamerykańska, to jakby nic nie powiedzieć.

Trump chyba nie wygra listopadowych wyborów.
– Ma poważne kłopoty. Widać to po reakcji Pentagonu na groźby prezydenta, że użyje wojska do tłumienia demonstracji. „Nie ma takiej opcji”, usłyszał od sekretarza obrony. Przeczy to politycznej charyzmie Trumpa i pokazuje siłę amerykańskiej demokracji.

No właśnie, Amerykanie przetrwają Trumpa, a czy my przetrwamy Jarosława Kaczyńskiego?
– Młodzież nie da się zbałamucić – jestem tego pewien.

A armia? Coś złego stało się w ostatnich latach z jej morale.
– W zbyt dużym stopniu zależy ono od tego, czy żołnierze dostaną podwyżki, czy nie. Wojskowi zarabiają dziś bardzo dobrze – i to nie jest złe. Lecz gdy zestawimy ich pensje z innymi sektorami budżetówki, widać jak na dłoni intencje polityków. Ci po prostu kupują sobie lojalność wojska.

Rządy PiS pokazały, że w armii jest wiele giętkich kręgosłupów. Warto przypomnieć Bartłomieja Misiewicza.
– Za obrzydliwą służalczość, z jaką zachowywali się wobec niego niektórzy oficerowie, powinno się wyrzucać z wojska. Ale czy to znaczy, że armia stanie przy władzy i zwróci się przeciwko narodowi? Wielokrotnie mówiłem kolegom generałom: „Nie wolno powtórzyć sytuacji z 1981 r. Jeśli ktokolwiek chciałby użyć wojska w taki sposób, macie powiedzieć »nie« i zostać w koszarach”.

Zostaną?
– Wszystko może się zdarzyć. Rządzą nami ludzie o zapędach autorytarnych, a tacy łatwo stołków nie oddają. No i w wielu z nas, Polaków – a więc również w wojskowych – wciąż tkwi ta paskudna uległość wobec władzy. Pozostałość chyba jeszcze z epoki rozbiorów.

Raczej efekt tego, że 90% społeczeństwa ma chłopskie korzenie, a chłop właściwie aż do nastania PRL był traktowany niczym niewolnik. Jednak dziedziczony społecznie rys osobowościowy to za mało – muszą być jeszcze ludzie władzy w samych szeregach wojska.
– Pełno ich w wojskowych służbach – wychowanków Antoniego Macierewicza.

Czym się zajmują? Bo łapanie szpiegów nie bardzo im wychodzi.
– Rosyjski szpieg jest sto razy mądrzejszy od polskiego kontrwywiadowca. Ci panowie od Macierewicza to amatorzy, bez dostępu do najważniejszych tajemnic NATO. Nie ufano Macierewiczowi, nie ufa się też im. I nie tylko o profesjonalizm tu chodzi. Za dużo dziwnych historii wydarzyło się wokół tego towarzystwa. Afganistan jest klinicznym przykładem zdrady polskiej racji stanu. Macierewicz w sposób zamierzony doprowadził tam do osłabienia odporności naszych oddziałów na zagrożenia wywiadowcze. Efektem było Nangar Khel, skandaliczne śledztwo w tej sprawie oraz późniejsze straty w ludziach, które poniósł nasz kontyngent.

Użyteczny idiota, agent?
– Albo amator. Kim był Macierewicz, zanim został szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a później ministrem obrony? Co on wiedział o wojsku? Albo ludzie, którymi się otoczył? Nic. Wciąż za to płacimy. Od lat powtarzam, że w Polsce działają rozległe sieci wywiadowcze, które penetrują nasz przemysł i scenę polityczną. Swoboda, z jaką agenci rosyjscy poruszają się wśród elit politycznych i biznesowych, to dla nas obecnie największe niebezpieczeństwo.

Kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski chciał Macierewicza postawić przed Trybunałem Stanu.
– Boże broń! Żaden polityczny trybunał ani sąd. Nic, czego decyzje można podważyć w Sejmie, co daje możliwość politycznych targów. Wszystkich, którzy szkodzili Polsce i armii, trzeba postawić przed czymś w rodzaju sądu narodowego, niezależnego od kaprysów i gierek polityków. Mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie. To jeden z warunków odpolitycznienia armii. I przywrócenia jej szacunku.

Polacy cenią sobie wojsko.
– Ale ich przedstawiciele polityczni nie. Pamiętam ministra Jerzego Szmajdzińskiego – to, z jakim szacunkiem odnosił się do wojskowych. Z jaką uwagą wysłuchiwał ich opinii. W czasach Aleksandra Szczygły było podobnie. To za Klicha pojawiła się arogancja w stosunku do mundurowych, dzielenie ich na „swoich” i „nie swoich”. A wojskowi dali się wciągnąć w te personalno-polityczne gierki, co jest największą tragedią Wojska Polskiego po 1989 r. Rozerwano bowiem spoistość armii, zawodową lojalność ludzi, którzy jadą na tym samym wózku. Zaczęło się budowanie koterii – krakowskiej, warszawskiej – co później przeniosło się na niższe poziomy. Dziś łatwiej zastanie pan lokalnego dowódcę na kawie u starosty niż na poligonie z wojskiem.

I łatwo znajdę generała bez należytego przygotowania.
– Dowódcami są często ludzie, którzy nigdy nie wyprowadzili całej brygady czy dywizji w pole. Nie przeszli żmudnej ścieżki kariery, od dowódcy plutonu, kompanii, batalionu i pułku. Dziś generałem zostaje się z automatu, bez ćwiczeń, testów, doświadczenia. Trzeba przywrócić właściwą rangę temu stopniowi.

I skończyć dwuwładzę. Mamy w tej chwili w armii dwóch czterogwiazdkowych generałów – „prezydenckiego” i „ministerialnego” – których kompetencje w wielu obszarach się pokrywają.
– Radziłbym szefowi sztabu generalnego i dowódcy generalnemu, by spotkali się przy wódce i między sobą rozwiązali patową sytuację, w jaką wpakowali ich politycy. Bo wojsko na dole patrzy i się demoralizuje. Ale rozumiem intencje polityków.

Walczą o wpływy w wojsku.
– I celowo generują konflikty, bo skłóconymi koteriami łatwiej się steruje.

Dlaczego USA i NATO pozwalają na taki stan rzeczy?
– Znam Amerykanów, chociażby z Iraku, i dobrze wiem, że oni Wojsko Polskie obserwują. I wyciągają często srogie dla nas wnioski. Ale niczego nie narzucają, bo jest dla nich oczywiste, że sprawy narodowe układamy sobie po swojemu. NATO z kolei powinno rozliczać Polskę za poziom zdolności do realizacji wspólnych zadań. I choć jest on niski, nic nam z tego powodu nie grozi. Sojusz bowiem znajduje się w głębokim kryzysie, zawłaszczony przez polityków, trawiony przez zbytni pacyfizm, a od kilku lat regularnie turbowany przez Trumpa, który kompletnie nie rozumie idei NATO. Jako struktura wojskowa Sojusz za długo nie brał udziału w wojnie z prawdziwego zdarzenia.

Zardzewiał.
– Tak, jak rdzewiejący, poradziecki sprzęt w naszej armii.

Potrzeba nam zatem wojny?
– Wojny albo determinacji, z jaką działają nasi sąsiedzi z basenu Morza Bałtyckiego – Szwedzi, Norwegowie i Finowie. Oni sukcesywnie rozbudowują potencjał sił zbrojnych, na przekór zachodnioeuropejskim tendencjom. Wzorem – chyba niedościgłym – jest tu Finlandia. Tam nie dość, że wciąż inwestuje się w wojsko, to jeszcze nie ma zmiłuj dla polityka, który popełnia rażące błędy w obszarach dotyczących zbrojeń i bezpieczeństwa. Taki ktoś traci stołek z dnia na dzień.

W Rosji nieudolność nie jest kryterium, z którego jakoś szczególnie rozlicza się polityków, co nie zmienia faktu, że Moskwie determinacji w budowaniu potencjału militarnego nie brakuje.
– Putin szkoli, modernizuje, stawia przed wojskiem trudne zadania. A do dyspozycji ma twardego żołnierza. W dawnych czasach, podczas wspólnych ćwiczeń, przeprowadzałem kolumnę czołgów koło rosyjskiej regulacji ruchu. Radzieccy czekali na swoje pułki, które miały wziąć udział w manewrach. W nocy wracaliśmy tą samą drogą – a tam wciąż stali ci sami żołnierze. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Zaintrygowany zatrzymałem kolumnę, podchodzę i pytam: „Jak długo tu jesteście?”. A oni, że trzy dni. „A co jedliście?”, zaciekawiło mnie. „Mieliśmy jedną tuszonkę na dwóch, na trzy dni”, usłyszałem. Zebrałem trochę prowiantu od moich żołnierzy i daliśmy go tym chłopakom. Nie było w tym żadnej polityki – ot, zwyczajny żołnierski gest.

Dziś walczylibyśmy z synami tych chłopców.
– Ale byliby to tacy sami twardziele. Jakiś czas temu obejrzałem rosyjski film instruktażowy, zdobyty pewnie przez sojuszników, w którym brygada pancerna forsowała Don lub Dniestr. Szeroką jak diabli rzekę. Czołgi się zatrzymały, załogi przygotowały wozy do przeprawy po dnie. 45 minut później wszystkie trzy bataliony były już na drugim brzegu.

A ile zajęłoby to nam bądź Amerykanom?
– I my, i oni czekalibyśmy na most, który następnie trzeba by rozwinąć. Przypuszczam, że przeprawa potrwałaby dwa dni.

No to nie mam więcej pytań. Dziękuję za rozmowę.

Marcin Ogdowski jest wydawcą portalu Interia.pl, pisarzem, specjalistą ds. wojskowych. Przez kilkanaście lat pracował jako korespondent wojenny



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 8:57, 11 Sie 2020    Temat postu:

Rozsądny pojedynczy głos nie liczy się w ocenach polskich polityków. Ich po prostu interesuje to co jest, teraz i stanowiska jakie piastują oraz korzyści, jakie z tego czerpią. Tak się dzieje od początku przemian. Polskie elity, to kompletni dyletanci, których w obszarze wojskowości interesują tylko zakupy uzbrojenia i to tylko w zakresie możliwości uzyskania własnych korzyści. Wybierają ten sprzęt, przy którym profity są większe. Brak wspólnego podejścia do zakupów uzbrojenia wynika z tego, że każda opcja polityczna posiada swoich producentów.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
julevin




Dołączył: 15 Sty 2008
Posty: 790
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:36, 15 Mar 2021    Temat postu:

Ciężko ranny weteran wygrywa w sądzie z resortem obrony
onet, Edyta Żemła, Marcin Wyrwał, 12 mar, 19:50
Weteran polskich misji w Iraku i Afganistanie Marcin Chłopeniuk odniósł sukces w sprawie
o odszkodowanie z Ministerstwem Obrony Narodowej po serii porażek weteranów z
powodu stosowanej przez MON strategii przedawnienia. Choć minister Błaszczak obiecał,
że nie będzie stosować w sądach tej strategii wobec weteranów, to słowa nie dotrzymał.
Resort obrony w wielu przypadkach pozostawia weteranów bez środków zapewniających
odpowiednie leczenie i godne życie.
MON od lat stosuje wobec weteranów strategię przedawnienia. Ranni na misjach weterani
często zgłaszali się do sądów ze swoimi roszczeniami po upływie przepisowych trzech lat,
ponieważ wcześniej walczyli o życie w szpitalach
Minister Błaszczak obiecał wycofanie się ze strategii przedawnień, ale słowa nie dotrzymał
Chociaż roszczenia dotyczą jedynie garstki najbardziej poszkodowanych weteranów, MON
twardo stoi na swoim stanowisku
Według resortu obrony nowa ustawa o weteranach jest tak dobra, że roszczenia
weteranów są bezpodstawne. Weterani mają w tej sprawie skrajnie odmienne zdanie
- Ministerstwo mydliło oczy opinii publicznej. Będę dalej walczył o siebie i innych
weteranów – zadeklarował Marcin Chłopeniuk po decyzji Sądu Najwyższego
- Minister Błaszczak wciąż może odstąpić od strategii przedawnień. To oszczędziłoby
weteranom wielu lat walki o godne życie – dodał reprezentujący weteranów mecenas Piotr
Sławek
W piątek 12 marca w Sądzie Najwyższym w Warszawie odbyła się rozprawa weterana
Marcina Chłopeniuka przeciwko Skarbowi Państwa reprezentowanego przez ministra
obrony narodowej o odszkodowanie z tytułu poniesionych na wojnie ran. W ostatniej
możliwej instancji ciężko ranny weteran wygrał z resortem obrony. Jego sprawa wraca do
sądu okręgowego, gdzie będzie rozpatrywana od początku.
Decyzja sądu daje nadzieję najciężej rannym weteranom o ubytku zdrowia powyżej 100
proc., który od lat bezskutecznie dochodzili swoich roszczeń odszkodowawczych w
sądach. Choć minister Błaszczak publicznie obiecał im, że resort odstąpi w sądach od
strategii, która stawiała poszkodowanych na przegranej pozycji, nigdy nie dotrzymał słowa.
Walczyli w Afganistanie, teraz walczą w sądach
Kapral Marcin Chłopeniuk, lat 41, jest weteranem misji w Iraku i Afganistanie. Dnia 14
września 2010 r. nie pamięta w ogóle. To, co się wtedy stało, zna jedynie z opowieści i
dokumentów.
Wracał wtedy z patrolu rosomakiem, którego był kierowcą. Maszyna była już na terenie
bazy, kiedy zaczął się ostrzał. Odłamek rakiety, która wybuchła na dziedzińcu, wleciał
przez uchylony na ledwie 15 centymetrów właz rosomaka i trafił żołnierza w głowę. Prawie
dwa kolejna lata nie podnosił się z łóżka. Do dziś nie odzyskał sprawności ruchowej,
boryka się z poważnymi problemami neurologicznymi.
Lekarze wyliczyli u niego trwały uszczerbek na zdrowiu w wysokości 100 proc.
MGPR Strona 9 z 22 15.03.2021Historię jego i innych weteranów w podobnej sytuacji po raz pierwszy przedstawiliśmy w
reportażu wideo "Polscy weterani wojny w Afganistanie. Historia tych trzech żołnierzy to
historia wstydu MON". W tamtym materiale opowiedzieliśmy o ich wojennych historiach, a
także o sądowej walce o odszkodowania od polskiego państwa za poniesione rany.
Większość tych weteranów do tej pory stało w walce o odszkodowania na straconych
pozycjach, ponieważ termin przedawnienia takich spraw upływa po trzech latach od
wypadku. Problem polega na tym, że przez pierwsze lata po odniesieniu ciężkich ran
weterani ci walczyli w szpitalach o życie i powrót do kondycji psychicznej i fizycznej.
Szybko przekonywali się, że uzyskane od wojska pieniądze starczają im na nie więcej niż
dwa-trzy lata leczenia i rehabilitacji. Kiedy w końcu byli gotowi na walkę o odszkodowania
w sądach, zwykle okazywało się, że jest na nią za późno.
MON zdawało sobie sprawę ze skrajnie ciężkiej sytuacji swoich ludzi i wystarczyło, aby
odstąpiło w sądach od stosowania przesłanki przedawnienia wobec roszczeń weteranów.
Jednak nigdy tego nie zrobiło. Paradoks polegał też na tym, że problem dotyczył zaledwie
garstki, co najwyżej kilkunastu najciężej poszkodowanych żołnierzy, których uszczerbek
na zdrowiu lekarze wyliczyli na 100 proc. lub więcej, a zatem ich roszczenia stanowiłyby
niezauważalny odsetek w budżecie resortu obrony.
Obiecanki ministra Błaszczaka
Po kolejnych artykułach o sytuacji kolejnych ciężko rannych weteranów wydawało się, że
sprawy zaczynają iść w dobrą stronę. Na początku kwietnia 2019 r. minister Błaszczak
powołał pełnomocnika obrony narodowej ds. współpracy z weteranami.
Zgodnie ze słowami ministra zadaniem pełnomocnika miało być "przygotowanie przepisów
pozwalających na poprawę sytuacji finansowej żołnierzy poszkodowanych na misjach", a
także "możliwości ugodowego zakończenia spraw sądowych o odszkodowania, które
najbardziej poszkodowani weterani skierowali przeciwko Ministerstwu Obrony Narodowej".
Kolejna radosna wiadomość dla weteranów przyszła jeszcze w tamtym miesiącu. 23
kwietnia 2019 r. minister Błaszczak ogłosił na swoim Twitterze: "Przesłanka przedawnienia
nie powinna być stosowana. Deklaruję współpracę resortu w tej sprawie. Żaden z
poszkodowanych weteranów nie zostanie bez pomocy".
Tweet Mariusza Błaszczaka z niedotrzymaną obietnicą, że odstępuje od strategii
przedawnień wobec rannych weteranów. Foto: Mariusz Błaszczak / Twitter / Onet
Tweet Mariusza Błaszczaka z niedotrzymaną obietnicą, że odstępuje od strategii
przedawnień wobec rannych weteranów.
Do wpisu minister dołączył stanowisko MON do reprezentującej ten resort Prokuratorii
Generalnej, w którym ministerstwo jasno stwierdzało: "przesłanka przedawnienia
roszczenia co do zasady nie powinna być brana przez Prokuratorię Generalną RP pod
uwagę w trakcie planowania strategii procesowej". Pismo było podpisane przez nowego
pełnomocnika resortu ds. współpracy z weteranami Wojciecha Drobnego.
"Wstyd i hańba dla polskiego państwa"
Pierwszym weteranem, który przekonał się, jak niewiele znaczą obietnice ministra
Błaszczaka, był starszy szeregowy Mariusz Mańczak, obecnie 41-letni weteran misji w
Afganistanie, który w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego doznał ciężkich obrażeń
mięśniowych, kostnych oraz psychicznych, a jego utratę zdrowia lekarze wyliczyli na 100
proc.
W lipcu 2020 r. stawił się w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie z uzasadnioną słowami
ministra nadzieją, że resort obrony wycofa się z zarzutu przedawnienia. Nadzieja ta
została rozwiana już w pierwszych słowach wystąpienia przedstawiciela reprezentującej
MON Prokuratorii Generalnej. Oświadczenie ministra obrony Mariusza Błaszczaka w
sprawie rezygnacji z przedawnienia nie może być złożone w formie tweeta, ale oficjalnie w
Prokuratorii Generalnej. Takie oświadczenie do prokuratorii nigdy nie dotarło.
MGPR Strona 10 z 22 15.03.2021Dwadzieścia minut później Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił apelację Mariusza
Mańczaka.
Tamta sprawa wywołała szeroki oddźwięk, także w środowisku wojskowym. Były szef
Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Mirosław Gocuł nazwał to, co się stało w
sądzie "wstydem i hańbą dla polskiego państwa".
Z kolei były wiceminister obrony i były dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar
Skrzypczak ponownie apelował do ministra Błaszczaka, aby "to co napisał na Twitterze,
przekuł w oświadczanie do Prokuratorii Generalnej".
Pierwsze zwycięstwo weterana z MON
Kolejnym weteranem, który miał się przekonać, czy minister Błaszczak dotrzyma w końcu
danego słowa, był właśnie Marcin Chłopeniuk. Weteran domagał się od polskiego państwa
750 tys. zł zadośćuczynienia za zniszczone zdrowie, 532 tys. zł odszkodowania oraz renty
w wysokości 8,5 tys. zł.
Jego sprawa w Sądzie Najwyższym w Warszawie – w której z powodu trwającej epidemii
koronawirusa strony uczestniczyły w trybie zdalnym – rozpoczęła się o godz. 13. W ciągu
półtorej godziny sąd wydał postanowienie korzystne dla Marcina Chłopeniuka.
Sąd Najwyższy nie zgodził się z Sądem Apelacyjnym, który uznał, że termin trzech lat
przedawnienia nie powinien liczyć się od momentu, kiedy ciężko ranny żołnierz otrzymał
szpitalną kartę z informacją o jego uszczerbku na zdrowiu. Według Sądu Najwyższego
Chłopeniuk był wówczas w zbyt złej kondycji fizycznej i psychicznej, aby mógł świadomie
zapoznać się z jej treścią, a następnie podjąć świadome działania w sądach.
Sąd Najwyższy zasugerował też, że w przyszłych sprawach można będzie brać pod
uwagę naruszenie przez MON artykułu 5 kodeksu cywilnego, który mówi, że nie można
czynić ze swojego prawa takiego użytku, który byłby sprzeczny z zasadami współżycia
społecznego.
– Sąd zdaje się wskazywać w ten sposób, że resort obrony mógł naruszyć zasady takiego
współżycia wykorzystując polskie prawo wobec najciężej rannych weteranów, którzy
poświęcili dla ojczyzny to, co mieli najcenniejszego, czyli zdrowie, i wobec których
społeczeństwo ma szczególny dług do spłacenia – powiedział nam po werdykcie
pełnomocnik weteranów mec. Piotr Sławek.
Tuż po wyroku Marcin Chłopeniuk był niemal zbyt wzruszony, żeby mówić. – To wszystko,
co ministerstwo robiło do tej pory, było zamydlaniem oczu opinii publicznej, naprawdę
płakać się chce – powiedział. – Ale dzięki sądowi sprawy nareszcie ruszyły we właściwym
kierunku. Nie rezygnuję z walki. Robię to dla siebie, ale też dla innych weteranów. Należy
im się godne życie.
Mecenas Sławek zaznacza jednak, że to nie koniec walki i los weteranów wciąż w
znacznym stopniu leży w rękach ministra Błaszczaka. – Gdyby nawet w tej chwili minister
Błaszczak wycofał się ze strategii przedawnienia, to weterani nie musieliby czekać przez
kolejne lata na realną pomoc. To zaoszczędziłoby im wielu lat walki o godne życie. Teraz
wszystko jest w rękach ministra, apeluję do ministra Błaszczaka, aby niezwłocznie zasiadł
z weteranami do rozmów ugodowych. O to prosimy od wielu lat, ale nigdy nie jest za
późno, by rozmawiać. To kwestia honoru i szacunku dla weteranów – powiedział.
Resort nie ustępuje
O tym, że minister Błaszczak po raz kolejny nie dotrzyma danej weteranom obietnicy i
zastosuje w sądzie strategię przedawnienia Onet wiedział już przed rozprawą. W
odpowiedzi na nasze pytania dotyczące weteranów biuro prasowe MON napisało, że
"dzięki wejściu w życie ustawy z dnia 19 lipca 2019 r. o zmianie ustawy o weteranach
działań poza granicami państwa oraz niektórych innych ustaw sytuacja weteranów
poszkodowanych uległa znaczącej zmianie".
MGPR Strona 11 z 22 15.03.2021MON napisał, że według nowej ustawy weteranom została zapewniona kompleksowa
opieka medyczna, leczeniem objęte są wszystkie schorzenia weteranów, rozszerzył się
katalog świadczeń medycznych w zakresie rehabilitacji, z której weterani mogą korzystać
na bezpłatnych turnusach. Z całego maila wynikało, że wobec nowych przywilejów, które
otrzymali weterani ich dalsze roszczenia nie mają podstaw.
Te informacje MON nie są dla nas nowością. O dobrodziejstwa nowej ustawy pytaliśmy w
zeszłym roku samych weteranów w artykule "Kulawa ustawa. Jak MON obiecało
weteranom pomoc i co z tego wyszło". Z ich relacji wynikało, że to, co zostało zapisane na
papierze, wciąż słabo lub w ogóle nie sprawdza się w praktyce. Opowiadali o trudnościach
z dostępem do leków, płatnościami za leki i sprzęt leczniczy czy z dostępem do ośrodków
rehabilitacyjnych. Mówili też, że urzędnicy z podległego MON Centrum Weterana nie służą
im żadną realną pomocą.
Do tamtego artykułu wypowiadał się m.in. Marcin Chłopeniuk. Opowiadał, że wraz z grupą
najciężej poszkodowanych nie są w stanie korzystać z wojskowych ośrodków
rehabilitacyjnych ze względu na ukształtowanie terenu, z którym nie są w stanie poradzić
sobie osoby na wózkach lub z innymi problemami ruchowymi. Skarżył się także na
obojętność ze strony Centrum Weterana.
Na reakcję tej instytucji nie trzeba było długo czekać. Dwa dni później weteran rozmawiał z
urzędnikiem z Centrum Weterana. – W trakcie rozmowy urzędnik powiedział, że czytał
tekst w Onecie i jeśli dla mnie teren w ośrodku w Mrągowie jest zbyt pochyły, to niech mój
tato przyjedzie ciągnikiem i wyrówna – relacjonował rozmowę Chłopeniuk do naszego
artykułu "Urzędnik Centrum Weterana do poszkodowanego: jak ci nie pasuje, to niech
ojciec ciągnikiem wyrówna".
Do zapewnień MON o dobrodziejstwach nowej ustawy odniósł się także reprezentujący
weteranów radca prawny Piotr Sławek, który odpowiedź resortu obrony nazwał
"urzędowym optymizmem".
– Według pana Chłopeniuka brak jest nadal przepisów wykonawczych do ustawy o
weteranach i wyjazd na rehabilitację wygląda teraz tak, że weteran musi zapłacić z
własnej kieszeni, a potem poprosić o zwrot, ale to jest nadal wg uznania urzędnika.
Ostatnio nie zwrócono kosztów pobytu opiekuna. Bezpłatne są leki, ale brak nowych
legitymacji weterana powoduje, że chcąc pobrać leki z apteki np. gdzieś w Polsce weteran
musi każdorazowo mieć ze sobą całą swoją dokumentację, w praktyce więc może
korzystać z bezpłatnych leków tylko w aptece, która ma już jego dokumenty z
wcześniejszych wizyt tam. Gdyby sąd zasądził roszczenia, weteran mógłby uniezależnić
się od tego systemu i samodzielnie opłacać swoje potrzeby - powiedział.
Wszystko wskazuje na to, że w tej sprawie weterani będą musieli liczyć głównie na siebie
oraz na sądy. Na Ministerstwo Obrony Narodowej póki co liczyć nie mogą


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Nasze Forum "VOX MILITARIS" Strona Główna -> PRZECZYTANE W PRASIE I W INTRNECIE
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
Strona 6 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin